Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 9/10. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 9/10. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 4 kwietnia 2016

#185 "Oddam ci słońce"

Więź pomiędzy bliźniętami – przypisuje się jej nieraz niemal nadnaturalne cechy. Czy jednak jedną z nich jest jej niezwykła trwałość? Czy może i ona może zostać zerwana?

JudeiNoah, NoahiJude,  niegdyś nierozłączne rodzeństwo, niezwykle utalentowane – wrażliwy Noah ma zadatki na malarza, buntowniczą Jude ciągnie w stronę rzeźby.
Tragedia w rodzinie wywróciła ich światy do góry nogami. Na swojej drodze popełnili wiele błędów, które coraz bardziej oddalały ich od siebie, a skrywane przez nich tajemnice tworzą ścieżki zbiegające się w jednym punkcie – w pracowni zagubionego, genialnego rzeźbiarza.
Dawno nie miałam w ręku książki tak poruszającej. To właśnie ona sprawiła, że po długim czasie udało mi się zatracić w lekturze na tyle mocno, że wszelkie bodźce zewnętrzne przestały się liczyć. Myślę, że duży wpływ na to miała kreacja bohaterów – nie wiem, co jest tego powodem, ale ja się w nich nie wczuwałam. Ja się nimi stawałam, przeżywałam to, co oni, targały mną uczucia, głównie żal, smutek, tęsknota. Pomimo nich, nie uważam, by ta książka była przygnębiająca. Humor, który czasem się pojawiał, rozładowywał nieco napięcia, a delikatnie rozwijające się wątki miłosne urozmaicały powieść.
Dwójka głównych bohaterów jest parą dynamiczną. Sprawiało to, że książka była bardziej interesująca. Każdy w tej historii był inny, nieszablonowy, pojawiały się niezwykle silne charaktery, jak zagubiony Guillermo, czy ... z głową wśród gwiazd. Myślę, że mnogość różnych osobowości sprawia, że większość czytelników odnajdzie kawałek siebie w tej historii.
Bardzo dobrze została w tej powieści pokazana więź rodzic-dziecko i zabieganie o jej utrzymanie. Pojawił się też wątek homoseksualizmu, który lubi być wyostrzany, wysuwany na pierwszy plan. Tu autorka jednak wykreowała go w sposób delikatny, został owiany nutką tajemniczości.
Powieść została napisana niezwykle plastycznym językiem, przyjemnym w odbiorze i dopracowanym. Urozmaiceniem były babcine przysłowia Jude, czy też wyobrażenia przyszłych szkiców Noaha. Jedyne, co nie bardzo mi się spodobało, to przeskoki w czasie, które czasem trochę mnie dezorientowały. Dodatkowo mogę powiedzieć, że, w minimalnym stopniu, historia dawała się przewidzieć. Nie dotyczyło to jednak najistotniejszych wątków, toteż nie przeszkadzało mi to mocno.
Podsumowując: książka jest naprawdę warta przeczytania. Niesie ze sobą dużo wartości, nie jest lekturą, nad którą można ot tak przejść do porządku dziennego.


Ocena: ★★★★★★★★
Tytuł: Oddam ci słońce
Oryginalny tytuł: 
Seria: -
Autor: Jandy Nelson
Wydawnictwo: Otwarte
374 strony


czwartek, 26 listopada 2015

#179 Wielki przekręt z Evanovich - już wiadomo, że będzie ciekawie. "Skok"


"S kok" jest owocem pracy dwóch pisarzy - uwielbianej przeze mnie Janet Evanovich i nieznanego mi jeszcze Lee Goldberga. Dzięki tej pierwszej nie obawiałam się o stratę czasu przy tej lekturze i bez wahania zdecydowałam się ją przeczytać. I cieszę się, że było mi to dane. 


poniedziałek, 10 sierpnia 2015

#168 Nie ma przeszkód nie do pokonania - "Płonący most"




Tytuł: Płonący most
Oryginalny tytuł: The Burning Bridge
Seria: Zwiadowcy (t.2)
Autor: John Flanagan
Wydawnictwo: Jaguar
350 stron
Ocena: 9/10





niedziela, 21 czerwca 2015

#156 "Legenda. Wybraniec."

Tytuł: Legenda. Wybraniec
Oryginalny tytuł: Prodigy
Seria: Legenda
Autor: Marie Lu
Wydawnictwo: Zielona Sowa
Ilość stron: 366

Elektor Primo nie żyje. Władzę w Republice obejmuje jego syn, Anden. Day i June, którzy przyłączyli się do Patriotów, biorą udział w przygotowaniach do zamachu na życie młodego przywódcy. Jednak czy on naprawdę jest taki jak ojciec? Czy jedyna droga do zmian to naprawdę pozbawienie go życia? 






PO PIERWSZE: BOHATEROWIE
Zarówno główne postacie, jak i te drugoplanowe, zostały dobrze wykreowane. Jednak jest jedna kwestia, być może błaha, która mi się nie spodobała: wiek a zachowanie. Day i June to 15-latkowie, ale nic, co robią, nie pozwoliłoby mi myśleć, że nie są starsi. Wydaje mi się, że autorka "przyczepiła się" do panującej niedawno mody na bohaterów w wieku 15-17 lat i nie myślała o tym, że akcja, w której biorą udział, nijak nie pasuje do tak młodych ludzi. 
Jeśli zaś chodzi o pozostałe kwestie: bohaterowie są wyraziści i zróżnicowani. Tak naprawdę do samego końca lektury nie możemy być pewni, kto w końcu okaże się "tym dobrym" czy "tym złym".

PO DRUGIE: AKCJA
Często sequele okazują się być gorsze od części pierwszej. Ta książka wyłamała się ze schematu i dalej trzyma poziom. Dreszczyk emocji towarzyszy niemal od początku do końca. Wydarzenia są ciekawe, nie nudzą w połowie książki. Podobało mi się to, w jaki sposób kończyły się rozdziały - niemal za każdym razem akcja przerywana była w takim momencie, że trzeba było przeczytać przysłowiowy "jeszcze jeden rozdział", który po niedługim czasie stawał się połową książki. Dawno nie miałam takiej lektury w rękach, od której trzeba by mnie wołami odciągać, a jeszcze bym jej nie odłożyła na długo.

