czwartek, 31 października 2013

Recenzja #71 "Jutro. W pułapce nocy"

Tytuł: Jutro. W pułapce nocy
Oryginalny tytuł: Tomorrow: The dead of the night 
Seria: Jutro 
Autor: John Marsden 
Wydawnictwo: Znak literanova 
Ilość stron: 279 

Mam na imię Ellie. Coś wam opowiem.
To były nasze najlepsze wakacje. Ale po powrocie zastaliśmy coś, co na zawsze zmieniło nasze życie. Jeszcze nigdy nie mieliśmy takich kłopotów.
Na początku było nas ośmioro, teraz została szóstka. Nie wiemy, co się dzieje z dwójką naszych najlepszych przyjaciół. Umieramy ze strachu i bardzo za nimi tęsknimy. I dlatego, chociaż to niebezpieczne, a nasz plan nie jest idealny, spróbujemy ich odbić, nawet jeśli nie mamy pojęcia, co przyniesie jutro.
A ja? Chyba się zakochałam. Nie wiem, czy to najlepszy czas na takie rzeczy.
-Lubimyczytac.pl


  "W pułapce nocy" to druga część bestsellerowej serii Johna Marsdena. Ellie, Fi, Homer, Lee, Chris i Robyn zostają sami w Piekle. Walczą ze swoim strachem, usiłują wykombinować jakiś plan, by dołożyć wrogowi trochę zmartwień. Do tego nie mają pojęcia co się dzieje z Corrie i Kevinem. W końcu opuszczają swoje bezpieczne piekło i natrafiają na obóz Bohaterów Harveya. 

  Jak może pamiętacie, "Jutro" mnie nie zadowoliło. Sięgając po drugi tom nie robiłam sobie większych nadziei. I szczerze mówiąc wyszło mi to na dobre. 

  Bohaterowie się prawie nie zmienili od pierwszej części - Robyn nadal jest religijna, Ellie odważna, Homer dalej jest przywódcą. Niewielka zmiana zaszła w Fi, która stała się nieco mniej płochliwa. Jednak największą metamorfozę przeszedł Lee (co na tle innych nie jest znów tak wielką zmianą). Chłopak... cóż... Na skutek widzianych rzeczy był w stanie zabić wrogiego żołnierza z zimną krwią. Tak, jakby nie było, to wszyscy zabijali. Ale było coś w sposobie w jakim on to zrobił, że zalicza się to do innej kategorii. Oprócz tego oczywiście on + Ellie = Wielka miłość. Ale o tym później. Ogólnie: bohaterowie są dalej na plus. 

  Rzeczą, która mnie najbardziej zawiodła, była akcja. Niby się tam coś dzieje, jakieś problemy się zdarzyły, ale brakowało mi w tym dynamizmu i bardziej odczuwalnego niebezpieczeństwa. Wiem, że właściwie przebywanie na wolności jest w ich przypadku niebezpieczne, ale ja tego niestety nie odczuwałam, nie było momentów, w których serce by mi przyspieszyło. Tak szczerze mówiąc nudziłam się czytając. Dopiero w końcówce coś mnie zainteresowało, a największym szokiem (choć mimo wszystko podejrzewałam to) był dla mnie sam koniec ostatniego rozdziału. 

  Wyżej zaczęłam o miłości, tutaj skończę. Jak już pisałam Lee + Ellie = Wielka miłość. Na szczęście tu wątek miłosny nie zasłaniał całej akcji, jakakolwiek by ona nie była. To był tylko dodatek, tak jak powinno być.

