Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Egmont. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Egmont. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 3 marca 2016

#184 Zostań moją marionetką! - "Władca marionetek"

Czy widzieliście kiedyś przedstawienie kukiełkowe? Jestem przekonana, że wielu z nas ma takie doświadczenie za sobą i zna tę magię, która poruszała drewnianymi lalkami. Milena, główna bohaterka powieści, zna ją aż zbyt dobrze - jej ojciec był prawdziwym Władcą Marionetek. Jego śmierć położyła kres jego teatrowi, jednak w Milenie zdążyła zakiełkować miłość do lalkowych spektakli. Nic więc dziwnego, że gdy na horyzoncie pojawia się tajemniczy mężczyzna reklamujący najbardziej magiczne przedstawienie, dziewczyna nie może się powstrzymać przed pójściem tam. Milena nie może jednak przestać myśleć o swojej matce, powszechnie uznanej za zmarłą, przez bohaterkę - za zaginioną. Jaki jest związek pomiędzy jej zniknięciem, przyjezdnym teatrem i czeskimi legendami? Milena powoli odkrywa prawdę o sobie.

Pierwsze, co rzuca się w oczy, jest niezwykła oprawa graficzna. Aż chce się czytać! Ciekawa okładka skrywa piękne wnętrze - wybrane strony są klimatycznie ozdobione, a niektóre fragmenty tekstu pojawiają się w gazecie, czy na ogłoszeniu. Dodaje to autentyczności historii i pozwala lepiej wczuć się w lekturę. Powieść jest w ogóle niezwykle klimatyczna, urok XIX-wiecznej Pragi wręcz wypływa z jej kart. 

Ale żeby wczuć się w lekturę nie wystarczą obrazki. Akcja jest ciekawa i rozwija się w umiarkowanym tempie. Czytelnik nie nudzi się pokonując kolejne strony. Nie jest jednak idealnie - powieść jest przewidywalna i nieco infantylna, choć to drugie dodaje jej nieco baśniowego charakteru. Mimo, że to lubię, nie jestem do końca tym usatysfakcjonowana i myślę, że osoby kilka lat młodsze ode mnie czerpałyby o wiele więcej przyjemności z tej książki. 
Duży plus należy się autorce za użycie legend czeskich. Jestem wielką fanką podań różnego rodzaju, toteż poznanie tych kilku należących do naszych sąsiadów przysporzyło mi trochę radochy, choć, jak autorka sama przyznała w posłowiu, odrobinę je zmieniła.


Nie wiem, czy mogę polecić tę książkę każdemu. Starsi czytelnicy mogą czuć się odrobinę rozczarowani, choć myślę, że czas spędzony z nią nie byłby czasem straconym.

Ocena: ★★★★★★✰✰✰✰
Tytuł: Władca marionetek
Oryginalny tytuł: Puppet Master
Seria: -
Autor: Joanne Owen
Wydawnictwo: Egmont
223 strony

poniedziałek, 21 września 2015

#175 Strach przed niezrozumianym - "Krucjata"























Po dawnej lekturze pierwszego tomu, gdy tylko natrafiła mi się okazja, z wielką chęcią sięgnęłam po "Krucjatę". Przecież skoro było tak dobrze, to wciąż powinno być chociaż nieźle, prawda? Ano, pani Gregory udowadnia, że nie.

Luca Vero wraz z towarzyszami i towarzyszkami rusza w dalszą podróż, szukając znaków oznajmiających zbliżający się koniec świata. W pewnej mieścinie natykają się oni na krucjatę dzieci, prowadzoną przez charyzmatycznego przywódcę z Europy do Ziemi Świętej. Szanse na powodzenie tej wyprawy są nikłe, ale niezbadane są ścieżki Pana - może akurat na ich oczach dokona się cud?
„Nigdy nie mówimy ludziom, że ich kochamy, bo głupio się nam wydaje, że będą z nami zawsze." 
Pierwsze, co mam do zarzucenia, to to, że akcja ciągnie się i wlecze, i jest nudna jak flaki z olejem. Żadnego napięcia - może poza kobiecymi bohaterkami (w końcu która białogłowa by nie wzdychała do prawie-zakonnika?), nic ciekawego się nie wydarzyło na kartach tej powieści. Gdy już się zapowiadało na coś obiecującego, zaraz mój zapał się wypalał, a ja beznamiętnie przebiegałam kolejne stronice wypatrując końca.

Bohaterowie są zróżnicowani, ale mimo to nie do końca dobrze wykreowani. Trąciło mi od nich czassem infantylizmem, byli denerwujący i tajemniczy w złym tego słowa znaczeniu. Wielu z nich miało swoje sekrety, do których poznania jednak nie bardzo chce mi się dążyć - nie zapowiada się nic obiecującego. Mam nadzieję, że się mylę, ale wątpię, bym miała w najbliższym czasie chęć i możliwość tego zweryfikowania.
 „Bo wrogiem nie jest człowiek, który wierzy w Boga; wróg to ignorancja i ludzie, którzy nie wierzą w nic i niczego nie cenią." 
Język autorki jest całkiem dobry, dzięki niemu nieco przyjemniej czytało się jej powieść. To chyba jedyny plus tej książki: choć tempa czytania nie miałam zbyt szybkiego, to jak już cudem się wciągnęłam, strony migiem mi umykały. Cóż jednak z tego, gdy po każdym odłożeniu książki musiałam się do niej, mimo wszystko, zmuszać?