PO TRZECIE: STYL
Nie mam najmniejszego zastrzeżenia do języka autorki. Książkę czyta się przyjemnie, choć emocje budzi różne w różnych fragmentach. Wciąga niesamowicie - kilka rozdziałów i się przepada. Jest to pozycja obowiązkowa dla fanów antyutopii! Moja ocena: 9/10


wtorek, 7 kwietnia 2015

#150 "Wystrzałowa dziewiątka"

Tytuł: Wystrzałowa dziewiątka
Oryginalny tytuł: To the nines
Seria: Stephanie Plum
Autor: Janet Evanovich
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Ilość stron: 479

Wiza pewnego Hindusa kończy się. Firma Vinniego poręczyła za niego, a Singh... zniknął. Stephanie zostaje zaangażowana w jego poszukiwania, narażając się przy okazji przerażającej pani Aspudżen i seryjnemu zabójcy. Śliweczka znów jest na celowniku.







Ta seria jest dla mnie jak rollercoster - bywały tomy, przy których się uśmiałam, by przy następnej książce męczyć się i zasypiać. Niestrudzenie jednak przepycham się przez kolejne części trafiając często na perełki - właśnie z takową miałam do czynienia tym razem. 

niedziela, 22 lutego 2015

#146 "Kosogłos"

Tytuł: Kosogłos
Oryginalny tytuł: Mockingjay
Seria: Igrzyska Śmierci
Autor: Susanne Collins
Wydawnictwo: Media Rodzina
Ilość stron: 376

Katniss nie została uratowana z areny bez powodu. Teraz, gdy Dystrykt 12 już nie istnieje, jej domem staje się Dystrykt 13 - miejsce, w którym przygotowuje się rebelia. A Katniss ma być jej twarzą, symbolem - Kosogłosem. 






Po zawodzie na drugiej części trylogii ociągałam się przed otwarciem kolejnego tomu. W końcu się przełamałam i... przepadłam! 

środa, 17 grudnia 2014

#139 "Odmieniec"

Tytuł: Odmieniec
Oryginalny tytuł: Changeling
Seria: Zakon ciemności
Autor: Philippa Gregory
Wydawnictwo: Egmont
Ilość stron: 288

 Izolda - córka krzyżowca, mająca odziedziczyć majątek, zostaje pozbawiona wszystkiego i odesłana do klasztoru. Wkrótce po jej przybyciu inne zakonnice zaczynają mieć wizje, popadają w obłęd. Oskarżycielski wzrok sióstr ukradkowo pada na dziewczynę i jej służkę. Na polecenie papieża młody inkwizytor, Luca Vero przybywa do klasztoru, by rozwiązać zagadkę dziwnego zachowania zakonnic.



  Na książki pani Gregory czyhałam już od dłuższego czasu, więc tak szybko, jak było to możliwe zabrałam się za lekturę "Odmieńca". Już na początku akcja książki skojarzyła mi się z filmem "Imię Róży" (jeszcze z książką porównać nie mogę, ale nadrabiam). 

  Pomysł na książkę okazał się być genialny! Przez zdecydowaną część książki śledziłam wydarzenia z zapartym tchem. Niemal do samego końca można było się jedynie domyślać prawdy, a i to nie zawsze było trafione. Szczególnie podobała mi się sprawa, która pojawiła się dopiero na ostatnich stronach lektury. Bałam się przez chwilę, że autorka poddała się popularnym trendom i postanowiła dodać do historii wątek fantastyczny, jednak na szczęście obyło się bez tego. 

  Niesamowicie polubiłam Izoldę i Iszrak - wbrew temu, jak nakazywała kultura tamtych czasów, były pokornymi kobietami jedynie z pozorów. Gdy trzeba było, zachowywały się rozsądniej niż "lepsi" od nich mężczyźni. Spodobała mi się ich natura i ich siostrzana miłość. 
  Jeśli chodzi o Lucę - start miał dobry, wydawał mi się porządną postacią. Jednak gdy objął stanowisko inkwizytora zmienił się diametralnie - miałam wrażenie, że pokornego zakonnika, którym wciąż powinien być, pozostawił gdzieś daleko za sobą. Wierzył święcie w swoje sądy i nieomylność, a sposób, w jaki czasem traktował swojego, jakby nie było, przyjaciela, był karygodny. Bardzo natomiast spodobał mi się Freize - traktowany nieco jak głupiec, czasem co prawda się tak też zachowujący, w końcu okazał się najmądrzejszą postacią - wcale nie przez ilość przeczytanych ksiąg.

  Podobał mi się styl, w jakim książka została napisana. Pani Gregory ma lekkie pióro, książkę czyta się w błyskawicznym tempie. Niemal przez całą powieść wyczuwa się aurę tajemniczości. Myślę, że książka jest naprawdę warta przeczytania. 9/10


piątek, 4 lipca 2014

Recenzja #117 "Bransoletka"

Tytuł: Bransoletka
Oryginalny tytuł: -
Seria: -
Autor: Ewa Nowak
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Ilość stron: 295
Wysokość: 2.5 cm

  Weronika to szesnastoletnia dziewczyna, która żyje jak większość osób w jej wieku: kłóci się z bratem, nie dogaduje się z rodzicami, ma problemy w przyjaźni i... chce się zakochać. Poznaje Łukasza, który szybko staje się obiektem jej wzdychań. Jednak, jak się okazuje, on nie jest nią zainteresowany w ten sposób. W nieco pokręcony sposób Weronika trafia na warsztaty teatralne. Z początku sceptycznie nastawiona, powoli się przekonuje do dziwnych ludzi, których tam spotyka. Jednak jedna osoba jest szczególnie intrygująca... 