  Ogólnie książka niezbyt mi się podobała. Trochę nudna, nieco zbyt mało pozytywnych emocji we mnie wzbudziła. Jak dla mnie to zasłużyła na 5.5/10


piątek, 25 października 2013

Językowo... English Matters listopad/grudzień



English Matters to magazyn, o którym mam już wyrobione zdanie, mimo, że jest to dopiero trzeci numer, jaki przeczytałam (nie licząc specjalnych). Jakie ono jest? Te magazyny są ŚWIETNE! Mają wszystko, czego potrzebuję. Co znalazłam w tym numerze? Po kolei: 

THIS & THAT - słyszeliście o najinteligentniejszym człowieku w Stanach Zjednoczonych? Albo chcielibyście dowiedzieć się nieco o matematycznym geniuszu, który potrafi liczyć w mgnieniu oka? Lub o mężczyźnie, który nie potrafi zapomnieć niczego, co zobaczył? Jeśli nie, to znajdziecie ciekawostki o nich w tym właśnie numerze! W dodatku poznacie kilka dziiwnych słówek. A! Zapomniałabym! Wydawnictwo zorganizowało też  pewien konkurs, o którym tu przeczytacie :)
PEOPLE AND LIFESTYLE - tu jest coś dla maniaków książkowych. Słyszeliście o "Wielkim Gatsby'm"? No kto nie słyszał...? Ale czy znacie przebieg życia autora tej klasyki? Ja dowiedziałam się o nim wielu ciekawych informacji w tym dziale. Dodatkowo przeczytacie o szalonych latach '20, a także o sprawach nieco nam bliższych, czyli o ciekawych i nietypowych aplikacjach na smartphone. A czy ktoś słyszał o czymś takim jak "lipstick reader"? Nie? To najwyższy czas dowiedzieć się co nieco o tym z tejże właśnie gazety :)
CULTURE - Statuę Wolności kojarzy każdy, to wiem na pewno. Ale czy każdy zna okoliczności jej powstania czy ciekawostki na jej temat? Ja dowiedziałam się wielu interesujących rzeczy na jej temat.
Kojarzycie "Old Harry's Game"? Jeśli nie, to obowiązkowo musicie przeczytać ten dział! 
Lubicie Eurovizję? To macie szansę dowiedzieć się ciekawych rzeczy również na jej temat. 
Zapomniałabym! W numerze mamy tekst pewnej piosenki rozłożony na części pierwsze, oraz przetłumaczone jego pewne wyrażenia czy wyrazy, które mogą sprawiać kłopot. 
TRAVEL - Tutaj macie szansę poznania lepiej Halloweenowych tradycji w różnych państwach. 
LANGUAGE - Co wiecie na temat idiomów? W tym dziale poznacie kilka ciekawych anglojęzycznych przykładów.
LEISURE - Znacie chodzenie po linie? Czytając ten dział poznacie więc człowieka, który chodzi na niej na ekstremalnych wysokościach. 

To wszystko znajdziecie w najnowszym numerze English Matters. Oprócz tego jak zwykle na każdej stronie znajdują się słowniczki z wieloooma wyrazami (które tak na marginesie można pobrać również ze strony magazynu). Oczywiście niektóre artykuły można tradycyjnie odsłuchać w formie mp3 na internecie. A! No i mamy dodatek - poradnik jak pisać maile w j. angielskim! 
POLECAM!

CENA: 9.50 zł 



wtorek, 22 października 2013

Recenzja #70 "Dziewięć żyć Chloe King"

Tytuł: Dziewięć żyć Chloe King. Upadła.
Oryginalny tytuł: The nine lives of Chloe King. The Fallen. 
Seria: Dziewięć żyć Chloe King 
Autor: Liz Braswell
Wydawnictwo: Filia
Ilość stron: 300

Chloe King to normalna nastolatka, chodzi do szkoły, interesuje się chłopcami, kłóci się z mamą. Do czasu. W okolicy swoich 16-tych urodzin Chloe orientuje się, że ma bardzo szczególne zdolności… Zrobi wszystko żeby odkryć prawdę. Musi się spieszyć bo jej prześladowca cały czas czai się w cieniu, żeby znów zabić. Bo Chloe ma dziewięć żyć, ale czy one jej wystarczą…?





  Tę książkę chciałam przeczytać od jakiegoś czasu. W końcu pewna dobra dusza użyczyła mi tego tytułu i... Powiem tak: ostatnio zawodzę się na prawie wszystkich książkach, jakie czytam. 

