Tytuł: Tunele
Oryginalny tytuł: Tunnels Seria:
Tunele
Autor:
Roderick Gordon & Brian Williams
Wydawnictwo: Wilga
Ilość stron: 494
Moja ocena: 5.5/10
Głównym bohaterem książki jest czternastoletni chłopiec -
Will Burrows, który wraz ze swoją rodziną mieszka w małym miasteczku Highfield
pod Londynem. Gdy jego tata, z którym łączy go pasja do archeologii i
wykopalisk, znika w gęstej sieci tuneli, Will wyrusza w niebezpieczną i
ekscytującą podróż do podziemnego świata, aby mu pomóc.
Nareszcie skończyłam tę książkę. Przez nią miałam straszliwy zastój w czytaniu... No, ale od początku.
Początek książki wydał mi się całkiem niezły.
Czytałam z zainteresowaniem, chętnie przewracałam strony. Co więc się stało? No
właśnie sama nie do końca wiem. Wszystko zaczęło się chyba od bohaterów, którzy
wydali mi się nie do końca realistyczni - zaczynając od Rebeki, 12 letniej
dziewczyny, która dba o dom tak, jakby ona była odpowiedzialna za wszystko,
rachunki, sprzątanie, zakupy, gotowanie, na rodzicach kończąc - ojciec szalony
archeolog (jeszcze do przyjęcia) i matka nie odrywająca wzroku od telewizora.
Główny bohater Will wcale nie był lepszy, choć nie
zauważyłam żadnych większych odchyłów - oczywiście pomijając fakt, że już jako
dziecko wykopał wiele tuneli, umie je odpowiednio zabezpieczyć itp. Mimo
wszystko uznałam, że nie znajdzie się on na mojej liście ulubionych bohaterów.
Z jednej strony lojalny, martwi się o kumpla, a z drugiej w sumie za bardzo się
o niego nie stara, w pewnym momencie miałam wręcz wrażenie, że zapomniał o nim.
Nie był jakąś barwną postacią, a wręcz całkiem przeciętną.
Trzeba jedno przyznać autorom - stworzyli cały
podziemny świat od podszewki. Co prawda nie zostałam jego największą fanką,
aczkolwiek doceniam wysiłek, gdyż efekt wyszedł niezły. Jest to chyba
najjaśniejszy punkt w całej książce. Mimo wszystko, nie wiem czemu, nie
potrafiłam pozbyć się uczucia, że to wszystko dzieje się w slumsach, mimo że
działo się w lepszych dzielnicach, a to, co było na powierzchni zbytnio się
zbytnio pod tym względem nie różniło - wyobrażałam sobie miejsce zamieszkania
bohatera jako rozwalającą się ruderę, choć nic tak naprawdę na to nie wskazywało.
Akcja była
również średnia. Co prawda dotarłam do połowy jednego dnia, ale potem nastała
całodniowa przerwa. Nie było nic porywającego, mimo, że akcja parła do przodu,
to tak naprawdę nic szczególnego się nie działo. W ciągu całości wyłapałam może
ze dwa zwroty akcji, które mimo wszystko nie kazały mi zbierać szczęki z
podłogi. Jeden plus to taki, że mimo, że książka jest gruba, to nie zauważałam
nawet tego, że przewracałam kolejne strony. Sama się zdziwiłam, że tak się
działo, ale chyba ma coś z tym wspólnego z niezłym językiem, którym jest
napisana ta książka. Chyba tylko dzięki temu zdołałam ją dokończyć.