  Bardzo przypadł mi do gustu sposób, w jaki autorka ukazała bohaterów. Właściwie do samego końca nie wiadomo kto jaki jest, czy jak go możemy ocenić. Weronika miała w zwyczaju szybko oceniać ludzi, przez co chcąc nie chcąc przyjmowałam jej punkt widzenia za pewnik - co okazywało się często błędem. Prawdy o wszystkich mogłam dowiedzieć się dopiero gdy Weronika skonfrontowała swoją wizję z rzeczywistością. A co do samej Weroniki - to naprawdę ciekawa postać. Autorka świetnie odwzorowała zachowanie typowych 16-latek - czytając książkę uznałam, że w niektórych sytuacjach zachowałabym się identycznie. 

  Książka jest naprawdę ciekawa. Nie jest przewidywalna (no, może troszeczkę...), czyta się ją z wciąż rosnącym zainteresowaniem. Gdy odkładałam ją, choćby na chwilę, moje myśli wciąż krążyły wokół niej. Tematyka jest dość oryginalna. Powiem szczerze, że może choć skrót na okładce nie wygląda bardzo zachęcająco (znów 16-latka, zapowiada się na trójkącik, eh... tylko wampira brakuje), to książka jest naprawdę świetna. Autorka ani trochę nie nie przynudza, akcja płynie w równym tempie.

  Spodobało mi się to, że autorka pokazała jak "naprawić" relacje, które niekoniecznie były zepsute. Szczerze mówiąc przy okazji zauważyłam, że i ja czasem psułam je trochę na siłę, tak jak bohaterka.

  Nie mam nic do zarzucenia, jeśli chodzi o tę książkę. Spędziłam z nią naprawdę miły czas i myślę, że nie była to taka bezwartościowa lekturka dla odprężenia, choć na taką się zapowiadało. Warto po nią sięgnąć! 
9/10
 __________________________________________________ 
Recenzja bierze udział w wyzwaniach:





sobota, 24 maja 2014

Recenzja #110 "Morze spokoju"

Tytuł: Morze spokoju
Oryginalny tytuł: Sea of Tranquility 
Seria: -
Autor: Katja Millay
Wydawnictwo: Jaguar
Ilość stron: 455
Wysokość: 3.2 cm

  Nastya Kashnikov chce tylko dwóch rzeczy: przetrwać liceum bez żadnych osób, które będą pouczać ją na temat jej przeszłości oraz sprawić, aby chłopak, który zabrał jej dosłownie wszystko – tożsamość, duszę i chęć życia – zapłacił za to. Historia Josh’a Bennett’a to nie sekret: każda osoba, którą kochał, opuściła ten świat, aż w końcu, gdy chłopak miał 17 lat, nie został mu już nikt. Teraz, wszystko czego Josh pragnie, to to, aby ludzie pozwolili mu zostać samemu, ponieważ gdy Twoje imię jest synonimem śmierci, każdy ma tendencję do pozostawienia Ci Twojej własnej przestrzeni. Każdy z wyjątkiem Nastyi, tajemniczej, nowej dziewczyny w szkole, która zaczyna się kręcić wokół chłopaka i nie ma zamiaru odejść, dopóki nie zyska wpływu na każdy aspekt jego życia. Ale im bardziej Josh ją poznaje, tym większą jest ona dla niego zagadką. Kiedy intensywność ich relacji się nasila, a pytania bez odpowiedzi zaczynają się piętrzyć, chłopak zaczyna się zastanawiać, czy kiedykolwiek odkryje sekrety ukrywane przez dziewczynę – albo czy w ogóle tego chce. - lubimyczytac.pl
  
  Piękna okładka, przyciągająca wzrok - czyli alarm w mojej głowie wyje, że wnętrze niekoniecznie musi takie być. No ale cóż, wzrokowcem jestem to sięgam po to, co ładne... Całe szczęście, bo gdybym usłuchała alarmu mogłabym przegapić coś świetnego!

  Pierwszą rzeczą, która niesłychanie przypadła mi do gustu, jest to, że na poznanie przeszłości Nastyi trzeba czekać praktycznie do samego końca - wcześniej otrzymujemy jedynie niewielkie okruchy informacji, które skutecznie rozbudzają ciekawość. 
  Akcja sama w sobie nie jest jakoś szczególnie porywająca. Pewnie gdybym miała opowiedzieć komuś fabułę wydałaby się ona wręcz nudnawa i przewidywalna. Zaręczam Wam - nie jest. Wciągnęła mnie bez reszty, gdy nie czytałam, to myślałam o bohaterach i o tym, co może się stać. Może nie znajdziecie w tej książce nagłych zwrotów akcji czy scen z fantastyki wziętych, ale tego tej książce nie potrzeba - jest naprawdę interesująca bez tego.

  Bohaterowie są stworzeni po mistrzowsku. Każdy jeden, choćby drugoplanowy, jest wyrazisty, ma swój charakter. Jedynie główna bohaterka nieco mnie denerwowała (co i tak jest sztuką, biorąc pod uwagę, że przez długi czas prawie się nie odzywała). Nie mam na to żadnych dowodów, ale miałam wrażenie, że dziewczyna się odrobinę nad sobą użala - choć jej zachowanie wskazywało na coś zupełnie innego. Nie wiem, dlaczego, ale tak to odebrałam... 

  Autorka nie boi się używać przekleństw, ale również nie nadużywa ich. Mocne słowa często pomagały bardziej urzeczywistnić sytuacje w powieści. Książka napisana została w taki sposób, że nie da się od niej oderwać, a nawet najbardziej zwyczajne momenty stają się ciekawe i/lub piękne. 

9/10

 __________________________________________________ 
Recenzja bierze udział w wyzwaniach:




piątek, 28 lutego 2014

Recenzja #95 "Igrzyska śmierci"



















  O Igrzyskach słyszał już chyba każdy - nawet jeśli książka jest jeszcze nieprzeczytana. W końcu i ja po nią sięgnęłam z nadzieją, że mi się spodoba. Wszystko na to wskazywało, a co wyszło w trakcie? 