  Mam mieszane uczucia co do Chloe. Z jednej strony nie wyszła na sztuczną bohaterkę, z drugiej znów niemiłosiernie mnie irytowała. Przeżyła upadek z wieży? Ooo, tak! To trzeba się zabawić z jednym... dwoma... może nawet trzema chłopakami na raz! Pretensje do przyjaciółki o byle co? Czemu nie? Wkurzenie się na matkę? A proszę bardzo! Tu mniej więcej macie wszystko, co mnie najbardziej denerwowało w Chloe...
  Główna bohaterka, mimo, że wkurzająca, była dość wyraźnie zarysowana. W przeciwieństwie do niej wszyscy "z tyłu" wydawali mi się tacy dalecy od wydarzeń. Szczerze mówiąc z imienia pamiętam tylko Briana, ale cała reszta jest w mojej głowie bezimienną masą. 

  Jest jeden cytat, który obił mi się o uszy już dawno: "Przechylił jej głowę i zamknął jej oczy. Następnie wytarł malutkie srebrne ostrze w chusteczkę, przykucnął obok swojej ofiary i czekał. Kiedy się ocknie, zabije ją ponownie.". Miałam nadzieję, że książka będzie utrzymana w klimacie tych kilku zdań, że będzie niebezpieczeństwo, niepewność jutra, może jakieś walki. Co otrzymałam? Historię dziewczyny, która nie dogaduje się z matką, traci przyjaciół i imprezuje z trzema chłopakami na raz. A! No i ma cechy kocie, ale tego było tak mało, że prawie o tym zapomniałam... To, co najbardziej lubię, czyli dynamiczne sceny walki, zdarzyło się może dwa, trzy razy, ale nie wiem, czy użycie słowa "dynamiczne" nie byłoby nadużyciem. Ogólnie jak dla mnie wiało nudą. Jedyny plus, jaki mogę znaleźć, to to, że powieść raczej nie była przewidywalna. 

  Język autorki nie wyróżnia się niczym specjalnym - nie jest zły, raczej taki przeciętny. Ogółem rzecz biorąc cała książka wypadła przeciętnie i totalnie straciłam ochotę na jej kontynuację. 

Moja ocena: 4.5/10


________________________________________________________

Jak widać nie spieszę się z pisaniem recenzji w tym miesiącu... Już się tłumaczę: nauczyciele przeganiają się ze sprawdzianami i kartkówkami, mnie gonią do nauki do olimpiad, a do tego w tym tygodniu goszczę u siebie Hiszpankę z wymiany międzynarodowej, więc nie mam nawet czasu na otwarcie książki w ciągu dnia. Jednak już się tworzy post z konkursem (wiem, miał być dawno, za to też przepraszam!), który dodam NAJPÓŹNIEJ w pierwszym tygodniu listopada :) 

czwartek, 17 października 2013

Recenzja #69 "Numery 2. Chaos"

Tytuł: Numery 2. Chaos
Oryginalny tytuł: Numbers. The chaos. 
Seria: Numery 
Autor: Rachel Ward
Wydawnictwo: Wilga 
Ilość stron: 440 

Coś się zbliża... Coś gigantycznego. Coś złego.
Gruzy, woda, ogień, chaos? Prawdziwe piekło.
1 stycznia 2027 roku w Londynie stanie się coś strasznego.
Zniknie całe miasto. Zginą miliony ludzi.
Adam to wie, bo jak jego mama Jem widzi w oczach ludzi datę śmierci.
A prawie wszyscy wokół mają ten sam numer: 112027.
Co to będzie? I co Adam może zrobić?
 




  Drugi tom "Numerów" opowiada o synu Jem, bohaterki poprzedniego tomu. Adam podobnie jak matka widzi numery. Gdy zauważa, że wiele ludzi ma jedną i tę samą datę, domyśla się, że szykuje się coś wielkiego. Próbuje ostrzec ludzi, ale kto by słuchał dzieciaka plotącego coś o jakichś numerach i śmierci? Chłopak musi działać szybko, by uratować siebie, babcię, i jak największą ilość osób. Pomóc mu w tym może jedynie Sara - dziewczyna, która panicznie się go boi, lecz podobnie jak on, posiada pewien dar. 

