czwartek, 30 czerwca 2016

Językowo: English Matters nr 59/2015

Kto ma ochotę na odrobinę angielskiego w wakacje? Do takich osób English Matters wychodzi naprzeciw. Ja jednak nie czuję się w pełni usatysfakcjonowana tym, co tym razem mi zaserwowano...

Miałam wrażenie, że numer składa się z dwóch działów: o miłości i sztuce. Gdy zerknęłam na spis treści, to odczucie zmniejszyło się, lecz nie zanikło - tak jakby te dwa tematy zdominowały numer. Pierwszym artykułem, który mnie przyciągnęł do czytania, był "The sound of movies", w którym pojawiły się jedne ze słynnych kwestii wziętych z wielkiego ekranu. Przyjemny, acz niewiele wprowadził nowości do mojego życia. Kolejny, o wyspie Bali, okazał się ciekawszy od poprzedniego - aż zapragnęłam kiedyś odwiedzić tamto miejsce. Na tym jednak kończą się artykuły, które zachęcały do przeczytania.

Teksty o sławnych osobistościach, Lewandowskim oraz okładkowym Leonardo,  mogłabym zaliczyć do kategorii "ostatecznie przeczytałam, ale bez rewelacji". Nie są one słabe, mają wiele informacji, ale nie byłam w nastroju, by lepiej poznawać owych panów. Lepiej wypadl artykuł "English is sexy" - początkowo myślałam, że nie znajdę tam nic ciekawego i doznałam miłego zaskoczenia. Na końcu warto wspomnieć jeszcze o tanecznym kinie oraz o dziale językowym, w którym (nareszcie!) znalazła się piosenka rozłożona na części pierwsze. 
Kliknij - powiększysz :) 


Dla ciekawskich załączam pełny spis treści - może kogoś zainteresuje coś, o czym nie wspomniałam. Ja jednak uznałam ten numer za jeden z mniej interesujących, choć wciąż wierzę w jego edukacyjną wartość - kilka razy zmusił mnie do zastanowienia się nad konstrukcjami, no i z pewnością poszerzyłam swoje słownictwo. Czy sięgać po niego? To już należy do Was.


poniedziałek, 27 czerwca 2016

Nie taka... Nie takie lektury złe - "Granica", "Cudzoziemka"

Właśnie skończyły się dni męki, dwa miesiące laby się rozpoczynają, a ja wracam z lekturami? Coś ze mną nie tak? Ano, nie wykluczam i takiej możliwości, jednak do niedawna nie miałam w sobie siły, by napisać cokolwiek o tych dwóch książkach. Cała moja wola walki została pochłonięta przez te, niewielkie objętościowo, dwie lekturki. 

Powieści psychologiczne. Teraz już wiem, że nie jestem ich fanką. Piszę o tych dwóch razem, gdyż dla mnie mogłyby być jedną książką - obie tak samo nudne, ciągnące się, kartki obu przewracałam zdecydowanie zbyt wolno. 

ALE...

...znalazłam sposób na nie. Bo, cokolwiek bym tu nie napisała, moim celem nie jest zniechęcenie Was, drodzy uczniowie, do nieczytania tych niezwykle ważnych dzieł, potrzebnych do zdania tego niezwykle ważnego i egzaminu, od którego zależeć będzie Wasze dalsze życie... O czym ja to? A, no tak... Moim odkryciem są audiobooki. Te, których do niedawna tak bardzo nie znosiłam. Te, których potrzeby powstawania nie rozumiałam. Te właśnie uratowały mi... oceny. Jeszcze puszczone w tempie "1.5" na przesławnej stronie - wbrew pozorom nie było to tak szybko. 

Odeszłam od tematu. I, szczerze mówiąc, nie mam zamiaru do niego wracać. To był tylko pretekst, żeby nawrócić tych błądzących, jak ja do niedawna, niepotrafiących pojednać się z nagraniami. I chciałam podzielić się z Wami tym, jak bardzo nie podobały mi się książki Kuncewiczowej i Nałkowskiej. 

A, no i jako że post niezwiązany do końca z tematem... Delektujcie się moimi przepysznymi czereśniami! :) 



czwartek, 23 czerwca 2016

#192 Gwiazdka z nieba - "Heaven. Miasto elfów"

Z czym nam się kojarzą elfy? Z małymi duszkami? Z dostojnymi postaciami rodem z "Władcy Pierścieni"? A może... Elfy żyją wśród nas? 