  Akcja dzieje się w Panem, państwie powstałym na miejscu Ameryki Północnej, z Kapitolem otoczonym niegdyś trzynastoma, a aktualnie dwunastoma dystryktami. Co roku odbywają się dożynki - czas, gdy w każdym z nich losowani są trybuci, którzy zmuszeni są do walki na śmierć i życie na arenie ku uciesze mieszkańców Stolicy. W tych właśnie Głodowych Igrzyskach bierze udział Katniss Everdeen z dwunastego dystryktu, gdzie, chcąc nie chcąc, walczy o swoje życie.

  Tradycyjnie już zacznę od bohaterów. Jak wiecie, lubię na nich narzekać. Pod tym względem czuję się rozczarowana - nie mam się do czego przyczepić. Zero, null, nolla i co tam jeszcze. Katniss Everdeen to dziewczyna, do której nie sposób nie zapałać sympatią mimo jej nieco hmm... opryskliwego, odrzucającego sposobu bycia. Zaradna, odważna, twarda z jednej strony, z drugiej zaś troskliwa, kochająca. Żyje w naprawdę trudnych czasach, zwaliło się na nią trochę nieszczęść, a do tego te igrzyska... No, ale dość o niej, przejdźmy do mojego ukochanego.. tfu! Miałam na myśli Peetę. Jego sytuacja jest nieco lepsza od sytuacji Katniss, aczkolwiek i on nie ma powodów by skakać z radości. Podobało mi się jego zachowanie przez całą powieść. Jego charakter też bardzo mi przypadł do gustu, niby trochę delikatności w nim było, ale nie przebijała się zbyt często - tylko tyle, ile powinno. 

  Akcja jest świetna! Tyle mogę powiedzieć z czystym sumieniem. Wciągająca, wzruszająca, trzyma w napięciu, a czasem, mimo grozy, znajdowałam powody do śmiechu - choć może niezbyt donośnego. Autorka przedstawiła naprawdę świetną i przejmującą historię i to w sposób doskonały. Pomysł jest oryginalny, nie powielono tu żadnych schematów. Jedyny minus? Zdarzały się niewielkie nieścisłości, tak raz na jakiś czas. 

  Autorka posługuje się prostym językiem, niczym wyszukanym, ale być może przez to powieść tak trafia do czytelnika. Czyta się ją nieprawdopodobnie szybko, wciąga i nie chce puścić. Plus należy się za świetne ukazanie uczuć Katniss i opisy, które były idealne - nie za długie, ale wyczerpujące. Wszystko potrafiłam sobie wyobrazić w najdrobniejszym szczególe. 

  Moja ocena to 9/10  
__________________________________________________ 
Recenzja bierze udział w wyzwaniach:






niedziela, 29 grudnia 2013

Recenzja #83 "Alicja w krainie zombi"

Tytuł: Alicja w krainie zombi
Oryginalny tytuł: Alice in Zombieland
Seria: Kroniki białego królika
Autor: Gena Showalter
Wydawnictwo: Mira Harlequin 
Ilość stron: 507

Żałuję, że nie mogę się cofnąć w czasie i postąpić inaczej w wielu sprawach.
Powiedziałabym swojej siostrze: nie.
Nigdy nie błagałabym matki, by porozmawiała z ojcem.
Zasznurowałabym usta i przełknęła te nienawistne słowa.
Albo chociaż uściskałabym siostrę, mamę i tatę po raz ostatni.
Powiedziałabym, że ich kocham.
Żałuję... tak, żałuję
Jej ojciec miał rację. Potwory istnieją...
By pomścić śmierć rodziny, Alicja musi się nauczyć, jak walczyć z zombi.
Nie spocznie, dopóki nie odeśle każdego żywego trupa z powrotem do grobu. Na zawsze.

-harlequin.pl

  Ile pochwał się naczytałam o tej książce, to nie zliczę. Nic więc dziwnego, że i ja uległam magnetyzującej okładce i sięgnęłam po tę książkę. Powiedzieć muszę, że żadna z opinii nie była przesadzona. Ta książka naprawdę jest świetna. 

  Alicja straciła całą najbliższą rodzinę, jak się okazało przez zombie (nie znoszę pisowni "zombi"...). Jest przekonana, że wariuje tak, jak jej ojciec, który przez całe życie trzymał ją krótko, ponieważ przekonany był, że istnieją potwory. Po wypadku i Alicja zaczyna je dostrzegać. Przy okazji zakochuje się w Cole'u - chłopaku, którego każdy się boi, o nie najlepszej opinii. Okazuje się, że to właśnie on i jego banda są tymi, którzy mogą pomóc dziewczynie się zemścić. 

  Główna bohaterka nie jest głupiutką, słodką idiotką, nie jest szarą myszką chowającą się po kątach, a także nie jest jakąś divą. Nie denerwowała mnie. Trochę czasem zaskakiwało mnie jej zachowanie, ale to dobrze - nie była przewidywalna czy nudna. Godne pochwały było jej zaangażowanie. Cole i cała banda to typowi twardziele - wszyscy się ich boją, lubią się wdawać w bójki, mają złą opinię. Szkoda, że nie dane było mi poznać lepiej reszty grupy, no ale wtedy książka musiałaby mieć dwa razy tyle stron. Dobrze, że chociaż historia Cole'a była odpowiednio zarysowana, bo bardzo tego chłopaka polubiłam. Wspomnieć muszę jeszcze o Kat - dziewczynie, która była chyba moją ulubioną bohaterką. Pewna siebie, zabawna, lojalna, tymi epitetami można by ją określić. Miałam nadzieję, że przydybię ją na zdradzie, ale nie, dziołszka musiała być grzeczna. Cóż, za to inni okazali się nie być szczerymi, co uwielbiam - tylko w książkach, żeby nie było. 
  Bohaterowie okazali się być mocną stroną książki, zdecydowanie polubiłam kilkoro z nich. Tu nic do zarzucenia nie mam. 