  Autorka wykreowała świetne postaci. Są zróżnicowane, każdy z bohaterów ma swój własny charakter, sposób bycia. Czytając o nich mogłam dokładnie ich sobie zobrazować. Nie było tego, czego nie lubię, czyli nadmiernego bohaterstwa czy czekania na cud - każdy robił co mógł, ale tylko na tyle, na ile pozwalały okoliczności. Może nieco irytował mnie bunt Adama, aczkolwiek jego ostra natura nie objawiała się znowu tak często, a w dodatku komu nie zdarza się buntować? Na to mogę tym razem przymknąć oko. Według mnie bohaterowie są zdecydowanie mocną stroną książki. 

  Akcja momentami nieco mi się dłużyła. Niby ciągle coś się działo, aczkolwiek nie zawsze to mi wystarczyło. Nie czułam takiego ssania w brzuchu na myśl o tym, co będzie dalej. Ale oczywiście książka, chyba jak każda, miała swoje momenty, które mi się spodobały. Jednak gdybym miała porównać "Chaos" do poprzedniej części, to mogę zdecydowanie uznać, że wypadła nieco słabiej na jej tle. Hm... Wyszło tak, jakby mi się nie podobało, a nie tak miało być... Mimo to, co napisałam powyżej, nawet, jeśli książka jest słabsza od poprzedniczki, to nadal JEST BARDZO DOBRA i według mnie warta przeczytania. 

  Język autorki się nie zmienił, może tylko doszło trochę wulgaryzmów. Normalnie takie coś mnie razi, ale tu były użyte w odpowiednich momentach, ich pojawienie się można usprawiedliwić. W przypadku tej książki dodawały realizmu. Czytając mogłam wyobrazić sobie dokładnie wszystko, o czym była mowa w książce. 

  Podsumowując: książka jest godna uwagi, ciekawa, mimo, że trochę mniej niż poprzedniczka, i zdecydowanie zachęcam Was do przeczytania jej, jeśli jesteście już po pierwszej części :) Moja ocena to 7.5/10


poniedziałek, 14 października 2013

Recenzja #68 "Milczenie"

Tytuł: Milczenie
Oryginalny tytuł: Rotkäppchen muss weinen
Seria: Zbliżenia
Autor: Beate Teresa Hanika
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Ilość stron: 214


Kiedy krzywdy nie da się opisać, zapada milczenie.

Malwina ma trzynaście lat i pozornie zwyczajne życie. Jej ojciec, dyrektor szkoły, to surowy i apodyktyczny mężczyzna. Matka cierpi na migreny i ciągłe zmiany nastroju. Kiedy babcia dziewczyny umiera na raka, Malwina ma się zająć dziadkiem. Jest ulubienicą starszego pana, ale nikt nie wie, że pod uczuciem do wnuczki kryje się coś więcej.
Czy Malwina będzie umiała przełamać strach i wstyd, wykrzyczeć prawdę, która ją dusi?


  Książkę tę już kiedyś miałam wypożyczoną, ale zwróciłam ją do biblioteki nieprzeczytaną. Ostatnio znów się na nią natknęłam i tym razem ją przeczytałam. Jeśli mam być szczera... To czytajcie dalej.

  Malwina - dziewczynka z pozoru normalna nastolatka z typowymi dla swojego wieku problemami, tak naprawdę skrywa przed całym światem pewien sekret. Nikt nie wie, że jej dziadek, osoba, którą powinna darzyć zaufaniem, nadużywa go w najgorszy możliwy sposób. W końcu dziewczyna spotyka na swojej drodze Wariata - chłopaka, do którego przez pewien czas odnosi się z niechęcią, ale z czasem zmienia się to w coraz silniejszą relację. Mimo, że Malwina ma 13 lat, to cały czas odnosiłam wrażenie, że jest o wiele młodsza, choć nie wiem z czego to wynikało. Dość dobrze mamy ukazane to, jak reaguje na swoje problemy, możemy poznać jej mechanizm obronny. 
Ogólnie postaci nie są najgorsze, aczkolwiek spotykałam się z lepszymi. Mimo wszystko wydawały mi się trochę takie bezbarwne.

