Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 8/10. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 8/10. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 22 grudnia 2015

Kalendarz adwentowy - dzień 22. #182 Nie taki kruchy Kruchy, dwaj tacy sami, choć różni bohaterowie, a wszystko to przy dźwiękach Może Martwych Kotów - "Will Grayson, Will Grayson"

Książka ta wyleżała już swoje na półce, a że tę próbuję oczyścić z nieprzeczytanych lektur, w końcu padło na powieść Greena. Mam lekki chaos w głowie, ciężko mi ująć w słowa to, co czuję po skończeniu tej książki, ale postaram się przedstawić wszystko jak najbardziej klarownie. 

Dwa różne miejsca, dwaj różni chłopcy. Łączą ich dwie rzeczy - obaj nazywają się Will Grayson i obaj przypadkiem znajdują się w Frenchy's. Spotkanie to nie jest tylko nic nie wnoszącą niespodzianką. Od tego momentu życie każdego z chłopców zmieni nieco swój tor. Przyjaźnie zostaną poddane próbie, nowe miłości się ujawnią, a wszystko to będzie miało swój finał na deskach teatru.

niedziela, 20 grudnia 2015

Kalendarz adwentowy - dzień 20. #181 Przejdźmy się "Śladami Aleksandra Macedońskiego"

Rozszerzona historia zmusza ludzi do podejmowania trudnych decyzji, jak na przykład wyboru książki naukowej, którą chce się zaliczyć. I mnie to nie ominęło, mój wzrok padł na "Śladami Aleksandra Macedońskiego". A co tam, raz się żyje. 250 stron to już nie tak mało, choć alternatywa (80 stron o gladiatorach) była bardziej kusząca. Ach, ktoś nade mną czuwał, gdy dokonywałam wyboru!

Po pierwsze, spodziewałam się biografii władcy. Otrzymałam jednak książkę mówiącą chyba o wszystkim poza nim. Może z początku wzmianek o Aleksandrze było więcej, ale z upływem stron stał się on jedynie pretekstem do opisywania jakiegoś miejsca czy wykopaliska z perspektywy historii dziejącej się czasem kilkaset lat po nim. I powiem Wam, że bardzo mi to odpowiadało. Poza tym, wiele było nawiązań do wykopalisk archeologicznych, dużo informacji o poszukiwaniu starożytnych miejsc, przebiegu ich odkrywania. Opisane to zostało bardzo ciekawie, wręcz powiedziałabym, że czytało się to z jakimś napięciem - kopią, kopią, czy to grób Aleksandra? Nie, czy następnym razem się uda? A może coś stanie na przeszkodzie? O, patrzcie, skarb!

Język, choć zaliczany już chyba do naukowych, nie jest ciężki. Momentami można jedynie uznać, że mamy dość nowych informacji, których jest od groma - ale hej! przecież chyba chcemy się dowiedzieć czegoś nowego, prawda? 
Nie jest to bardzo długa książka, w dodatku strony przewija się w szybkim tempie. Mimo stosunkowo krótkich fragmentów dotyczących samego Aleksandra, można dowiedzieć się nieco o jego polityce i życiu, a ta wiedza zaserwowana jest czytelnikowi w tak przystępny sposób, że aż przyjemnie się to czyta. 

Jeśli ktoś lubi historię, interesuje go starożytność, to polecam. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że jest to lepsza pozycja na wolny wieczór od niektórych powieści...



Ocena: ★★★★★

Tytuł: Śladami Aleksandra Macedońskiego
Oryginalny tytuł: -
Seria: -
Autor: Bogdan Żurawski
Wydawnictwo: Krajowa Agencja Wydawnicza
260 stron + zdjęcia


poniedziałek, 26 października 2015

Filmowo #14 "Volver"

Tytuł: Volver
Reżyseria: Pedro Almodovar
Rok produkcji: 2006
Obsada: 
Penelope Cruz - Raimunda
Carmen Maura - Irene
Lola Deuenas - Sole


Musiałam obejrzeć jeden z filmów Almodovara do szkoły i miałam problem z wyborem. Przeglądając zwiastuny utwierdzałam się w przekonaniu, że chyba żaden z nich tak naprawdę mi się nie spodoba, toteż zdecydowałam się na jeden z najsłynniejszych filmów tego reżysera. I nie żałuję.


piątek, 14 sierpnia 2015

#170 Szanowny Panie Boże... - "Oskar i Pani Róża"



Tytuł: 
Oskar i pani Róża
Oryginalny tytuł: Oskar et la dame Rose
Seria: -
Autor: Eric-Emmanuel Schmitt
Wydawnictwo: Znak Literanova
88 stron
Ocena: 8/10






czwartek, 9 lipca 2015

#158 "Basnie braci Grimm dla mlodziezy i doroslych. Bez cenzury"

Tytuł: Basnie braci Grimm dla mlodziezy i doroslych. Bez cenzury.
Oryginalny tytuł: Grimm Tales for young and old
Seria: -
Autor: Philip Pullman
Wydawnictwo: Albatros
Ilość stron: 464

Basnie to cudowna lektura dla dzieci. Rozbudzaja wyobraznie, daja nadzieje na cudowne zycie jak z bajki. Ale co, jesli prawdziwe wersje basni okazalyby sie bardziej krwawe, czy nioslyby inne przeslanie niz tylko "...i zyli dlugo i szczesliwie"? Czy nadal czytalibysmy je podziwiajac radosne zakonczenia? Philip Pullman zebral basnie braci Grimm w ich oryginalnych (badz bardziej zblizonej do oryginalu) wersjach. 