  Tempo akcji było idealne - nigdy nie zwolniło na tyle, bym zaczęła się nudzić, ani nie przyspieszyło wystarczająco mocno, bym się pogubiła (o co nie trudno, jak się czyta w nocy). Obawiałam się, że będzie tylko walka i wylizywanie się z ran po bohaterskiej akcji przeprowadzonej przez Alicję, ewentualnie słodziutka miłość w tle. Co z tego okazało się prawdą? Walka była, ale nie przez cały czas, Alicja nie zgrywała bohaterki (no, może raz, czy dwa, ale w granicach rozsądku, jeśli tak mogę powiedzieć). Wszystko było dobrze wplecione w resztę akcji, a zwykłe problemy nastolatki zostały połączone z tymi nieco mniej typowymi, jak zombie właśnie. 
  Zaintrygował mnie zaszyfrowany, w pewnym sensie, dziennik, który znalazła Ali, a także cała sprawa z wchodzeniem w sferę duchową, by walczyć z zombie. Jedynym, malutkim minusikiem jest to, że brakło mi takiego napięcia, przy którym obgryzałabym paznokcie ze strachu o główną bohaterkę. Były momenty, w których adrenalina skakała, ale zazwyczaj szybko wracała do normy.

  Miłość, miłość, miłość... Cóż by było, gdyby jej brakło..? Na pewno zabrakłoby ciekawego wątku w książce. Nic przesłodzonego, nic ostrego, wszystkiego po trochu, tak, że wyszła mieszanka idealna. Co prawda przez moment wydawać by się mogło, że wkroczą sceny miłosne rodem ze zmierzchu typu "kocham cię, więc cię zostawię". Na szczęście autorka szybko zmieniła bieg romansu.

  Jakąż to ocenę mogłabym wystawić po takiej recenzji? Książka jest świetna, nie wyłapałam zbyt wielu minusów. Czekam na kolejną część i wystawiam ocenę 9/10. A Was szczerze zachęcam do przeczytania tej książki - nawet tych, co nie przepadają za przerażającymi, śmierdzącymi stworkami w trakcie rozkładu. Ja też nie lubiłam o nich czytać, ale ta książka chyba to zmieniła. 


poniedziałek, 16 grudnia 2013

Recenzja #81 "Sekretny język kwiatów"

Tytuł: Sekretny język kwiatów
Oryginalny tytuł: The Language of Flowers
Seria: -
Autor: Vanessa Diffenbaugh 
Wydawnictwo: Świat Książki 
Ilość stron: 400
Jak nauczyć się porozumienia i miłości? Victoria spędziła młodość w rodzinach zastępczych i domach dziecka. Aspołeczna. Porywcza. Małomówna. Bezczelna – oto, co zapisywano w raportach. Ale jest bardzo wrażliwa i kocha kwiaty. Nieufna, porozumiewa się z otoczeniem za pomocą języka roślin. Poznała go dzięki Elizabeth, jednej ze swych przybranych matek. Nieprzystosowana i zła na cały świat, napotkanym ludziom najchętniej dawałaby bukiet nagietków, oznaczający żal, lub osty, sygnalizujące mizantropię.

Osiemnastoletnia Victoria zaczyna teraz dorosłe życie. Chce być florystką i dostaje pracę w kwiaciarni, gdzie przygotowuje bukiety o specjalnym znaczeniu, pomagające klientom w wyrażaniu wielu dobrych uczuć. Sama jednak nie chce o nich słyszeć, nie wierzy w nie, nie rozumie. Gdy spotyka Granta, który również zna język kwiatów w dziewczynie rozkwitają wcześniej nieznane uczucia. 

- lubimyczytac.pl

 
  Obawiałam się tej książki. Język kwiatów to coś, nad czym nie myślimy, w każdym bądź razie nie zbyt często. Kwiaty dajemy głównie przez wrażenia estetyczne, nie zastanawiamy się, co dana roślina oznacza. A co by było, gdybyśmy bardziej zwracali na to uwagę? 

  Victoria jest niezwykle utalentowaną florystką. Jej bukiety, oprócz faktu, że są przepiękne, zmieniają ludziom życie. Idealnie dobiera kwiaty do sytuacji klienta. Ona sama jest jednak zamknięta w sobie, empatyczna, nie lubi czyjegoś dotyku. Myślę, że słowo aspołeczna najdobitniej ją określa. Dziewczyna ma za sobą pobyt w wielu rodzinach zastępczych, ale w żadnej nie zabawiła długo. Victoria ma ciągłe wyrzuty sumienia. Przez długi czas byłam trzymana w niepewności, nie wiedziałam, dlaczego nie powiodło się jej w domu, w którym pierwszy raz była mile widziana, gdzie się wszystkiego nauczyła. Przy okazji widać było jak na dłoni, jak wielką miłością można obdarzyć nawet nie swoje rodzone dziecko, jak wiele można mu wybaczyć. Nie będę kłamać - pod koniec bardzo się wczułam i (jak zwykle...) popłynęło kilka łez. 

  W tej książce na próżno szukać wartkich scen akcji, jakichś niebezpiecznych sytuacji, w których podskoczyłaby adrenalina. Nie często czytuję takie pozycje, ale chyba zacznę robić to częściej. Victoria jest postawiona w trudnych sytuacjach - dom dziecka, skąd nikt jej nie chce, jej akt desperacji, który niszczy wszystko, na co mogła mieć nadzieję, życie bezdomne, przypadkowa ciąża. Widać, że życie tej dziewczyny nie było usłane różami, a jednak sobie poradziła. Były momenty wzruszające, momenty, w których robiło mi się żal dziewczyny, momenty radości, a także niedowierzania. W tej książce jest po prostu zawarta cała gama uczuć, które stopniowo się uwalniają i nie pozwalają oderwać się od lektury. 