  Akcja nie należy do najciekawszych. Najbardziej lubiłam momenty spędzone z Wariatem, wtedy mogłam się dowiedzieć najwięcej o głównej bohaterce. Poza tymi chwilami, niby coś się działo, poznawałam myśli Malwiny, to, jak się czuła... ale w taki monotonny sposób. Książka kompletnie mnie nie wciągnęła, czytałam tylko dlatego, że nie chciałam oddawać nieprzeczytanej, i przez nadzieję "a nuż będzie coś ciekawego". Nie było. 
  
  Nie wiem, co mogę jeszcze napisać o tej książce. Nie wypadła najlepiej, plasuje się tak gdzieś pośrodku. Jej ocena to 4.5/10

piątek, 11 października 2013

Filmowo #5 "Szkoła uczuć"

Tytuł: Szkoła uczuć
Oryginalny tytuł: A walk to remember
Reżyseria: Adam Shankman
Scenariusz: Karen Janszen
Czas trwania: 106 min.
Premiera: 28.06.2002 (Polska) 23.01.2002 (świat)
Obsada:
Mandy Moore - Jamie Sullivan
Shane West - Landon Carter
Peter Coyote - Wielebny Sullivan
Daryl Hannah - Cynthia Carter

Landon to najpopularniejszy chłopak w szkole. Razem z paczką przyjaciół robią tragiczny w skutkach dowcip, za co zostaje zwerbowany do przedstawienia. Jest zmuszony poprosić o pomoc Jamie, córkę pastora, dziewczynę, która mimo pozytywnego nastawienia do świata jest wyśmiewana przez rówieśników. Chłopak pod jej wpływem zmienia się, ale okazuje się, że Jamie ma swoją tajemnicę, która może wpłynąć na ich dalsze życie.

  Jakiś czas temu czytałam "Jesienną miłość" pana Sparksa. Zachciało mi się od razu obejrzeć film, więc zdecydowałam się odświeżyć sobie pamięć. Tak więc przygotowałam sobie pełną paczkę chusteczek i zasiadłam do oglądania.

  Pierwsze, co rzuca się w oczy, to fakt, że ekranizacja jest prawie w 100% różna od książki. Co prawda nie znoszę tego, aczkolwiek w tym wypadku jestem zmuszona by zrobić wyjątek. Książka była stosunkowo krótka i nie działo się tam nic ponad to, co najważniejsze. W filmie dodano trochę wątków, co nieco zostało zmienione, ale główny zamysł pozostał. Z bólem serca muszę przyznać, że tym razem to film przebił książkę. Akcja była ciekawsza, było więcej wątków, jak na przykład budowanie teleskopu czy chociażby sam początek - przyczyna tego, przez co dwójka głównych bohaterów się poznała.

  Aktorzy zostali dobrani bardzo dobrze, a zagrali wręcz świetnie. Jeśli chodzi o bohaterów, to zostali wykreowani właściwie tak, jak w książce, czyli główny zamysł pozostał - wielki plus. Myślę, że nikt nie zagrałby lepiej w tym filmie, niż ci, którzy zostali wybrani.

  Nie było żadnych "nowatorskich" metod filmowania, ale mimo to film został bardzo dobrze nakręcony. Czasem prostota jest najlepsza, szczególnie w takich filmach.
  Jeśli chodzi o zużycie chusteczek... Nie przeleciało pół filmu, a już byłam cała zasmarkana... Płakałam jeszcze zanim Jamie powiedziała, że jest chora, potem to już było tylko gorzej (lub lepiej, zależy jak na to patrzeć). Na książce uroniłam jedną czy dwie łzy i tyle. Za to film tak mi grał na emocjach, że paczka chusteczek skończyła mi się zanim film się skończył.