Czytalam w roznych zrodlach rozne wersje basni - czesto ich interpretacja zaskakiwala mnie bardzo, a teksty roznily sie bardzo od znanych mi bajek na dobranoc. Po napisie "Bez cenzury" spodziewalam sie wlasnie takich ostrych, drastycznych szczegolikow jakie znalazlam np. "oryginalnej" (nie mam pewnosci) wersji Spiacej Krolewny. Liczylam na to, ze wiele basni bedzie sie roznilo od wersji, ktore zaslyszalam. Co z tego wyszlo? Zapraszam na dalsza czesc recenzji. 

Wiele z basni przedstawionych w ksiazce znalam. Niektore nie tylko z tytulu, lecz rowniez w oryginalnej, jak widac, wersji. Jednak znalazlo sie kilka nowych dla mnie perelek, ktore niesamowicie przypadly mi do gustu. Naleza do nich takie basnie jak "Rusalka ze stawu kolo mlyna", "Diabel i trzy zlote wlosy", czy tez "Dziewczyna bez rak". Oczywiscie to tylko wybrane, bo gdybym miala zrobic liste przepisalabym niemal caly spis tresci. 

Co mi sie spodobalo, to komentarze autora do kazdego dziela braci Grimm. Niektore nie wnosily co prawda wiele, ale wiele z nich dostarczylo mi ciekawych informacji na temat poszukiwan najlepszej wersji do opisania czy tez na temat samej basni. 

Basnie sa napisane jezykiem infantylnym, idealnym dla dzieci, mimo czasem nieodpowiedniej dla nich wersji - jednak w przypadku takiej ksiazki to plus, swietnie wprowadza to w bajkowy klimat. Mimo duzej ilosci stron ksiazke sie pochlania w tempie ekspresowym, jest bardzo przyjemna w odbiorze i moge polecic ja kazdemu, kto kocha(l) basnie!
Moja ocena: 8/10

_______________________________________________W dalszym ciagu przepraszam za brak polskich znakow :) Mysle nad konkursem z jakas pamiatka z Londynu - ktos za? 


środa, 27 sierpnia 2014

#130 "Dziewczyna w czerwonej pelerynie"

Tytuł: Dziewczyna w czerwonej pelerynie
Oryginalny tytuł: Red riding hood
Seria: -
Autor: Sarah Blakley-Cartwright
Wydawnictwo: Galeria książki
Ilość stron: 368
Wysokość: 2.2 cm

  Siostra Valerie była "tą lepszą" - ładniejsza, z większą gracją, łagodnością. Ale to ona zginęła. Cztery uderzenia dzwonu oznajmiają, że Wilk złamał pakt i znów zaatakował. Przerażeni wieśniacy, chcąc się pozbyć potwora, ściągają pogromcę wilkołaków. Okazuje się, że zabójca może być wśród nich. 
  Podczas świętowania dochodzi do ataku - wtedy też Valerie odkrywa, że potrafi się porozumiewać z Wilkiem. Mówi on, że jeśli dziewczyna nie podporządkuje się jego woli, wszyscy, których kocha, zginą.
  
  Jak tylko dostałam w końcu tę książkę, od razu rozpoczęłam lekturę. Jako małe dziecko kochałam baśnie i bajki, szczególnie te, które opowiadała mi babcia. "Czerwony kapturek" był jednym z częstszych opowiadań, które słyszałam. Ucieszyłam się, że w nieco starszym wieku nie muszę rezygnować z przyjemności, której mi ona dostarczała - bowiem, jak może już się domyśliliście, "Dziewczyna w czerwonej pelerynie" jest nieco bardziej rozbudowaną i odrobinę zmienioną wersją tej baśni. 

  Pozytywne wrażenie wywarli na mnie główni bohaterowie, dość mocno zarysowani, nie każdego można było od razu rozszyfrować. Jednak relacja między Valerie a dwójką adoratorów (tak, znów...) Peterem i Henrym bardzo przypominała mi "Zmierzchową" miłość. Na szczęście autorka ograniczyła się do minimum w rozważaniach głównej bohaterki na temat odpowiedniego towarzysza życia, a więcej uwagi poświęciła samej akcji. Mam jednak zastrzeżenia, jeśli chodzi o postaci drugoplanowe. Nie były one chyba aż tak dobrze wykreowane, ponieważ praktycznie do samego końca myliło mi się, która dziewczyna była kim, a co zrobił ten mężczyzna, a co inny.

  Akcja, jak wspominałam, jest oparta na "Czerwonym kapturku", ale ta wersja jest zdecydowanie bardziej... mroczna? Chyba tak mogę to określić. Niemniej taki klimat bardzo mi odpowiadał. Plusem jest to, że utrzymywał się praktycznie przez całą powieść. Tempo wydarzeń jest odpowiednie, przyspiesza w odpowiednich momentach. Wydarzenia przez większość czasu trzymają w napięciu. 
  Do samego końca nie umiałam odgadnąć, kto jest wilkołakiem, podejrzewałam chyba... każdego. Oprócz tej właściwej osoby. Nie wiem, jak to się udało autorce, ale rzuciła cień niepewności na na niemal każdego bohatera i mieszała w głowie do ostatnich stron - dosłownie. Zakończenie również przypadło mi do gustu - nie było to ciastko z kremem polane lukrem obtoczone w cukrze, a takowego się trochę obawiałam. 

  Tym razem rzuciło mi się w oczy przeskakiwanie z myśli jednego bohatera do drugiego - pewnie w wielu książkach zastosowano ten zabieg, ale tylko tu go zauważyłam. Było to świetne posunięcie, między innymi chyba dzięki temu udało się do końca utrzymać mnie w niepewności. 