Reasumując, książka jest słabiutka w porównaniu do tomu pierwszego. Na tle innych książek wypada dość przeciętnie i na pewno nie zachęca do zabrania się po kolejną część.

Ocena:  ★★★★✰✰✰✰✰✰

|Odmieniec|Krucjata|Złoto głupców|

środa, 17 grudnia 2014

#139 "Odmieniec"

Tytuł: Odmieniec
Oryginalny tytuł: Changeling
Seria: Zakon ciemności
Autor: Philippa Gregory
Wydawnictwo: Egmont
Ilość stron: 288

 Izolda - córka krzyżowca, mająca odziedziczyć majątek, zostaje pozbawiona wszystkiego i odesłana do klasztoru. Wkrótce po jej przybyciu inne zakonnice zaczynają mieć wizje, popadają w obłęd. Oskarżycielski wzrok sióstr ukradkowo pada na dziewczynę i jej służkę. Na polecenie papieża młody inkwizytor, Luca Vero przybywa do klasztoru, by rozwiązać zagadkę dziwnego zachowania zakonnic.



  Na książki pani Gregory czyhałam już od dłuższego czasu, więc tak szybko, jak było to możliwe zabrałam się za lekturę "Odmieńca". Już na początku akcja książki skojarzyła mi się z filmem "Imię Róży" (jeszcze z książką porównać nie mogę, ale nadrabiam). 

  Pomysł na książkę okazał się być genialny! Przez zdecydowaną część książki śledziłam wydarzenia z zapartym tchem. Niemal do samego końca można było się jedynie domyślać prawdy, a i to nie zawsze było trafione. Szczególnie podobała mi się sprawa, która pojawiła się dopiero na ostatnich stronach lektury. Bałam się przez chwilę, że autorka poddała się popularnym trendom i postanowiła dodać do historii wątek fantastyczny, jednak na szczęście obyło się bez tego. 

  Niesamowicie polubiłam Izoldę i Iszrak - wbrew temu, jak nakazywała kultura tamtych czasów, były pokornymi kobietami jedynie z pozorów. Gdy trzeba było, zachowywały się rozsądniej niż "lepsi" od nich mężczyźni. Spodobała mi się ich natura i ich siostrzana miłość. 
  Jeśli chodzi o Lucę - start miał dobry, wydawał mi się porządną postacią. Jednak gdy objął stanowisko inkwizytora zmienił się diametralnie - miałam wrażenie, że pokornego zakonnika, którym wciąż powinien być, pozostawił gdzieś daleko za sobą. Wierzył święcie w swoje sądy i nieomylność, a sposób, w jaki czasem traktował swojego, jakby nie było, przyjaciela, był karygodny. Bardzo natomiast spodobał mi się Freize - traktowany nieco jak głupiec, czasem co prawda się tak też zachowujący, w końcu okazał się najmądrzejszą postacią - wcale nie przez ilość przeczytanych ksiąg.

  Podobał mi się styl, w jakim książka została napisana. Pani Gregory ma lekkie pióro, książkę czyta się w błyskawicznym tempie. Niemal przez całą powieść wyczuwa się aurę tajemniczości. Myślę, że książka jest naprawdę warta przeczytania. 9/10


środa, 1 października 2014

#134 "Złoty most"

Tytuł: Złoty Most
Oryginalny tytuł: Die goldene Brücke
Seria: Poza czasem
Autor: Eva Voller
Wydawnictwo: Egmont
Ilość stron: 439
Wysokość: 2.9 cm

  Sebastiano i Anna wracają z misji w czasie i mają nadzieję na trochę spokoju. Dziewczyna wraca do Frankfurtu i jest nieświadoma tego, iż jej chłopak ma poważne problemy - utknął w XVI-wiecznym Paryżu. Anna bez wahania rusza w podróż, by jak najszybciej sprowadzić go z powrotem, lecz on... nie chce! Sebastiano stracił pamięć, stał się muszkieterem kardynała Richelieu, a jego cele wyraźnie różnią się od tych, które ma przed sobą Anna i przyjaciele królowej. 