  Tematyka, może być nieco banalna - chcecie wyciskacz łez? Dajmy chorego i wielką miłość. Może trochę tak jest, ale naprawdę, oglądając ten film zupełnie się o tym nie myśli. Mam jedno zastrzeżenie, no, może nie zastrzeżenie, ale malutką uwagę, która tyczy się i książki i filmu. Mianowicie, wydawało mi się, że mimo tej tragedii, jaką jest choroba, całość była taka idealna. Idealna miłość, idealna córka, idealna przemiana. Trochę to według mnie nierealistyczne, ale to może dlatego, że (na szczęście) nie spotkałam się z takim przypadkiem w prawdziwym życiu.

  Uważam, że film jest bardzo dobry, zdecydowanie wart obejrzenia. Co prawda wrażliwi będą płakać jak bobry, może i ci twardsi też się rozkleją, ale wierzcie mi - warto czasem popłakać.


środa, 9 października 2013

Recenzja #67 "Kamienie na szaniec"

Tytuł: Kamienie na szaniec
Autor: Aleksander Kamiński 
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia 
Ilość stron: 240 
Pisana na gorąco okupacyjna opowieść o warszawskich harcerzach z Szarych Szeregów, których pseudonimy utrwaliły się w pamięci Polaków jako symbol waleczności, bohaterstwa i przyjaźni. 
Nie każda książka staje się legendą. To przywilej tekstów wyjątkowych, które tak mocno wrastają w świadomość narodową, że zaczynają się rządzić. Takie są właśnie "Kamienie na szaniec", książka, która w sposób decydujący wpłynęła na historyczną i moralną wizję lat 1939-1945, stała się epitafium i testamentem. Sięgają po nią kolejne pokolenia Polaków kierowane nie nakazem lekturowym lecz moralnym. 
- Lubimyczytać.pl


  Lektury szkolne często są olewane przez uczniów. Jak rozumiem to np. w przypadku "Krzyżaków" (chodzi mi o stopień ciekawości powieści dla przeciętnego ucznia, nie wartość), to wręcz apeluję do tych, którzy odpuścili sobie "Kamienie na szaniec" - PRZECZYTAJCIE TO, DLA SIEBIE! Książka ta jest jedną z najlepszych, jeśli nie najlepszą lekturą szkolną (a właściwie to ogólnie jest najlepsza), jaką kiedykolwiek czytałam. Niesamowicie związałam się z bohaterami, żal mi było się z nimi rozstawać. Dzięki tej książce mogłam dowiedzieć się, jak wyglądało knucie przeciwko okupantom w trakcie II wojny światowej, do jakich poświęceń ludzie byli gotowi i zdolni, widziałam prawdziwą miłość: do ojczyzny, do przyjaciół, do wolności. Aż strach pomyśleć, że to wszystko działo się naprawdę, że to nie fikcja literacka... Przyznam się, że początkową część książki tylko przeleciałam wzrokiem. Cała reszta pochłonęła mnie bez reszty. Żałuję, że sobie ten początek odpuściłam i rozpoczynam lekturę po raz drugi, by lepiej ją zrozumieć. 

 Tyle mam do powiedzenia na temat tej książki, wybaczcie, że nie rozpisałam się bardziej, ale po prostu brak mi słów, jestem pozytywnie zaskoczona tą książką. 


niedziela, 6 października 2013

Recenzja #66 "Sekret Julii"

Tytuł: Sekret Julii 
Oryginalny tytuł: Unravel me 
Seria: Dotyk Julii
Autor: Tahereh Mafi 
Wydawnictwo: Otwarte 
Ilość stron: 440

Julia z Adamem uciekają z kwatery Komitetu Odnowy i trafiają do Punktu Omega, przystani dla dzieci o szczególnych zdolnościach. Wreszcie są bezpieczni. Sielanka zakochanych trwa jednak krótko. Julia poznaje sekret, który może przekreślić ich wspólne marzenia o szczęściu…









  Pamiętacie, jak pisałam o pierwszej części <klik>? Po skończonej lekturze nie umiałam się doczekać, kiedy wpadnie w moje ręce dalsza część. No i dziś ten tom skończyłam. Jak wyszło...? Eh... 