  Język autorki jest łatwy w odbiorze, ale nie jest infantylny. Książkę się pochłania jednym tchem, wciąga od pierwszych stron. Mogę polecić ją z czystym sumieniem! 8/10


czwartek, 7 sierpnia 2014

#126 "Michael Vey. Bunt"

Tytuł: Michael Vey. Bunt
Oryginalny tytuł: Michael Vey. Rise of the Elgen.
Seria: Michael Vey
Autor: Richard Paul Evans
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Ilość stron: 392 
Wysokość: 2.3 cm


  Korporacja Elgen, w wyniku eksperymentu, stworzyła elektryczne dzieci. Michael wraz z przyjaciółmi są poszukiwani i nie ma dla nich bezpiecznego miejsca. Jakby tego było mało, matka chłopca została porwana przez wrogą organizację. Elektroklan nie ma jednak zamiaru siedzieć cicho - z pomocą tajemniczych dobroczyńców udaje im się wyruszyć w podróż, by odnaleźć matkę Veya, a przy okazji pokrzyżować nieco szyki Elgenowi.




  Richard Paul Evans, amerykański pisarz, autor bestsellerowych książek. Cztery z nich doczekały się ekranizacji. Seria o Michaelu Veyu to jego pierwsza seria science-fiction, a zarazem pierwsza seria skierowana dla nastoletnich czytelników. Autor założył organizację charytatywną "The Christmas Box House International" na rzecz zaniedbanych i wykorzystywanych dzieci.

  Jak sam tytuł wskazuje, głównym bohaterem jest Michael Vey - nastoletni elektryczny chłopak. Jego przyjaciele również posiadają elektryczne moce - od likwidowania bólu, poprzez czytanie w myślach, aż do rzucania piorunami. Wszyscy bohaterowie są młodzi, mają około 15 lat. Dlaczego o tym piszę? Ponieważ czytając miałam wrażenie, że czasem zachowują się jak dorośli. Do tego kojarzyli mi się z wszechmocnymi superbohaterami komiksów. Jeśli jednak pominąć tę kwestię, to okaże się, że są oni dobrze wykreowani. Podobało mi się też to, jak przedstawiono ich przyjaźń - nie przesadzona, bez zbędnych ozdobników, a mimo to wyraźna. 

  Powieść jest podzielona na kilka części. Większość jest przedstawiona oczami Michaela, ale jedna jest poświęcona doktorowi Hatchowi - jednemu ze złych charakterów. Część ta była niezbędna, żeby akcja mogła dalej się toczyć, aczkolwiek była to zdecydowanie najnudniejsza część książki. Będąc na jej etapie marzyłam o tym, żeby w końcu się skończyła. Szczęśliwie, większą część powieści zajmują ucieczki, gonitwy, walki - wszystko to, co ciekawe. Od książki nie mogłam się oderwać, kończyłam dopiero gdy mój mózg przestawał pracować (mimo, że oczy dalej by czytały) - raz była to 4 nad ranem. Pod koniec, mimo iż wierzyłam, że wszystko będzie dobrze, dostałam dużą dawkę napięcia - to lubię!

  Język jest prosty, dostosowany do nastoletniej grupy czytelników, a do infantylności mu na szczęście daleko. Jak już wspominałam, od książki nie można się oderwać, a czyta się ją w błyskawicznym tempie. 
Moja ocena: 8/10

czwartek, 17 lipca 2014

#120 "Zbuntowana"

Tytuł: Zbuntowana
Oryginalny tytuł: Insurgent
Seria: Niezgodna t.2
Autor: Veronica Roth
Wydawnictwo: Amber
Ilość stron: 367
Wysokość: 2.3 cm

  Tris i Tobias znaleźli schronienie przed Erudytami w siedzibie Serdeczności. Nie są tam jednak do końca bezpieczni. Jeannine nie odpuszcza. Usiłuje za wszelką cenę opanować za pomocą symulacji każdego, nawet odpornych Niezgodnych, i posunie sie do najgorszych czynów, by dopiąć swego. A cała reszta powoli przygotowuje się do walki. Nie każdy jednak ma ten sam cel.





  Pierwsza część była dla mnie dość przeciętna. Nieco niechętnie sięgnęłam po drugi tom - zrobiłam to tylko dlatego, że nie lubię pozostawiać niedokończonych serii. Jednak dobrze zrobiłam nie poddając się. 

  Jak wcześniej cieszyłam się, że Tris nie jest ofiarą losu, która przypadkiem została bohaterką, tak teraz cieszyć się nie ma z czego - przez dobrą połowę książki (a może i więcej) dziewczyna usiłuje się poświęcić, jest bierna i dość irytująca. Za to Tobias, przez większą część lektury zachowywał się wręcz nienagannie - był barwny, wyrazisty, momenty z nim aż miło się czytało, choć... No, nie zawsze były miłe. 
  Jeśli chodzi o bohaterów, to spodobało mi się to, że, jak się okazało, nie można było być pewnym zamiarów każdego w 100%. 

  Akcja okazała się być o wiele ciekawsza, niż przypuszczałam. Wciągnęła mnie bez reszty, sprawiła, że chwilami drżałam z napięcia. Tempo wydarzeń było w miarę szybkie. Kilka rzeczy zaskoczyło mnie, pojawiło się trochę zwrotów akcji - ogólnie rzecz biorąc wszystko na plus. 

  Nie było tu zbyt dużo miłosnych scen (uff... na szczęście!). Jednak za każdym razem, gdy takowa się już pojawiła, to chciało mi się bez przerwy przewracać oczami - odrobinę zbyt dużo słodyczy się pojawiło tu i ówdzie... Jednak, jak wspomniałam, schadzki zakochanych ograniczono do minimum. 