  Opinie dotyczące tej książki bywały różne - jedni chwalili, inni ostro krytykowali. Jako że nie lubię pozostawiać rozpoczętych serii zdecydowałam się sama sprawdzić, jak to jest z tą książką i muszę powiedzieć, że nie jestem zawiedziona, choć, przyznam, w pełni usatysfakcjonowana również nie. Dlaczego? Czytajcie dalej. 

poniedziałek, 21 lipca 2014

#121 "Królestwo łabędzi"

Tytuł: Królestwo łabędzi
Oryginalny tytuł: The swan kingdom
Seria: Poza czasem
Autor: Zoe Marriott
Wydawnictwo: Egmont
Ilość stron: 263
Wysokość: 1.6 cm

  Aleksandra wraz ze swoją rodziną spokojnie żyją na dworze królewskim. Ojciec dziewczyny stracił nadzieję na jej mariaż, a dziewczyna straciła przychylność ojca. Oddana jest całkowicie matce, z którą, za pomocą odrobiny magii, uprawiają ogród i dbają o urodzaj na ich ziemiach. Nieoczekiwanie królowa ginie z rąk tajemniczej bestii. Załamany król co dzień wyrusza na polowanie, lecz zamiast niebezpiecznego stworzenia przyprowadza na zamek przepiękną kobietę. Aleksandra wyczuwa niebezpieczeństwo, lecz jest zbyt późno - bracia zostają wygnani jako zdrajcy, a ona sama jest odesłana daleko od swojego domu. Dziewczyna musi odnaleść w sobie siłę, by przeciwstawić się złu, które zapanowało w królestwie.

  Książka ta nawiązuje do jednej z moich ulubionych baśni Andersena - "Dzikich łabędzi". Został zachowany ogólny sens, autorka właściwie jedynie rozbudowała fabułę, zmieniając naprawdę niewiele. 

  Akcja, szczerze mówiąc, nieco się wlecze. Wszystko jest bardzo dokładnie opisane, w dodatku takim "basniowym" językiem, także tempo siłą rzeczy musi być dość wolne. Przez tenże właśnie język wręcz niemożliwe było odczuwanie zbyt dużego napięcia w miejscach, gdy byłoby ono pożądane. Powieść okazała się również odrobinę przewidywalna. Niemniej, mimo wszystko, akcja wciągnęła mnie dość mocno, poczułam się odrobinę jakbym cofnęła się o kilka lat. 

  Bohaterowie zostali w miarę dobrze przedstawieni, każdy miał w sobie coś charakterystycznego. Czasem wydawali się wręcz zbyt idealni. Z jednej strony podobało mi się to, że jeśli ktoś był zły, to był zły na 100%, z dobrocią to samo, jednak z drugiej nie było żadnego elementu zaskoczenia. 

  Czytając tę książkę prawdziwie czułam charakter baśni, co na swój sposób mi się podobało, nawet jeśli sama powieść idealna nie była. Przez ilość stron okazała się być lekturą na jeden dzień opalania się i myślę, że na takie warunki jest najlepsza, jako niezobowiązująca, lekka lektura. Moja ocena to 6/10 
__________________________________________________ 
Recenzja bierze udział w wyzwaniach:


piątek, 16 maja 2014

Recenzja #108 "Nieskończoność"

Tytuł: Nieskończoność 
Oryginalny tytuł: Everlasting
Seria: Poza czasem
Autor: H.J. Rahlens 
Wydawnictwo: Egmont
Ilość stron: 455
Wysokość: 3.5 cm

  Wiele dobrego naczytałam się o tej książce. Myślałam jednak, że opinie o niej są nieco przesadzone, że mi się aż tak bardzo nie spodoba... Podczas czytania spotkała mnie jednak przyjemna niespodzianka!

  Jest rok 2264. Mroczna Zima już minęła. Średnia długość życia to sto pięćdziesiąt lat. Większość prac wykonują roboty. Ludzie posługują się mózgołączem, które pozwala im na zapisywanie wspomnień w globalnej bazie danych. Zaimek osobowy „ja” wyszedł z użycia. W tym stechnokratyzowanym społeczeństwie miłość jest czymś niepożądanym. Finn Nordstrom, dwudziestosześcioletni historyk i tłumacz martwego języka niemieckiego zostaje poproszony o zbadanie tajemniczego znaleziska – dziennika dziewczyny z XXI wieku. Tymczasem w innej czasoprzestrzeni Eliana odwiedza ulubioną berlińską księgarnię. Spotka w niej przystojnego mężczyznę, który nie wie… do czego służy guma do żucia. -lubimyczytac.pl

  Książek o podróżach w czasie jest już mnóstwo - przyszła moda na wampiry, odeszła, robiąc miejsce dla tej właśnie tematyki. Coraz trudniej jest wymyślić coś oryginalnego. A jednak się udało!

  Styl autorki ma coś takiego w sobie, co sprawia, że książkę czyta się z ogromną przyjemnością, gładko, można się nią delektować. Opisy nie nużą, czytanie to czysta przyjemność w tym przypadku.

 Spodobała mi się bardzo jedna scena, gdy główny bohater uczył się pisać. Z jakiegoś powodu wydała mi się niezwykle piękna i na swój sposób intymna. Nie wiem, jak udało się autorce tego dokonać, ale szczerze podziwiam!
  Nie tylko wyżej wspomniana scena zasługuje na uwagę. Coś jest w języku autorki co sprawia, że nawet najprostsza rzecz stawała się interesująca!
Praktycznie przez cały czas miałam wrażenie jakby to była jakaś nowoczesna baśń - tylko że w baśniach język jest prosty, czasem nieco tylko stylizowany, a ten tu zupełnie takowego nie przypominał. Naprawdę nie mam pojęcia, co wywołało to złudzenie, ale przyznam, że bardzo mi się to spodobało.  