  Główna bohaterka - Julia. Straszliwie mnie irytowała swoim zachowaniem, bardziej niż w "Dotyku...". Co chwila płacz, bo jej coś nie wyszło, bo coś poszło nie po jej myśli, bo nie potrafi skruszyć cegły itd. Do tego "cudowne" scenki miłosne typu "ja cię kocham i dlatego Cię muszę zostawić". Szczerze mówiąc chciało mi się wyć z irytacji po którymś tam z kolei takim występie. Dopiero gdzieś na ostatnich stronach coś pyknęło i trochę się zmieniła. Szkoda tylko, że tak długo to trwało... 
  W zamian za nią otrzymałam solidną dawkę Kenji'ego. Kocham tego faceta! Jego komentarze były zazwyczaj dowcipne, a do tego trafione. On wnosił humor do powieści, a poza tym mówił Julii wprost to, czego nikt inny nie odważył się powiedzieć, a co ja miałam ochotę wykrzyczeć na tyle głośno, żeby usłyszała przez papier. Od pierwszej części uwielbiam tego gościa, cieszę się, że otrzymałam go więcej tym razem.
  Nie mam większych zastrzeżeń do pozostałych postaci, Adam został taki, jaki był, poznajemy jednak lepiej Warnera. Nie jest już tak do końca "tym złym", choć nie mówię, że tamten gość całkiem się z niego wyniósł. 

  Kolejne zastrzeżenia mam do akcji - liczyłam na coś zupełnie innego. Miałam nadzieję, że będzie jakieś starcie głównej bohaterki z Warnerem, który dopadnie Adama, i będzie niezła jatka, z której wszyscy ujdą ledwo żywi, by dobić się w kolejnej części. Otrzymałam za to dużą dawkę "o matko, jaka ja jestem zła, naprawdę jestem potworem, kocham Adasia" i tym podobne. Było jednak kilka momentów, dla których warto było przepłynąć te morze łez Julii, choćby moment poznania ojca Warnera. Właściwie od tamtego momentu akcja przyspieszyła i stała się ciekawsza, może nie drastycznie, ale pod koniec tempo było takie, na jakie miałam od początku nadzieję. Plusem jest kilka zwrotów akcji, które znajdziemy w książce, a także odkrywanie sekretów głównych bohaterów.

  Język, którym książka została napisana jest specyficzny, ale przyjemny. Tak, jak w pierwszej części,  jest trochę skreśleń, które jak dla mnie są oryginalnym dodatkiem, oraz trochę powtarzania danego słowa. Mogłoby to się wydawać nieco dziwne, ale jak dla mnie działa na plus. 

  Ogólnie rzecz biorąc - nie zostałam w pełni zadowolona, oczekiwałam czegoś zupełnie innego. Dostałam sporą dawkę narzekania, łez i zmierzchowej miłości, które z chęcią bym wymieniła na dużo więcej akcji. 
Najwyższa ocena, jaką mogę dać, to 6/10, choć myślę, czy i tak nie jest ona naciągana. No, ale Kenji sobie zasłużył :)


piątek, 4 października 2013

Recenzja #65 "Makbet"

Tytuł: Makbet
Oryginalny tytuł: Makbet  
Autor: William Szekspir
Wydawnictwo: Greg
Ilość stron: 136 

Makbet jest jednym z najodważniejszych rycerzy szkockiego króla Dunkana, jego zaufanym doradcą i przyjacielem. Jego kariera sięga szczytu - ma majątek, cieszy się poważaniem wśród rycerstwa, miłością wiernej żony, jest bohaterem. Wydaje się, że nic nie zburzy jego szczęścia. Tymczasem jedno spotkanie z tajemniczymi czarownicami oraz ich przepowiednie zmienią życie tego człowieka. Z jego powodu Szkocja pogrąży się w bratobójczej wojnie...
- Lubimyczytac.pl



  Któż nie zna Szekspira? Chyba nie ma takiej osoby nawet, jeśli ktoś nie przeczytał żadnego jego dzieła. "Makbet" to moje drugie spotkanie z tym XVI wiecznym dramaturgiem. Jaki jest mój stosunek do tego dramatu? Czytajcie dalej.