  Język jest bardzo prosty w odbiorze, łatwo i przyjemnie się czyta. Tej książki nie można tak po prostu odłożyć, cały czas coś tam siedzi w głowie i każe o niej myśleć. Uważam, że mimo wad zasługuje na 8/10.  

|"Niezgodna"|"Zbuntowana"|"Wierna"|
__________________________________________________ 
Recenzja bierze udział w wyzwaniach:





poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Recenzja #105 "Rywalki"

Tytuł: Rywalki
Oryginalny tytuł: Selection
Seria: Selekcja 
Autor: Kiera Cass
Wydawnictwo: Jaguar
Ilość stron: 335
Wysokość: 2.4 cm














  W Illei rozpoczynają się Eliminacje - konkurs, w którym 35 dziewczyn walczy o serce Maxona, księcia Illei. Swoje zgłoszenie niechętnie wysyła America. Jest przekonana, że nie będzie wśród wybranych. Los się jednak do niej "uśmiecha" i dziewczyna trafia do pałacu, by stanąć do rywalizacji o przyszłego władcę, który okazuje się być kimś zupełnie innym, niż się wydawał. 

  Po przeczytaniu tej książki mam totalną pustkę w głowie, jeśli chodzi o to, co mogę o niej napisać. Walczą we mnie dwie opinie, jedna pochlebna, jedna odrobinę mniej. Może pisząc tę recenzję sama sobie ułożę wszystko? 

  Największy dylemat mam przy akcji - płynie ona sobie spokojnie, równym tempem, z wybuchami płaczu jako najczęstszymi "zakłóceniami". Nie ma raczej nic, co by sprawiło, że adrenalina podskakuje, choćby na chwilę. Większość książki była przeznaczona na rozmowy Maxona i Ami, przekomarzanie się oraz kłótnie. Teoretycznie coś takiego spisane jest u mnie raczej na straty. Ale nie ta książka. Dlaczego? Szczerze powiem, że sama nie wiem... Może to przez umiejętnie wplecione humorystyczne scenki? A może po prostu przez styl pisania autorki? Cokolwiek to było, spisało się na medal!
  Jest jednak coś, co mi się nie do końca podobało. Denerwowały mnie, wcześniej wspomniane, nagłe wybuchy płaczu głównej bohaterki, często jak dla mnie bezsensowne. Zdarzały się również ataki grup rebeliantów, które miały chyba urozmaicić nieco akcję. W praktyce wyglądało to tak: chowamy się, przeczekamy, ktoś przeżyje załamanie, wyjdziemy bez szwanku nie widząc rebeliantów na oczy. Myślę, że można było dodać więcej dramatyzmu dzięki tym właśnie atakom. 

  Główna bohaterka czasem była bohaterką idealną, a czasem bardzo irytującą. Momentami wydawała się być naturalną, prawdziwą dziewczyną, żeby chwilę potem stać się osobą przesadzającą we wszystkim. Jej relacja z księciem również nie była stabilna. Raz było naturalnie, dobrze, a na następnej stronie już coś wyglądało mi na manipulację, czy też było przesłodzone. 
  Podobało mi się, że każdy bohater, czy to drugo czy pierwszoplanowy, był dobrze zarysowany. Wszyscy mieli jakąś swoją cechę, dzięki której go pamiętam. 

  Powiem szczerze, że dawno się tak nie odprężyłam przy czytaniu. Jest to lekka, niewymagająca szczególnego wysiłku książka, idealna na jeden, dwa wieczory. Może książka ta ma swoje wady, ale nie rozczarowała mnie. Myślę, że mimo wszystko, zostanie w mojej pamięci jeszcze na długo. Zastanawiam się nad oceną, ale uważam, że 8/10 będzie w porządku - nie jestem w stanie się zmusić, by dać niższą.

| "Rywalki" | "Elita" | "The One" |
 __________________________________________________ 
Recenzja bierze udział w wyzwaniach:







sobota, 19 kwietnia 2014

Recenzja #104 "Dziecię ognia"

Tytuł: Dziecię ognia
Oryginalny tytuł: Child of fire
Seria: - 
Autor: Harry Connolly
Wydawnictwo: Fabryka słów
Ilość stron: 431 
Wysokość: 2.5 cm

 W miasteczku Hammer Bay, w tajemniczych okolicznościach giną dzieci, a wszyscy wydają się tego nawet nie zauważać. Jedną z nielicznych osób, które wiedzą, że coś złego dzieje się w mieście, jest Ray Lilly, który wraz z towarzyszącą mu Annalise próbuje odkryć, co jest powodem tych śmierci i powstrzymać je.






  Mocną stroną książki są główni bohaterowie, który zostali naprawdę dobrze przedstawieni. Główna postać, Ray Lilly, odsiadywał swoje w więzieniu, lecz został zwolniony, by pomóc Towarzystwu Dwunastu Pałaców. Jest wrażliwą osobą, jak na opryszka. Podobał mi się jego sposób bycia - nawet w poważnych sytuacjach nie tracił humoru (którego był jedynym źródłem w książce, nawiasem mówiąc). Annalise jest całkowitym przeciwieństwem - bezwzględna, nie liczy się z niczyim życiem, skupiona jedynie na wykonaniu zadania. Była to osoba, której na pewno nie chciałabym spotkać na swojej drodze, aczkolwiek do powieści pasowała wręcz idealnie. 
  Niestety, bohaterowie drugoplanowi nie byli już tak dopracowani. Do samego końca mi się mylili, ze wszystkich pamiętam może ze dwa imiona i kojarzę, co te osoby zrobiły - z grubsza.