  Wierzę, że dużą rolę w sukcesie, książka zawdzięcza językowi, którym posługuje się autorka. Zgrabnie przechodziła do przeszłości z teraźniejszości, nie wyjawiając sekretów zbyt szybko, idealnie wplatała informacje na temat języka kwiatów, a do tego manipulowała uczuciami tak, że nawet nie zauważyłam kiedy skończyłam tę książkę - tak mnie wciągnęła. Język pani Vanessy ma po prostu w sobie coś magnetyzującego. 

  Nie wiem, czy szybko trafi mi się równie dobra książka. Bohaterowie, akcja, język, są idealne, i nawet jeśli zdarzyły się jakieś niedociągnięcia, to ja ich nie wyłapałam. Zdecydowanie polecam wszystkim! 
Moja ocena: 9/10


czwartek, 28 listopada 2013

Recenzja #78 "Charlie"

Tytuł: Charlie
Oryginalny tytuł: The perks of being a wallflower 
Seria: - 
Autor: Stephen Chbosky 
Wydawnictwo: Remi
Ilość stron: 218

  Książka ma formę listów pisanych do nieznanego przyjaciela przez nastolatka imieniem Charlie, nieśmiałego i wycofanego, choć niezwykle inteligentnego i wrażliwego ucznia pierwszej klasy liceum w Pittsburgu. Chłopak pisze o swoich pierwszych miłosnych doświadczeniach, relacjach w rodzinie, narkotykach i akceptacji.

Może wydawać się, że nie wyjdzie z tego nic ciekawego. Żadnych nagłych zwrotów akcji, w większości tylko przemyślenia nastoletniego chłopaka o... wszystkim, opisy jego dni. Jeśli komuś tak się wydawało - nie dajcie się zwieść i zaryzykujcie! Nie pożałujecie!

  Charlie rozpoczyna naukę w liceum. Chłopak jest nieco nieśmiały, wycofany od momentu śmierci samobójczej jego najlepszego przyjaciela. Chce być akceptowanym przez rodzinę i znajomych, których zdobył w pierwszych dniach nauki. Towarzystwo, które wybrał nie należy do najgrzeczniejszych, ale nie ma na chłopaka aż takiego złego wpływu - mimo, że dzięki nim narkotyki i alkohol nie były mu już obce, to mógł poczuć, że gdzieś przynależy, co okazało się istotne w trakcie roku, podczas którego dzieje się akcja. Charlie uwielbia czytać, przez co zaprzyjaźnia się z nauczycielem, który podrzuca mu książki. Jednak mimo pozytywnych stron życia chłopak nadal ma problemy, które poznajemy w trakcie czytania. I jak się potem okazuje, nie są one takie błahe...

  Jak już wcześniej napisałam - w tej książce nie było żadnych nagłych zwrotów akcji, wszystko toczy się spokojnym, choć czasem z zakłóceniami, rytmem. Książka ma formę listów, które główny bohater pisze do swojego, w pewnym sensie obcego, przyjaciela o bliżej nie znanym imieniu. Opisuje swoje dni, pisze o doznaniach, uczuciach, które mu towarzyszyły. Niekiedy można się wzruszyć czytając te na pozór zwykłe teksty. Ten rok z życia Charliego okazał się ciekawszy, niż można by na początku myśleć. 

  Bohaterowie są niezwykle barwni. Główna postać jest bardzo złożona. Z jednej strony chłopak chce być akceptowany, ale jego działania były czasem tak nieprzemyślane (bądź przemyślane aż zanadto), że jego próby obracały w pył to, nad czym pracował. Oprócz tego Charlie jest niezwykle inteligentnym chłopakiem z paroma sekretami, które stopniowo poznajemy. 
Przyjaciele - choć każdy z nich to osobny charakter, inna osobowość, to napiszę ogólnie - nie są złymi dzieciakami. Lubią czasem coś zajarać, nie stronią od alkoholu, mają różne orientacje, problemy, ale są w miarę porządni. I oni nie są otwartymi księgami, ich też powoli rozpracowujemy.

  Język wydawał mi się nieco infantylny, aczkolwiek w jakiś sposób to pasowało do całokształtu. Wszystko było wyłożone prosto, a przy okazji nie wprost. Zazwyczaj spotykałam się z dwoma skrajnościami - albo ciężki język, albo wszystko wyłożone jak na tacy. Tu udało się przetrzymać w niepewności, zmusić do myślenia. 
  Mimo, że książka to zebrane listy, to sprawiają one wrażenie dziennika prowadzonego przez młodego chłopaka - jest w nich o wiele więcej, niż zazwyczaj się pisze w listach, szczególnie do obcej osoby. 

  Książka porusza kilka ważnych tematów i jak już powiedziałam zmusza do myślenia. Wydaje się prostą lekturą, ale tak na prawdę ma głębię. Polecam z całego serca - a ja wystawiam ocenę 9/10


sobota, 16 listopada 2013

Recenzja #75 "Elyria. Polowanie na czarownice"

Tytuł: Elyria. Polowanie na czarownice
Oryginalny tytuł: Elyria – Im Visier der Hexenjäge
Autor: Brigitte Melzer
Wydawnictwo: Świat Książki
Ilość stron: 320

Elyrię, osiemnastoletnią córkę przywódcy trupy komediantów, oskarżono o uprawianie czarów. Gdy jej tropem ruszają budzący powszechną grozę Łowcy Czarownic, los wiąże ją z Ardanem, kapitanem Królewskich Wilków. Ardan nieświadomie przekazuje jej swą magiczną moc, nad którą nastolatka nie potrafi zapanować. W trakcie ucieczki oboje dowiadują się o prastarym pergaminie z przepowiednią o dziewczynie, która zniszczy demona - Czarnego Króla - i wybawi świat lub pogrąży go w wiecznej ciemności. Czy to Elyria jest Świetlistym Naczyniem, dziewczyną o złotych oczach z proroctwa?
- z okładki

  Eh... Ostatnio (jak już pewnie wiecie) ciężko mi trafić na książkę, która by mnie zadowoliła. Także z całego serca dziękuję osobie, która pożyczyła mi tę tu, bo przerwała ona pasmo nudnawych, kiepskawych pozycji. Ta książka nie tylko okładkę ma świetną (na nią to bym mogła się patrzeć cały czas... :)), treść również okazała się zadowalająca, a nawet więcej!