  Świat przedstawiony został bardzo ciekawie - mózgołącze, roboty, specyficzny sposób mówienia, wszystko to było dość oryginalne. Choć... Przyuważyłam z początku kilka razy użycie czasownika w pierwszej osobie liczby pojedynczej w sytuacjach, gdzie nic by tego nie usprawiedliwiało...

  Książka rozsiewa wokół urok, bardzo pozytywnie mnie nastroiła. Prosta w odbiorze a mimo to nie zaliczyłabym jej do powieści typu "przeczytaj - zapomnij". Na pewno zostanie w mojej pamięci na długo. 10/10
__________________________________________________ 
Recenzja bierze udział w wyzwaniach:





środa, 5 marca 2014

Recenzja #96 "Gorączka"

Tytuł: Gorączka 
Oryginalny tytuł: Fever
Seria: Gorączka t.1 
Autor: Dee Shulman
Wydawnictwo: Egmont 
Ilość stron: 430
Wysokość: 2.8 cm

  Sethos Leontis, gladiator, zostaje ranny na arenie. Przyjmuje go do domu przybrana rodzina Liwii, dziewczyny, którą pokochał, a z którą nie ma prawa być. Po niedługim czasie chłopaka zaczyna trawić dziwna gorączka. 
  Ewa, dziewczyna nadzwyczaj inteligentna, przez nieuwagę rozbija fiolkę z dziwnym wirusem. W ciągu kilku godzin ociera się o śmierć. Nieoczekiwanie spotyka na swojej drodze Sethosa i, choć jest pewna, że nigdy wcześniej go nie spotkała, czuje, że nie jest jej obcy. 


  Proszę, niech mi ktoś wytłumaczy, dlaczego rok temu pokochałam tę książkę, bo nie rozumiem zupełnie. Ledwo przebrnęłam przez nią drugi raz - chcąc przypomnieć sobie co nieco przed przeczytaniem kolejnej części. 

  Ewa na początku przedstawiona jest jako inteligentna, acz nieco niesforna nastolatka. Wydawałoby się, że dla jej matki jest tylko zbędnym problemem. Z pozoru wydawałaby się być dziewczyną, jakie lubię - samodzielna, lekko zbuntowana i nie głupiutka. No właśnie... Gdybym powiedziała, że taka była do końca, smażyłabym się w piekle za kłamstwo. Ta dziewczyna użalała się nad sobą praktycznie non stop, choć czasem było to trochę zawoalowane - dopiero po momencie, gdy pomyślała sobie, że czas skończyć się użalać, uświadamiałam sobie, że rzeczywiście to robiła. Bez powodu stroni od ludzi - OK. Kilka razy się sparzyła, ale nie można chyba uciekać od każdego, prawda? Niby inteligentna... Mhm... Przez 3/4 książki myślałam o tym, jakim cudem dostała się do szkoły dla wybitnych, wręcz geniuszy. 
  Sethos to facet typu "przesadny romantyk gotowy umrzeć, jeśli będzie mógł żyć ze swoją ukochaną". Mnóstwo było cytatów typu "Liwio, moja najdroższa, ucieknijmy razem. Co z tego, że mogą nas zabić przy pierwszym kroku, jaki zrobimy" czy "Muszę ją znaleźć, na pewno tu gdzieś jest, nie poddam się, miłość zwycięży" i tak dalej. Jeden czy dwa takie momenty - OK, nie ma problemu. Ale przez zdecydowaną większość książki..? 

  Akcja... Jaka akcja? Wydarzenia skupiały się głównie na poszukiwaniu wirusa przez Ewę oraz ciągłym traceniu przez nią przytomności. A, nie zapominajmy o szukaniu Liwii przez Setha. Początek zapowiadał się ciekawie: gladiatorzy, starożytność - dość obiecujące. Szkoda tylko, że musiałam obejść się smakiem... Naprawdę, nic się nie działo, większość momentów okazała się przewidywalna. Może raz czy dwa udało się mnie zaskoczyć, nic więcej.

  Styl pisania autorki nie jest zły, aczkolwiek te przemyślenia typu "kocham cię i nie ważne co się dzieje, i tak będziemy razem" były denerwujące. Przy którymś z rzędu zaczynałam przedrzeźniać bohaterów. Naprawdę... 

  Książki nie polecam, chyba że ktoś lubi przesłodzonych kochanków i totalny brak akcji. Daję 2/10 - za okładkę, która jest chyba jedynym pozytywem w całości. 
  