  Akcja jest bardzo ciekawa, naprawdę wciągająca. Znajdziemy tu magię, lecz nie w stylu Harry'ego Potera. Są to głównie runy. Oprócz tego w pewnym momencie do akcji wkroczyły wilkołaki, co dla mnie było zaskoczeniem. Plusem był fakt, że nie okazały się one być słodziutkimi, dobrymi zwierzątkami, pomagającymi biednym, bezbronnym ludziom.
 Jeśli chodzi o tempo wydarzeń, to nie mam w sumie nic do zarzucenia. Momentami na chwilę zwalniało, ale nie na tyle, bym rzuciła książkę w kąt. 
  Uważam, że całość została bardzo dobrze obmyślona, wydarzenia były spójne, czasem zaskakujące. Niespodzianką był dla mnie brak wyraźnego wątku miłosnego.  

  Język autora jest na dobrym poziomie. Książka okazała się być całkiem w porządku, co mnie nieco zdziwiło, bo biorąc ją do ręki nie byłam pewna, czy aby na pewno przypadnie mi do gustu. Wydaje mi się jednak, że niekoniecznie każdemu się spodoba. Ja wystawiam ocenę 8/10.

 __________________________________________________
 Recenzja bierze udział w wyzwaniach:















niedziela, 16 marca 2014

Recenzja #99 "Dziewczyna w mechanicznym kołnierzu"


Tytuł: Dziewczyna w mechanicznym kołnierzu
Oryginalny tytuł: The girl in the clockwork collar 
Seria: Kroniki Steampunka t.2
Autor: Kady Cross
Wydawnictwo: Fabryka słów
Ilość stron: 384
Wysokość: 2.4 cm

  Wiktoriański Nowy Jork - w takiej scenerii obracają się bohaterowie tym razem. Wyruszają na pomoc Jasperowi, lecz nie wiedzą, że równa się to zadarciem z jednym z najniebezpieczniejszych ludzi w tamtym miejscu. Jasper musi zdobyć kawałki tajemniczej maszyny, by uratować siebie i ukochaną. Natomiast na barkach reszty spoczywa odpowiedzialność za to, by maszyna nie została użyta. 


  Nie wiedziałam, czy warto czytać kolejną część, jeśli pierwsza nie była idealna. W końcu jednak się zdecydowałam i...

  Bardzo polubiłam głównych bohaterów. Nie są do końca zwyczajni - w końcu nadzwyczajnej siły, szybkości i całej reszty nie ma każdy. Jednak plusem jest to, że jest to racjonalnie wytłumaczone, dlaczego akurat oni, a nie ktoś inny. W poprzedniej części denerwowało mnie to, że bohaterowie 16-18 letni, przez swoje zachowanie wychodzą na starszych. Tym razem nie miałam takiego wrażenia, co zdecydowanie zadziałało na korzyść całości. Jedyną osobą, która pozostała w starym stylu okazała się Emily - dziewczyna geniusz, z tego co przeczytałam wychodzi na to, że niemal dorównywała Tesli. Przy niej jednej co chwila musiałam sobie przypominać, że ma jedynie te 16 czy 17 lat.

   Akcja również poszła do przodu - stała się bardziej dynamiczna, więcej się działo, było więcej niespodzianek. Autorka często trzymała mnie w niepewności, choć czasem wiedziałam, że coś jest nie tak - znaczy: jeśli coś szło zbyt dobrze, to niedługo coś się stanie. Dobrze, że nie wiedziałam jednak, co. Najbardziej przypadły mi do gustu ostatnie zdarzenia - wniosły najwięcej dynamizmu i napięcia. Chociaż właściwie... Tego napięcia to ja bym dodała jeszcze trochę, tak szczerze mówiąc...
  Wątek romantyczny się przewija przez całą powieść, ale nie przyćmiewa właściwych wydarzeń. Jest tu tylko miłym dodatkiem. Nie jest irytujący, przesłodzony, brakuje trójkątów, choć może na upartego jeden by się odnalazł. Inni pisarze w tej sprawie mogliby brać przykład z autorki.

  Język, dialogi, wszystko jest na wysokim poziomie. Przewijają się humorystyczne scenki, aczkolwiek nie ma ich wiele - a szkoda...

  Czytając nie byłam pewna, czy aby na pewno epoka wiktoriańska tak wyglądała - czasem zdawało mi się, że jest zbyt współcześnie. Ale może to po prostu moja wyobraźnia zawodziła?

  Czy polecam tę książkę? Jak najbardziej. Bije ona na głowę pierwszą część, naprawdę warto ją przeczytać nawet, jeśli pierwsza część zostawiła po sobie, jak u mnie, mieszane uczucia. Moja ocena to mocne 8/10.

P.S. Mimo iż staram się nie oceniać książek po okładce, to przyznać muszę, że te z Kronik Steampunka są wyjątkowo piękne! :)

|Dziewczyna w stalowym gorsecie|Dziewczyna w mechanicznym kołnierzu|The girl with the iron touch|
__________________________________________________


Recenzja bierze udział w wyzwaniach:


 

__________________________________________________ 

Uwielbiam od kiedy po raz pierwszy obejrzałam! 



niedziela, 9 marca 2014

Recenzja #97 "Więzień labiryntu"

Tytuł: Więzień labiryntu
Oryginalny tytuł: The Maze Runner
Seria:  Więzień labiryntu t. 1
Autor: James Dashner 
Wydawnictwo: Papierowy księżyc
Ilość stron: 424
Wysokość: 3 cm

  Thomas budzi się w windzie. Nie pamięta nic poza swoim imieniem. Kiedy drzwi windy się otwierają ma przed oczami grupę dzieciaków. Właśnie trafił do Strefy - przestrzeni w samym środku ogromnego labiryntu. Nikt z tu przebywających nie wie, kim jest, skąd pochodzi. Wszyscy chcą jednego: wyjść z labiryntu. A Thomas może im w tym pomóc.