  Już po pierwszych stronach pomyślałam, że to może być bardzo klimatyczna powieść. Nie myliłam się. Przez całą książkę czułam się, jakbym znalazła się nagle w średniowiecznym mieście. Już za sam ten fakt pozycja wiele zyskała w moich oczach, ale mogła jeszcze wiele stracić. Okazało się, że jednak do samego końca trzymała fason - wartka akcja, ciągle nowe problemy, niebezpieczeństwa, humorki bohaterów (nie, nie typu kocham cie, ty mnie nie i tak w kółko!). Od tego po prostu nie można się było oderwać! Nie umiem tego do końca ująć słowami, ale tu znalazłam to, czego najbardziej mi brakuje w większości książek. Cały czas czułam napięcie, nie potrafiłam się oderwać od wydarzeń, które zostały opisane. Dodatkowo ta historia, nawet jeśli została umiejscowiona w całkowicie fikcyjnym świecie, w pewnym sensie ukazuje ciemniejsze oblicze średniowiecza czyli coś, co bardzo mnie interesuje tak poza książkami.  
Nie mam pojęcia, jak ubrać w słowa to, co mnie tak ujęło w tej powieści. To jest ujęte w książce i żeby to zrozumieć trzeba ją przeczytać.
  Powiem szczerze, że domyśliłam się zakończenia i to zaskakująco trafnie. Jednak było to już naprawdę na ostatnich stronach, a wszystko inne, to, co było wcześniej, zaskakiwało mnie nie raz.   

  Na początku Elyria przedstawiła się jako bohaterka, dla mnie, idealna. Nic przerysowanego, wypadała całkiem naturalnie. Z czasem stawała się nieco bardziej bezradną, słabszą postacią, i gdyby nie okoliczności pewnie denerwowałoby mnie to w trakcie czytania. Jednak nawet jak już się zmieniła, to nie została ona irytującą osóbką, która lubi się nad sobą użalać. Jakoś udało się połączyć silną ze słabą, choć brzmi to nieco abstrakcyjnie.
  Męskich postaci było o wiele więcej, niż żeńskich. Jak się zastanowić, to kobiety wystąpiły chyba tylko dwie... No, ale nie o tym chciałam. "Ci dobrzy" mężczyźni przyjmowali postawę idealnego rycerza. To jest to, co odrobinkę mnie denerwowało, choć nie aż tak, by odebrało mi przyjemność z czytania. Poza tym maleńkim szkopułem uważam, że i dobre i złe charaktery zostały bardzo dobrze wykreowane, każdy, kto się liczył w powieści miał zarysowaną przeszłość na tyle, byśmy wiedzieli, czym motywuje swoje działania, bądź co takiego przeżył. 

  Powieść nie jest napisana językiem archaicznym, a cały czas miałam wrażenie, jakby jednak była. Od samego początku poznać można, że autorka ma lekkie pióro. To jest lektura, którą pochłania się w mgnieniu oka i chce się więcej. Oceniam na 9/10



_____________________________________________________________

Liczę, że pamiętacie o rozdaniu? :) Jeśli się jeszcze nie zgłosiliście - zapraszam:

środa, 6 listopada 2013

Recenzja #72 "Syrena"

Tytuł: Syrena
Oryginalny tytuł: Siren
Seria: Syrena
Autor: Tricia Rayburn
Wydawnictwo: Dolnośląskie
Ilość stron: 358

Dla Vanessy i Justine Sands miały to być zwyczajne wakacje w miasteczku Winter Harbor, w towarzystwie braci Carmichaelów.
Jednak kiedy Justine wybiera się nad urwisko, by skakać do wody, a nazajutrz fale wyrzucają jej ciało na brzeg, Vanessa nie ma wątpliwości, że to coś więcej niż wypadek.
Całe nadbrzeżne miasteczko wpada w popłoch, kiedy następuje seria ponurych zdarzeń – fale wyrzucają na brzeg ciała mężczyzn z twarzami zastygłymi w uśmiechu… Vanessa i Simon próbują ustalić, czy te wypadki mają cokolwiek wspólnego z Justine i Calebem. Ale to, co odkryje Vanessa, może oznaczać koniec jej wakacyjnej miłości, a może nawet życia… - lubimyczytać.pl

  Jeśli usłyszycie hasło "syrena", co Wam przychodzi na myśl? Zwodniczo piękne i niebezpieczne kobiety, czy pół kobiety, pół ryby? A może macie inną ich wizję? Mi syrena zawsze kojarzyła się nieodłącznie z pięknym ogonem, za każdym razem widziałam takową siedzącą na skale. Jednak syreny w Winter Harbor takowych elementów były pozbawione, właściwie niewiele różniły się od zwyczajnych kobiet. 

  Autorka, Tricia Rayburn, mieszka na wschodnim wybrzeżu Long Island. Swoją pierwszą książkę napisała już w wieku 16 lat, ale to dopiero "Syrena" zapewniła jej uznanie. Ale czy słusznie? 

  Widać, że autorka postarała się przy tworzeniu swoich postaci. W porównaniu do innych książek, w których głównymi bohaterkami są 16-18 latki, Vanessa okazała się całkiem dobrze wykreowaną dziewczyną. Raczej nie miała "swoich momentów", w których by mnie irytowała, nie zachowywała się jak rozpuszczona dziewczynka. Mogę uznać, że wszystko było naprawdę adekwatne do jej wieku.  
  Równie dobrze zostali wykreowani Simon i Caleb Carmichael - przyjaciele dziewczyny. Ciekawi, bez zbędnych cech superbohaterów, po prostu naturalni. Może Simon w jednym jedynym momencie przesłodził troszeczkę przy uczuciach, ale nie była to duża wpadka.