__________________________________________________  
Recenzja bierze udział w wyzwaniach:





__________________________________________________  

Z tego wszystkiego muszę puścić Wam jakiś balet... Uff... Od razu mi lepiej! :)
"Chopiniana" lub, jak kto woli, "Les Sylphides"

niedziela, 29 września 2013

Recenzja #64 "Zieleń szmaragdu"

Tytuł: Zieleń szmaragdu
Oryginalny tytuł: Smaragdgrün 
Seria: Trylogia czasu 
Autor: Kerstin Gier 
Wydawnictwo: Egmont
Ilość stron: 454
  
  Co robi dziewczyna, której właśnie złamano serce? To proste: gada przez telefon z przyjaciółką, pochłania czekoladę i całymi dniami rozpamiętuje swoje nieszczęście. Ale Gwen – podróżniczka w czasie mimo woli – musi wziąć się w garść, chociażby po to, żeby przeżyć. Nici intrygi z przeszłości także dziś splatają się w zabójczą sieć. Złowrogi hrabia de Saint Germain jest bardzo bliski swego celu: Gwendolyn musi stanąć do walki o prawdę, miłość i własne życie.
- Lubimyczytać.pl




  Jakoś nie zachwycałam się Trylogią czasu tak, jak wiele znanych mi osób. Miała coś w sobie, aczkolwiek nadal było całości daleko do ideału. Nie wiedziałam, czy ostatnia część będzie na poziomie pozostałych, czy gorsza, czy lepsza. Muszę przyznać, że zostałam bardzo mile zaskoczona!

  Kojarzycie moje narzekanie na główną bohaterkę, na to, jaka to ona jest denerwująca, irytująca i w ogóle jak ja jej nie lubię? W tej części niby się nie zmieniła, ale ta jej gorsza część gdzieś się schowała i nie wychodziła przez całą książkę! Szkoda, że dopiero teraz, ale lepiej późno, niż wcale. Pod koniec okazała się być nieco niemądrą, no ale jestem w stanie na ten jeden raz przymknąć oko. 
  Gideon - eh, uwielbiam go! OK, nadal czasem zachowuje się jak bufon (ale mniej), wciąż jest nieco arogancki (też trochę mniej), ale mimo to jest uroczy. Trochę późno przejrzał na oczy, aczkolwiek nie winię go - został wychowany tak, żeby być po stronie hrabiego. 
  Tak dawno czytałam poprzednią część, że całkowicie zapomniałam o Xemeriusie - toż to jest najlepsza postać (lub duch gwoli ścisłości) serii! Przy jego uwagach momentami płakałam ze śmiechu! Tak na prawdę chyba nic nie wnosi do fabuły, ale dodanie go do serii było genialne, a jego teksty są świetne! 
  Jeśli więc chodzi o bohaterów, to autorka poprawiła wszelkie niedociągnięcia tworząc naprawdę udane postaci.

  W tej książce naprawdę dużo się dzieje. Spotykamy się po raz kolejny z zagadką, co się stanie, gdy krąg zostanie zamknięty, dlaczego Lucy i Paul ukradli chronograf, a przy okazji dowiadujemy się szokującej rzeczy o prawdziwym pochodzeniu Gwen, poznajemy szokującą prawdę o hrabim De Saint Germain oraz o głównej bohaterce. W końcu wszystkie wątpliwości zostają rozwiane, ale nie powiem, różne możliwości chodziły mi po głowie zanim do tego doszło. Akcja idzie szybkim tempem, ani razu nie zwalnia na tyle, żebym zaczęła się nudzić. W większości nieprzewidywalna, jestem zaskoczona obrotem niektórych spraw. W pewnym momencie myślałam już, że Gwen się podda, ale nie przyszło mi do głowy inne rozwiązanie, na które wpadła autorka - teoretycznie oczywiste, a jednak...

  Wątek miłosny był dobrze zbudowany. Nie było przesłodzonego "kocham cię, dla ciebie umrę" i rzeczy w ten deseń, wszystko było idealnie wyważone - szczególnie z komentarzami Xemeriusa!

  Obawiałam się, że będę mieć o tej serii średnio pozytywne zdanie, ale okazuje się, że ostatnia część zmienia moją opinię o niej całkowicie. To zdecydowanie najlepsza część trylogii, warto przeczytać poprzednie tomy chociażby dla niej! Uwielbiam i zdecydowanie polecam!
P.S. Również okładka najbardziej z wszystkich trzech mi się podoba :) 
_____________________________________________
Recenzja bierze udział w wyzwaniu "Czytamy polecone książki"



niedziela, 8 września 2013

Recenzja #60 "Magiczna gondola"

Tytuł: Magiczna gondola
Oryginalny tytuł: Die magische Gondel
Seria: Poza czasem 
Autor: Eva Voller
Wydawnictwo: Egmont
Ilość stron: 464 
Moja ocena:

Siedemnastoletnia Anna spędza wakacje w Wenecji. Podczas jednego ze spacerów jej uwagę przykuwa czerwona gondola. Dziwne. Czyż w Wenecji wszystkie gondole nie są czarne? Gdy niedługo potem Anna wraz z rodzicami ogląda paradę historycznych łodzi, zostaje wepchnięta do wody – a na pokład czerwonej gondoli wciąga ją niewiarygodnie przystojny młody mężczyzna. Zanim dziewczyna zejdzie z powrotem na pomost, powietrze nagle zacznie drżeć i świat rozpłynie się Annie przed oczami.
- Lubimyczytać.pl