  Chrapkę na tę książkę miałam od dawna. Z tego miejsca pragnę podziękować mojej ukochanej pani Bibliotekarce za to, że mimo iż miałam wypożyczone możliwe cztery książki, pozwoliła mi wziąć i tę! 

  Na początku książka nie była porywająca. Sceneria kojarzyła mi się z jakimś wojskowym obszarem, niebezpiecznym, z napiętą atmosferą, surowym. Wraz z kolejnymi stronami wrażenie to zanikało, choć w ostateczności nie do końca się go pozbyłam. Za to akcja stawała się coraz to ciekawsza. Jak już się wydawało, że znajdą rozwiązanie, coś się komplikowało jeszcze bardziej uniemożliwiając wyjście. Autor trzymał mnie w niepewności przez całą książkę, i mimo że wiedziałam, że musi się skończyć dobrze (choć co najmniej nie najgorzej), to i tak denerwowałam się o bohaterów. Przewidziałam jedną rzecz, co prawda nie żadną kluczową dla sprawy, ale jednak - poza tym było naprawdę zaskakująco. A pan Dashner? Nie miał litości dla bohaterów...

  No właśnie, bohaterowie. Jest ich dużo, ale bliżej poznajemy tylko kilku z nich - najlepiej Thomasa, Teresę, Newta, Alby'iego, Minho i Chucka. Ten ostatni zyskał moją największą sympatię, chyba dlatego, że był jednym z najmłodszych chłopców w Strefie i wydawał się, w przeciwieństwie do reszty, bezbronny i kruchy. 
W powieści jest cała gama charakterów - od ostrych, władczych poczynając, przez buntownicze, na delikatnych kończąc. Nie wszyscy żyli ze sobą w zgodzie, nikt nie był idealny, popełniali błędy - to mi się podobało. Zostali naprawdę świetnie wykreowani. 

  Rzeczą, o której trzeba by jeszcze wspomnieć, jest język - w strefie był on nieco inny, niż nasz. Nadal można było zrozumieć, o czym się mówi, ale czasem trzeba było się domyślić. Występowały słowa typu "klump", "purwa", "njubi". Do tego wymyśleni zostali bóldożercy - coś, z czym nikt nigdy nie chciałby się spotkać. 

  Autor miał naprawdę ciekawy pomysł i zrealizował go w wielkim stylu. Książka jest świetna, nawet jeśli nie była od początku idealna. Cieszę się, że w końcu udało mi się ją przeczytać - oceniam na 8/10.

__________________________________________________ 

Recenzja bierze udział w wyzwaniach:


__________________________________________________ 

Na szybko: "Śpiąca królewna" - Rose Adagio





poniedziałek, 2 grudnia 2013

Recenzja #79 "Prędkość"

Tytuł: Prędkość
Oryginalny tytuł: Velocity
Seria: -
Autor: Dean Koontz 
Wydawnictwo: Albatros 
Ilość stron: 398

Billy Wiles, niedoszły pisarz, dorabiający jako barman, nie może powiedzieć, że nie pozostawiono mu wyboru. Pozostawiono. Mógł zdecydować, kto umrze urocza jasnowłosa nauczycielka, czy zajmująca się działalnością charytatywną starsza pani. Pozostawiony za wycieraczką samochodu list wydawał się początkowo głupim żartem ale brutalne zabójstwo nauczycielki rozwiało wszelkie wątpliwości, co do szczerości zamiarów jego autora. Billy musi samotnie stawić czoła tajemniczemu szaleńcowi, który z niewiadomych przyczyn wciąga go w śmiertelną grę. Jeśli chce przeżyć i uratować swoją narzeczoną, musi sam zacząć stosować metody przeciwnika.
- Lubimyczytac.pl

  Dean Koontz to chyba jeden z bardziej rozpoznawalnych autorów swojego gatunku. "Prędkość" to moje drugie podejście do jego twórczości - przy pierwszym poległam, gdyż okazało się nieco zbyt mocne jak na moje nerwy. Nie zraziłam się jednak (wręcz przeciwnie) i sięgnęłam po kolejny tytuł z mojej półki. 

  Billy wydaje się prostą postacią, ale w trakcie czytania wychodzi na to, że nie jest tak jednobarwny. Poznajemy go jako barmana, któremu ktoś zdaje się robić głupi żart - tak też to przyjmuje. Do zabójstwa jednak dochodzi, a on sam zaczyna dostawać kolejne wiadomości. Dzięki niektórym wątkom poznajemy jego przeszłość, która na dorosłym odcisnęłaby piętno, a Billy był jeszcze tylko nastolatkiem. Lubię złożone postaci o strasznej przeszłości, także główny bohater... może nie zyskał całkowicie mojej sympatii, ale potrafię go zrozumieć. Mimo to jego historia wydawała mi się nieco naciągana. Nie umiałabym tego uzasadnić, po prostu wydawało mi się, że tak jakby nie przywiązywał żadnej wagi do tego, co zrobił. 

  Nie miałam styczności ze zbyt dużą ilością psychopatycznych morderców, ale na podstawie tych, których poznałam, mogę uznać, że ten był naprawdę inteligentnym psychopatą. Wszystko miał zaplanowane tak, że do końca nie mogłam rozszyfrować, kim on jest. Tak na prawdę momentami chciałam krzyczeć na Billy'ego, by zorientował się, że to jego alter-ego jest psychopatyczne, co jednak wykluczone było przez niektóre wydarzenia. Dodatkowo moja czujność została uśpiona przez autora, także skreśliłam z listy, jakby nie było, najbardziej prawdopodobną osobę... Niekoniecznie słusznie, ale też niekoniecznie niesłusznie - żeby zrozumieć ten paradoks musicie chyba przeczytać tę książkę. 