 Główny bohater jest dość ciekawą postacią. Z początku poznajemy go jako lojalnego rycerza, czytamy jego przysięgę wierności daną królowi. Jednak zdarza się coś, co całkowicie go odmienia - poznaje swoją przyszłość z ust czarownic. Tak właściwie to jego małżonka go zmienia,  gdy dowiaduje się o przepowiedni. Nakłania go do zdrady władcy, któremu nie tak dawno ślubował. Dzięki jego monologom dowiadujemy się, że nie było to zbyt łatwe dla niego, ale z czasem oswaja się z tym czynem. Uzyskuje to, czego chciał, ale padają pewne podejrzenia, a on zmuszony jest z obawy o swoją pozycję i życie dokonać kolejnych zbrodni. 
  Jego żona, Lady Makbet, od początku jest "tą złą", co do tego nie ma wątpliwości. Dodany został jednak ciekawy wątek, mianowicie obłęd spowodowany zbrodniami, w których współuczestniczyła z zimną krwią i (wydawałoby się) bez wyrzutów sumienia. Widać jednak, że wszystko ma swoje konsekwencje.

  Myślałam trochę nad motywem poznawania przyszłości i doszłam do wniosku, że gdyby Makbet nie poznał swojej, to wszystkie te wydarzenia prawdopodobnie nie miałyby miejsca. Czasem chciałoby się poznać swoją przyszłość, ludzie chcieliby dowiedzieć się, co ich czeka, więc chodzą czasem z tego powodu do wróżek. Tu mamy pokazane, że jednak znajomość przyszłości nie zawsze może prowadzić do pozytywnych skutków. 

  Trochę mnie nudziła akcja. Co prawda jakaś intryga była, wnioski można z lektury wyciągnąć, ale jednak nie zadowoliła mnie ta lektura.  Podobały mi się momenty przepowiedni, oraz motyw obłędu Lady Makbet. Imiona bohaterów drugoplanowych plątały mi się i szczerze mówiąc do teraz nie wiem dokładnie, kto był kim. 

  Język, ze względu na czasy, w którym dramat powstał, jest archaiczny. Z tego powodu tempo czytania momentami spadało, aczkolwiek nieczęsto, także generalnie książkę skończyć można w jeden dzień. 

Moja ocena: 6.5/10

czwartek, 3 października 2013

Podsumowanie września





Przejdę od razu do rzeczy :)
- Odwiedziliście mnie 2 361 razy. Jest to niestety spadek, no ale cóż, i tak się cieszę :)
- Napisaliście 286 komentarzy
- Najczęściej odwiedzany post - "Recenzja #63 "Profesor"" - 98 wejść
- Najwięcej komentarzy jest pod postem "Filmowo 2 "Jutro, jak wybuchnie wojna"" - 27
- Przeczytałam tylko 6 książek, zrecenzowałam 7 (jedna z września):
Oprócz tego zrecenzowałam czasopisma wydawnictwa Colorful Media (English Matters + Deutsch Aktuell) oraz obejrzałam 4 filmy (ostatnia recenzja czeka na publikację):
- W sumie pojawiło się 13 postów
- Nawiązałam współpracę z wydawnictwem "Colorful Media"
- Dołączyłam do wyzwania "Czytamy polecone książki"


Najlepsza książka września: "Zieleń szmaragdu"
Najgorsza książka września: "Anielska"
Przeczytałam 2580 stron, czyli ok. 80 dziennie.

Z wyników jestem średnio zadowolona. Miałam nadzieję, że lepiej mi to pójdzie, no ale nie ma co narzekać - cieszę się, że chociaż co dwa, trzy dni coś mogłam dodać :) Podejrzewam, że w październiku lepiej nie będzie pod względem czytelniczym, ale trzymajcie za mnie kciuki, żeby jednak było.