  "Magiczna gondola" to powieść bardzo zachwalana przez bloggerów, negatywnych recenzji jest naprawdę niewiele. Zazwyczaj ludzie się rozpływają w zachwytach nad tą książką. Ja na pewno nie zaliczam się do osób, które uważają tę książkę za kiepską, ale czy jest nad czym się tak rozpływać...? No nie wiem, zobaczymy :)

  Pierwsze, na co chciałabym zwrócić uwagę, to okładka. Rzadko to robię, ponieważ rzadko mam ku temu powody. Jeśli miałabym się nad czymś rozpływać, to byłaby to właśnie oprawa graficzna książki. Naprawdę świetnie oddaje klimat książki, jest z nią powiązana (choć maska mogłaby wyglądać nieco inaczej, taki szczególik :)), nawet znalazł się tu księżyc, który przyznam się, dopiero teraz zauważyłam, a który ma znaczenie w pewnej kwestii w książce. 

  Anna przebywa w Wenecji. Pewnego dnia dziewczyna ląduje w jednym z kanałów, po czym zostaje wciągnięta to tajemniczej czerwonej gondoli. Po chwili dziewczyna traci przytomność i budzi się w tym samym mieście, ale pięćset lat wstecz. Okazuje się, że jej obecność w przeszłości nie jest bezcelowa, że ma do wykonania zadanie, od którego zależą losy współczesnego świata.

  Główna bohaterka to Anna, siedemnastolatka, zwykła dziewczyna, nie wyróżniająca się raczej niczym specjalnym. Oczywiście mamy też postać męską - Sebastiano. Jest on hmm... Z tego, co przeczytałam można wywnioskować, że jest ideałem. Ups... Czy to nie brzmi nieco jak schemat? Trochę mi nim zalatywało, aczkolwiek chyba tylko przy równaniu zwykła dziewczyna+megaprzystojny idealny facet.
  Może niektórzy wiedzą, że przy Trylogii czasu bardzo mnie irytowała główna bohaterka. Miałam taki uraz, przez który bałam się, że i pani Voller tak wykreuje swoje postaci, przez co odwlekałam w czasie sięgnięcie po tę książkę. Na szczęście tak się nie stało, śmiało mogę powiedzieć, że Anna zaskarbiła sobie moją przyjaźń, to samo jest z Sebastianem.  Co prawda dziewczyna była jak na moje oko zbyt łatwowierna, aczkolwiek mogę przymknąć na to oko. Nie było tu zbyt dużej dawki odwagi, ani biednej dziewicy w potrzebie. Wszystko było wyważone, co ostatnio rzadko się zdarza. 

  Jest jedna sprawa, za którą jestem w stanie dać autorce ogromnego plusa - mianowicie, usytuowanie akcji w końcówce XV wieku, w czasie renesansu, który uwielbiam, a do tego klimat Wenecji... No, nie ma co, za samo miejsce i czas akcji polubiłam tę książkę. 
  Co do samej akcji: nie było nudno, nie umiałam się po prostu oderwać. Wydarzenia opisane w książce bardzo mnie wciągnęły. Mimo to mam jedno zastrzeżenie: w kilku miejscach odniosłam wrażenie, że trochę rzeczy znalazło się tam po to, by zwiększyć objętość książki, a bez których byśmy się mogli obejść. 
  Nie mogę powiedzieć, że akcja była przewidywalna. Autorka często mnie zaskakiwała, szczególnie na sam koniec. 
  Podobał mi się pomysł z blokadą, która nie pozwalała przekazać niektórych wiadomości w żaden sposób osobom niewtajemniczonym w podróżowanie. Wydał mi się ciekawy :) 
  
  Szkoda, że nie było zaskakujących momentów w wątku miłosnych. Jedyne, co zwróciło moją uwagę to fakt, że nie było trójkącika miłosnego, o który się z początku nieco obawiałam. Plusem jest, że big love nie wybijała się na pierwszy plan, raczej przez większość czasu robiła za tło. 

Ogólnie książka była bardzo dobra, z czystym sumieniem mogę ją polecić każdemu fanowi podróży w czasie. Mimo niewielu minusów nie powinniście czuć się zawiedzeni. 
  