  Coś, co znalazłam tu w (na szczęście) śladowych ilościach, to sceny, na które po sfilmowaniu oglądałabym przez palce. Niemniej były one potrzebne, bo to one, oprócz samych zabójstw, których mogliśmy "oglądać" same efekty końcowe, dodawały dramatyzmu. A, no i jeszcze sytuacje takie jak pojawienie się dopiero co ukrytej martwej osoby w swoim pokoju, ale kto by się tym przejmował? :) 
  Akcja szybko idzie do przodu, nie było momentu, w którym bym się nudziła. Autor skutecznie wciągnął mnie w intrygę uplecioną przez psychopatę i do końca trzymał mnie w niepewności. 

  Język powieści nie wyróżnia się prawie niczym szczególnym. Charakterystyczną rzeczą - przynajmniej w odróżnieniu do książek, które zwykle czytam - jest w miarę odpowiednie stopniowanie napięcia. W miarę, bo jak na złość, przy finale tego napięcia mi jednak brakowało... 

  Książkę mogę z czystym sumieniem polecić. Spędziłam z nią miły... Dziwnie to brzmi, biorąc pod uwagę tematykę, ale nie wiem jak inaczej to ująć, więc: spędziłam z nią miły czas i zachęcam do zapoznania się z tą pozycją każdego - a w szczególności fanów inteligentnych psychopatów, którzy do końca wodzą nas za nos. Wystawiam ocenę 8/10.


niedziela, 8 września 2013

Recenzja #60 "Magiczna gondola"

Tytuł: Magiczna gondola
Oryginalny tytuł: Die magische Gondel
Seria: Poza czasem 
Autor: Eva Voller
Wydawnictwo: Egmont
Ilość stron: 464 
Moja ocena:

Siedemnastoletnia Anna spędza wakacje w Wenecji. Podczas jednego ze spacerów jej uwagę przykuwa czerwona gondola. Dziwne. Czyż w Wenecji wszystkie gondole nie są czarne? Gdy niedługo potem Anna wraz z rodzicami ogląda paradę historycznych łodzi, zostaje wepchnięta do wody – a na pokład czerwonej gondoli wciąga ją niewiarygodnie przystojny młody mężczyzna. Zanim dziewczyna zejdzie z powrotem na pomost, powietrze nagle zacznie drżeć i świat rozpłynie się Annie przed oczami.
- Lubimyczytać.pl

  "Magiczna gondola" to powieść bardzo zachwalana przez bloggerów, negatywnych recenzji jest naprawdę niewiele. Zazwyczaj ludzie się rozpływają w zachwytach nad tą książką. Ja na pewno nie zaliczam się do osób, które uważają tę książkę za kiepską, ale czy jest nad czym się tak rozpływać...? No nie wiem, zobaczymy :)

  Pierwsze, na co chciałabym zwrócić uwagę, to okładka. Rzadko to robię, ponieważ rzadko mam ku temu powody. Jeśli miałabym się nad czymś rozpływać, to byłaby to właśnie oprawa graficzna książki. Naprawdę świetnie oddaje klimat książki, jest z nią powiązana (choć maska mogłaby wyglądać nieco inaczej, taki szczególik :)), nawet znalazł się tu księżyc, który przyznam się, dopiero teraz zauważyłam, a który ma znaczenie w pewnej kwestii w książce. 

  Anna przebywa w Wenecji. Pewnego dnia dziewczyna ląduje w jednym z kanałów, po czym zostaje wciągnięta to tajemniczej czerwonej gondoli. Po chwili dziewczyna traci przytomność i budzi się w tym samym mieście, ale pięćset lat wstecz. Okazuje się, że jej obecność w przeszłości nie jest bezcelowa, że ma do wykonania zadanie, od którego zależą losy współczesnego świata.

  Główna bohaterka to Anna, siedemnastolatka, zwykła dziewczyna, nie wyróżniająca się raczej niczym specjalnym. Oczywiście mamy też postać męską - Sebastiano. Jest on hmm... Z tego, co przeczytałam można wywnioskować, że jest ideałem. Ups... Czy to nie brzmi nieco jak schemat? Trochę mi nim zalatywało, aczkolwiek chyba tylko przy równaniu zwykła dziewczyna+megaprzystojny idealny facet.
  Może niektórzy wiedzą, że przy Trylogii czasu bardzo mnie irytowała główna bohaterka. Miałam taki uraz, przez który bałam się, że i pani Voller tak wykreuje swoje postaci, przez co odwlekałam w czasie sięgnięcie po tę książkę. Na szczęście tak się nie stało, śmiało mogę powiedzieć, że Anna zaskarbiła sobie moją przyjaźń, to samo jest z Sebastianem.  Co prawda dziewczyna była jak na moje oko zbyt łatwowierna, aczkolwiek mogę przymknąć na to oko. Nie było tu zbyt dużej dawki odwagi, ani biednej dziewicy w potrzebie. Wszystko było wyważone, co ostatnio rzadko się zdarza. 

  Jest jedna sprawa, za którą jestem w stanie dać autorce ogromnego plusa - mianowicie, usytuowanie akcji w końcówce XV wieku, w czasie renesansu, który uwielbiam, a do tego klimat Wenecji... No, nie ma co, za samo miejsce i czas akcji polubiłam tę książkę. 
  Co do samej akcji: nie było nudno, nie umiałam się po prostu oderwać. Wydarzenia opisane w książce bardzo mnie wciągnęły. Mimo to mam jedno zastrzeżenie: w kilku miejscach odniosłam wrażenie, że trochę rzeczy znalazło się tam po to, by zwiększyć objętość książki, a bez których byśmy się mogli obejść. 
  Nie mogę powiedzieć, że akcja była przewidywalna. Autorka często mnie zaskakiwała, szczególnie na sam koniec. 
  Podobał mi się pomysł z blokadą, która nie pozwalała przekazać niektórych wiadomości w żaden sposób osobom niewtajemniczonym w podróżowanie. Wydał mi się ciekawy :) 
  
  Szkoda, że nie było zaskakujących momentów w wątku miłosnych. Jedyne, co zwróciło moją uwagę to fakt, że nie było trójkącika miłosnego, o który się z początku nieco obawiałam. Plusem jest, że big love nie wybijała się na pierwszy plan, raczej przez większość czasu robiła za tło. 