  Szukałam dobrego thrillera i myślę, że go znalazłam. Nie był idealny, ale i do tego nie było daleko. Ciekawa, wartka akcja, wątek fantastyczny dobrze wpleciony, zaakcentowany, dobrze zbudowany punkt kulminacyjny - czego chcieć więcej? Czytając nie sposób było się nudzić, wydarzenia w Winter Harbor całkowicie mnie pochłonęły. Ciekawe było dodanie również tajemniczych głosów słyszanych przez główną bohaterkę. Jedyne, co mogę zarzucić, to (w bardzo niewielkim stopniu, ale jednak) przewidywalność oraz nieco naciągane wyjaśnienie tajemniczych bólów głowy Vanessy w pewnym towarzystwie. Poza tym wszystko było w porządku. 

  Książka napisana jest świetnym językiem, prostym w odbiorze. Mimo że może nie wyróżnia się niczym specjalnie, to można odczuć fakt, że autorka ma dobry warsztat. 

  Rzadko to robię, ale w tym wypadku po prostu muszę: uwielbiam oprawę graficzną książki. Okładka jest genialna, kolory, w których została utrzymana, bardzo mi się podobają Myślę, że w jakiś sposób odwzorowują wydarzenia w książce, gdyż nie są zbyt żywe, a także nie ma ich wiele. Również na każdej stronie przy numerze znajdziemy trochę wodorostów. 


  Książkę polecam mimo niewielkich niedociągnięć. Myślę, że naprawdę warto ją przeczytać. 
Moja ocena: 9/10


niedziela, 29 września 2013

Recenzja #64 "Zieleń szmaragdu"

Tytuł: Zieleń szmaragdu
Oryginalny tytuł: Smaragdgrün 
Seria: Trylogia czasu 
Autor: Kerstin Gier 
Wydawnictwo: Egmont
Ilość stron: 454
  
  Co robi dziewczyna, której właśnie złamano serce? To proste: gada przez telefon z przyjaciółką, pochłania czekoladę i całymi dniami rozpamiętuje swoje nieszczęście. Ale Gwen – podróżniczka w czasie mimo woli – musi wziąć się w garść, chociażby po to, żeby przeżyć. Nici intrygi z przeszłości także dziś splatają się w zabójczą sieć. Złowrogi hrabia de Saint Germain jest bardzo bliski swego celu: Gwendolyn musi stanąć do walki o prawdę, miłość i własne życie.
- Lubimyczytać.pl




  Jakoś nie zachwycałam się Trylogią czasu tak, jak wiele znanych mi osób. Miała coś w sobie, aczkolwiek nadal było całości daleko do ideału. Nie wiedziałam, czy ostatnia część będzie na poziomie pozostałych, czy gorsza, czy lepsza. Muszę przyznać, że zostałam bardzo mile zaskoczona!

  Kojarzycie moje narzekanie na główną bohaterkę, na to, jaka to ona jest denerwująca, irytująca i w ogóle jak ja jej nie lubię? W tej części niby się nie zmieniła, ale ta jej gorsza część gdzieś się schowała i nie wychodziła przez całą książkę! Szkoda, że dopiero teraz, ale lepiej późno, niż wcale. Pod koniec okazała się być nieco niemądrą, no ale jestem w stanie na ten jeden raz przymknąć oko. 
  Gideon - eh, uwielbiam go! OK, nadal czasem zachowuje się jak bufon (ale mniej), wciąż jest nieco arogancki (też trochę mniej), ale mimo to jest uroczy. Trochę późno przejrzał na oczy, aczkolwiek nie winię go - został wychowany tak, żeby być po stronie hrabiego. 
  Tak dawno czytałam poprzednią część, że całkowicie zapomniałam o Xemeriusie - toż to jest najlepsza postać (lub duch gwoli ścisłości) serii! Przy jego uwagach momentami płakałam ze śmiechu! Tak na prawdę chyba nic nie wnosi do fabuły, ale dodanie go do serii było genialne, a jego teksty są świetne! 
  Jeśli więc chodzi o bohaterów, to autorka poprawiła wszelkie niedociągnięcia tworząc naprawdę udane postaci.

  W tej książce naprawdę dużo się dzieje. Spotykamy się po raz kolejny z zagadką, co się stanie, gdy krąg zostanie zamknięty, dlaczego Lucy i Paul ukradli chronograf, a przy okazji dowiadujemy się szokującej rzeczy o prawdziwym pochodzeniu Gwen, poznajemy szokującą prawdę o hrabim De Saint Germain oraz o głównej bohaterce. W końcu wszystkie wątpliwości zostają rozwiane, ale nie powiem, różne możliwości chodziły mi po głowie zanim do tego doszło. Akcja idzie szybkim tempem, ani razu nie zwalnia na tyle, żebym zaczęła się nudzić. W większości nieprzewidywalna, jestem zaskoczona obrotem niektórych spraw. W pewnym momencie myślałam już, że Gwen się podda, ale nie przyszło mi do głowy inne rozwiązanie, na które wpadła autorka - teoretycznie oczywiste, a jednak...

  Wątek miłosny był dobrze zbudowany. Nie było przesłodzonego "kocham cię, dla ciebie umrę" i rzeczy w ten deseń, wszystko było idealnie wyważone - szczególnie z komentarzami Xemeriusa!

  Obawiałam się, że będę mieć o tej serii średnio pozytywne zdanie, ale okazuje się, że ostatnia część zmienia moją opinię o niej całkowicie. To zdecydowanie najlepsza część trylogii, warto przeczytać poprzednie tomy chociażby dla niej! Uwielbiam i zdecydowanie polecam!
P.S. Również okładka najbardziej z wszystkich trzech mi się podoba :) 
_____________________________________________
Recenzja bierze udział w wyzwaniu "Czytamy polecone książki"