Moja ocena: 8/10


sobota, 22 czerwca 2013

Recenzja #32 "Błękit szafiru"

Tytuł: Błękit szafiru
Oryginalny tytuł: Saphirblau
Seria: Trylogia czasu (cz. 2. Cz. 1 ->KLIK)
Autor: Kerstin Gier
Wydawnictwo: Egmont
Ilość stron: 364
Moja ocena: 7/10

  Gwendolyn i Gideon zapatrzeni w siebie wrócili właśnie z początku XX wieku. Ale sprawy tylko się skomplikowały. Czy Strażnicy mają rację uznając Lucy i Paula za przestępców, czy też może mylą się w swej wierności Hrabiemu de Saint Germain? Gwendolyn jako jedyna zdaje się mieć wątpliwości. Uczucia Gideona do Gwen wystawione zostają na najpoważniejszą próbę… Podróże w czasie, niebezpieczeństwa, miłość… 


UWAGA! RECENZJA MOŻE ZAWIERAĆ SPOILERY!

piątek, 17 maja 2013

Recenzja #16 "Gorączka"

Tytuł: Gorączka 1
Oryginalny tytuł: Fever
Autor: Dee Shulman
Wydawnictwo: Egmont
Ilość stron: 423
Moja ocena: 10/10

Eva, ponadprzeciętnie uzdolniona szesnastolatka, i Sethos dziewiętnastoletni gladiator, który został przeniesiony do współczesności, wspólnie pracują nad rozwikłaniem zagadki dotyczącej śmiertelnego wirusa. Do powieści Dee Shulman najlepiej pasuje określenie romans s-f. Intrygująca i świetnie napisana książka jest kierowana do nastoletnich dziewcząt i wywołuje silne skojarzenia ze „Zmierzchem” Stephenie Meyer. 











   Ewa mieszka w Londynie. Jest zbuntowanym geniuszem. Po dwukrotnym wydaleniu ze szkoły trafia do St. Magdalen's - szkoły dla osób o ponadprzeciętnej inteligencji. Rozpoczyna nowe życie, tym razem nie jest wyrzutkiem, znajduje przyjaciół. Podczas jednych z zajęć zaczyna się interesować wirusami i zostaje po lekcjach, by dowiedzieć się o nich więcej. Pod nieobecność nauczyciela próbuje samodzielnie przyjrzeć się pewnemu wirusowi, lecz przez przypadek rozbija probówkę. Niedługo potem dostaje gorączki... 
   Sethos Leontis jest gladiatorem. Został zmuszony, by zamieszkać w Londinium oraz zabawiać ludność walcząc na śmierć i życie na arenie. Zwyciężył osiem razy, lecz jego dobra passa się kończy, gdy podczas jednej walki zostaje ranny. Trafia do domu pewnego bogatego Rzymianina, gdzie poznaje i zakochuje się w Liwii. Planują uciec, lecz nie wszystko idzie po ich myśli. 
   Gladiator wraz z przyjacielem trafiają do Parallonu. Seth poszukuje ukochanej, lecz poszukiwania kończą się porażką. Spotyka za to kogoś, kto ukazuje mu różne fakty. 
   Ewa wraca do zdrowia. W szkole pojawia się nowy uczeń. Mimo, że widzi go pierwszy raz, ma dziwne wrażenie, że go zna. 

  Na początku chciałabym powiedzieć, że autorce należą się ogromne brawa. Za co? Otóż mamy INTELIGENTNĄ główną bohaterkę! Tak, tak, dobrze przeczytaliście! Autorka wyszła poza ramy. Ewa jest skłócona z rodzicami. Buntuje się, ale ma ambicje. Nie szuka przyjaciół na siłę, jest raczej typem samotnika, choć nie do końca z wyboru. Polubiłam ją za jej ciekawość, za to, że wydawała się w miarę normalna (jak na geniusza :)), autorka stworzyła naprawdę realistyczną postać.
  Drugą postać główną, Setha, wręcz pokochałam. Może to dlatego, że uwielbiam czasy starożytne, z których pochodzi,  nie wiem. W każdym bądź razie chyba polubiłam go bardziej, niż Ewę. Upodobałam sobie jego powiedzenie "Na Zeusa". Chyba zacznę tak mówić... Opiekuńczy, silny, odważny, tak chyba można go krótko opisać. A, no i zabójczo przystojny - wszystkie Rzymianki miały na niego ochotę. Czytając rozdziały poświęcone temu bohaterowi możemy zajrzeć do jego głowy, z łatwością przychodzi wczuwanie się w jego sytuację. 

  Widać, że pani Shulman miała pomysł na fabułę. Gladiator, żyjący w II wieku naszej ery, dziewczyna, żyjąca w XXI wieku naszej ery. No, dosyć duży kawał czasu ich dzieli... A jednak są sobie bliscy, jakby nie dzieliły ich prawie dwa tysiące lat. 
  Autorka utworzyła idealny obraz Imperium Rzymskiego. Walki gladiatorów były opisane barwnie, tak samo jak społeczność Imperium, z łatwością można było sobie wszystko wyobrazić. Oprócz tego autorka ciągle trzymała w niepewności. Każdy rozdział kończył się tak, że było ciężko domyślić się, co będzie w kolejnym. Do ostatnich stron czytelnik jest trzymany w niepewności, co stanie się później, lub jak dokładnie coś przebiegało. Dowiadujemy się tego głównie z retrospekcji Ewy, która przypomina sobie różne zdarzenia. Pod tym względem książka była idealna. Czy jest więc coś, co mi nie pasowało? W końcu postaci wyszły naturalnie, wyłamano się ze schematu, pomysł również jest oryginalny. Otóż jedynym mankamentem lektury było to, że nie miała więcej stron. 
Zachęcam wszystkich zainteresowanych choć trochę kulturą starożytnego świata. Myślę, że się nie zawiedziecie. 