Ogólnie książka była bardzo dobra, z czystym sumieniem mogę ją polecić każdemu fanowi podróży w czasie. Mimo niewielu minusów nie powinniście czuć się zawiedzeni. 
  
Moja ocena: 8/10


piątek, 9 sierpnia 2013

Recenzja #49 "Idealna chemia"

Tytuł: Idealna chemia
Oryginalny tytuł: Perfect chemistry
Seria: Idealna chemia tom 1
Autor: Simone Elkeles 
Wydawnictwo: Amber
Ilość stron: 336 
Moja ocena: 8/10


  W liceum Fairfields uczniów z „dobrej” i „złej” części miasta dzieli mur nie do przebycia. Więc kiedy Brittany, popularna, piękna, bogata, i Alex, członek ulicznego gangu, zostają dobrani w parę do realizacji projektu z chemii, wszystko wskazuje, że nie skończy się to dobrze. Nikt – nawet oni sami – nie spodziewa się, że ten związek wywoła najbardziej zaskakującą reakcję chemiczną: miłość. Ale żeby być razem, będą musieli przeciwstawić się stereotypom i uprzedzeniom, jakie ich dzielą.



  Jak widać powróciłam do Was! Wypoczęłam i nabrałam ponownie ochoty na czytanie, przy okazji pochłonęłam ze dwie i pół książki, tak więc na pewno nie będziecie narzekać na to, że Was zaniedbuję :D

  O głównych bohaterach książki można by pisać i pisać, ale nie chcąc robić spoilerów zmuszona jestem pominąć kilka spraw... Postaci są zdecydowanie najmocniejszą stroną książki, mają kilka warstw, przez które przebijamy się w miarę przewijania stron. Britt na pierwszy rzut oka jest nieco rozpieszczoną, bogatą, trochę zadzierającą nosa nastolatką, umawia się z najlepszą partią w szkole. Jeśli autorka poprzestałaby na tym, otrzymalibyśmy nie najlepszą główną bohaterkę. Na szczęście dane mi było odkryć inne twarze dziewczyny. Brittany, choć sprawia wrażenie idealnej dziewczyny, z idealnego domu, z idealną rodzinką, wcale nie jest taka perfekcyjna. Ma swoje sekrety, jak chce, to potrafi być niesamolubna, widać, że troszczy się o tych, których kocha. Okazuje się, że ani ona, ani jej najbliższe otoczenie nie jest tak różowe, jak widzi to większość ludzi. Dziewczyna jest również pod presją rodziców, którzy wydają się nie akceptować jakiegokolwiek odstępstwa od wizerunku idealnej córeczki, choć sami nie za bardzo starają się być idealnymi rodzicami ani dla Britt, ani dla jej niepełnosprawnej siostry. 

  Jednym z tych niewielu osób, które przedarły się przez maskę, którą dziewczyna przywdziała, jest Alex - chłopak, którego prawdopodobnie większość rodziców nie zaakceptowała. Należy do gangu, pochodzi z "tej gorszej" strony miasta, nikt nie chce z nim zadrzeć, by nie narobić sobie biedy. Na samym początku nie robi na nas dobrego wrażenia - zakłada się o coś, za co od każdej dziewczyny dostałby porządnie w twarz, gdyby tylko się dowiedziały. Jest bezczelny, mało co może zwrócić jego uwagę, nie ma perspektyw. Ale to tak jak i w przypadku Brittany tylko maska. Nie bez powodu trzyma z niebezpiecznymi typami, nie jest tak nieczułym facetem, na jakiego się kreował. Poznajemy go lepiej równolegle z Britt. Choć on ukrywa prawdziwego siebie nieco dłużej, niż główna bohaterka, to również w końcu udaje nam się dostrzec prawdziwego, o niebo lepszego Alexa. 

  Książka jest współczesną wersją "Romea i Julii", więc nie możemy liczyć na żadną niespodziankę, jeśli chodzi o wątek miłosny. Przed zabraniem się za tę książkę nie nastawiałam się na wiele zwrotów akcji, na niespodzianki, więc się nie rozczarowałam. Natomiast dobrze rozbudowane zostały wątki poruszające problemy w rodzinach głównych bohaterów, czy ogólnie te o ich życiu prywatnym, kiedy mogli być sobą. Może nie tarzałam się ze śmiechu, aczkolwiek było kilka zabawnych momentów, dzięki którym książkę czytało się jeszcze przyjemniej.  
  Rozczarowało mnie nieco zakończenie, według mnie można by głównym bohaterom trochę jeszcze dopiec. Taki koniec, jaki znalazł się tutaj, był nieco przewidywalny. 

  Język jest przystępny, całkiem nieźle zostały stworzone dialogi - nie wyszły sztucznie. Nie miałam zastojów, jak to czasem mi się zdarza, pochłonęłam książkę bardzo szybko, szczególnie, jeśli weźmiemy pod uwagę czas, jaki mogłam przeznaczyć na czytanie. Myślę, że jeśli ktoś szuka czegoś oryginalnego, to książka nie przypadnie mu do gustu, ale w razie szukania lekkiej lektury na wakacje (i nie tylko:)), to ta pozycja będzie świetnym wyborem :)