David Pettyfer nie znosi zamknięcia i tłumów. Dlatego też zamiast podróżować londyńskim metrem biega po dachach. Podczas swoich podróży zazwyczaj jest sam - do czasu gdy spotyka dziewczynę twierdzącą, że wycięto jej serce. Historia, w którą ciężko uwierzyć, nabiera barw, gdy David decyduje się pomóc spotkanej Heaven. Najgorsze wciąż przed nimi, gdyż złodziej serc nie zamierza pozwolić uciec swojej niedoszłej ofierze. Heaven natomiast czuje, że jej czas powoli dobiega końca i chce jak najszybciej odnaleźć swoje serce, przy okazji odkrywając tajemnice, jakie pozostawiła jej w spadku matka.

Z "Kamieniem łez" coś ciężko mi idzie, toteż skusiłam się na przerywnik w postaci "Heaven..." właśnie. Spodziewałam się, że przerwa potrwa jakiś czas, a tu w mgnieniu oka przewijałam ostatnią stronę książki. Powodem może być ciągła niewiadoma. Autor odkrywa karty powoli, nie zaspokajając ciekawości od razu. Choć od początku możemy się domyślać paru faktów, autor i tak je urozmaicił, dając nowe oblicze tym fantastycznym istotom, jakimi są elfy. 
Akcja jest wypełniona napięciem, które co jakiś czas na chwilę zanikało, robiąc miejsce lekkiej pustce emocjonalnej. Zapowiadało się jednak na porządny punkt kulminacyjny i... dostałam czego chciałam. Nie wiem, może dla niektórych zakończenie mogłoby się wydawać nieco przerysowane i zbyt nierealne (tak jak gdyby elfy były prawdziwe, duh!), ale to coś, co ja lubię - nie wiesz, co się stanie za dwa zdania, podczas gdy życie bohaterów wisi na włosku. 
Mogłabym mieć lekkie zastrzeżenia co do szybkości zaakceptowania niecodziennej sytuacji przez głównego bohatera oraz kilka osób postronnych. Mimo tego szkopułu postaci pierwszoplanowe zostały zarysowane poprawnie - szału nie ma, ale nie odczuwam niedosytu. Również epizodyczne role nie przechodziły bez echa, nawet po krótkiej wymianie zdań można było poczuć sympatię do większości z nich. Nie wiem jednak jakie mam odczucia do tego, że wszyscy bohaterowie od początku trzymali jedną ze stron, czarny to czarny, biały to biały, bez żadnych odcieni szarości. Chyba jednak wolę bardziej zaskakujące postaci...

Język jest bardzo przystępny i to pewnie w dużym stopniu było jego zasługą, że książkę skończyłam w dwa dni. Nie jest to bardzo ambitna pozycja, raczej zaliczyłabym ją jako lekką lekturę na odrobinę czasu wolnego. Myślę też, że bardziej spodoba się tej odrobinę młodszej ode mnie młodzieży - co nie oznacza, że odradzam ją starszym! Z pewnością będę ją dobrze wspominać. 

Ocena: ★★★★★★✰✰✰✰
Tytuł: Heaven. Miasto elfów.
Oryginalny tytuł: Heaven. Stadt der Feen
Seria: - 
Autor: Christoph Marzi
Wydawnictwo: Muza S.A.
336 stron

poniedziałek, 6 czerwca 2016

Czasoumilacze - Top 11 moich ulubionych piosenek musicalowych

Skłamałabym, gdybym powiedziała, że jestem wierną fanką musicali - ten świat dopiero powoli poznaję i zakochuję się w nim. Niemniej chciałabym pokazać Wam kilka moich faworytów. Przepraszam za niewielką różnorodność spektakli/filmów, lista ta będzie skrzętnie uzupełniana w kolejnych odsłonach Czasoumilacza w czasie, gdy poznam ich więcej :)


Dziś zapraszam na powrót do Disney'a, a także wizytę u Webbera czy odkrycia piękna w garbatym dzwonniku z Notre Dame! I nie, nie potrafiłam się zmieścić w 10 :)

środa, 1 czerwca 2016

Wpadam z wynikami i spadam poczytywać sobie dalej! - Wyniki rozdania

Dziś na szybko, tylko żeby ogłosić wyniki rozdania z English Matters. Zgłosiły się cztery osoby, jednak wygrana jest tylko jedna. Zgłoszeni otrzymali numerki pod swoim komentarzem według kolejności zgłoszenia. Jak to mówią: ostatni będą pierwszymi. Sprawdziło się to w tym przypadku, gdyż wylosowany został numer 4, czyli




Gratuluję :) Już wysyłam do Ciebie wiadomość i czekam na adres! Reszcie życzę szczęścia w kolejnych konkursach :)