czwartek, 9 maja 2013

Recenzja #14 "Czerwień Rubinu"

Tytuł: Czerwień Rubinu
Oryginalny tytuł: Rubinrot
Autor: Kerstin Gier
Wydawnictwo: Egmont
Ilość stron: 344
Moja ocena: 6.5/10

Pewnego dnia piętnastoletnia Gwen odkrywa, że jest posiadaczką genu podróży w czasie - niespodziewanie przemieszcza się o sto lat wstecz. Okazuje się, że nie jest jedynym podróżnikiem - istnieje całe tajne bractwo, zajmujące się kontrolą dwunastu podróżników w czasie - Gwen jest ostatnim z nich. Szybko odkrywa, że jedenastym jest bardzo atrakcyjny dziewiętnastolatek: Gideon. Ale zakochiwanie się nie jest takie proste, gdy skacze się tam i z powrotem w czasie i gdy trzeba wypełnić niebezpieczną misję w XVIII wieku.





  Gwen jest zwykłą piętnastoletnią dziewczyną, uczęszczającą do zwykłej szkoły, lubiącą plotkować z przyjaciółką. Mieszka w domu razem z liczną, średnio miłą rodzinką. Tak się jakoś złożyło, że niektóre osoby z ich rodu posiadają gen, który umożliwia (bądź zmusza) do podróży w czasie. W powszechnym przekonaniu gen ten odziedziczyła Charlotta - kuzynka naszej bohaterki, jednak okazuje się, że wszyscy byli w błędzie. Wszystko wychodzi na jaw, kiedy to Gwendolyn przenosi się w czasie. Dziewczyna przekonuje się, że nie istnieje całe bractwo kontrolujące przeskoki do innych epok. Tam poznaje między innymi Gideona, który chcąc nie chcąc będzie musiał trochę z nią poprzebywać...

  Autorka wymyśliła coś niebanalnego. Nie było sił nadprzyrodzonych (no, prawie...), jakichś potworków mniej lub bardziej groźnych - nie, w tej książce wszystko jest postawione na jedną kartę. Osobiście najbardziej spodobały mi się fragmenty, gdzie były opisane stroje, w których Gwen i Gideon podróżowali, gdyż sama interesuję się modą historyczną. Autorka miała jakieś pojęcie o ubiorze z dawnych czasów. Jednak jeśli chodzi o całą akcję i bohaterów...

  Główna bohaterka jest typową nastolatką, przeciętną (dla niewtajemniczonych) dziewczyną z Londynu. Nie jest może jakaś bardzo błyskotliwa czy dowcipna, ale jednak nie jest też zbyt głupia, z jaką to opinią spotkałam się na pewnym blogu. Właściwie jest całkiem fajna, nie mam nic do niej, ale nie jest zbyt barwną postacią. Wydaje mi się, że autorka mogła ją nieco urozmaicić, może to zrobi w kolejnych częściach.

  Gideon jest lekko nadętym zabójczo przystojnym (według Gwen) podróżnikiem w czasie. Jest on chyba najlepszą postacią w całej książce. Mam dziwne wrażenie, że gdyby to o nim była ta książka, byłaby nieco lepsza... Ale, nie wyłamujemy się ze schematu - to dziewczyna jest główną bohaterką, chłopak jest ucieleśnieniem ideału, ale jest delikatnie spychany na drugi plan. To Gideon czasem dowcipkował, miał (zazwyczaj) trafne opinie i obserwacje, a jednak to Gwen została postacią pierwszoplanową (w tym miejscu pragnę przeprosić fanów Gwen, ale niestety recenzja, o której pisałam wyżej nieco zaburzyła mi jej wizerunek i mam problem z jej obiektywną oceną - widząc jak autor jedzie po książce nie czytałam dalej i na Gwen się skończyło :) Wybaczycie?)

  W akcji brakło mi... tego czegoś. To znaczy, nudno nie było, zdarzały się ciekawe momenty, które wciągały i nie pozwalały zamknąć książki, ale jeśli chodzi o mnie, to biorąc pod uwagę całość, szału nie było... Cały czas czekałam na rozwinięcie akcji... I się nie doczekałam... Jednak nierozwiązana tajemnica oraz odpowiednie zakończenie sprawiły, że nie odpuszczę i sięgnę po kolejną część. Mimo woli dałam się wciągnąć w te podróże w czasie, nawet polubiłam tę książkę.
Pozwolę sobie przytoczyć jeden cytat, który mi zapadł w pamięć, w sumie nie wiem czemu :)

"[...] Kiedy jego wargi dotknęły moich ust, zamknęłam oczy. Okej. To ja sobie teraz zemdleję. "