Próby się skończyły.
DRESZCZ chce oddać streferom ich wspomnienia. W końcu można wynaleźć lek... A
przynajmniej tak mówią. Tylko czy można im ufać? I czy na pewno odzyskanie
wspomnień to coś, czego wszyscy pragną? Thomas podejrzewa, że nic dobrego nie
wyniknie z działań DRESZCZu. Nie wiadomo też, czy ktokolwiek przeżyje proces uzyskiwania
leku.
Przyznam, że część ta jest chyba najsłabsza
ze wszystkich. Nie oznacza to, że była całkiem słaba, ale jednak tomu drugiego
nie przebiła. Ale po kolei.
Wyjście z Labiryntu zostało
odnalezione. Chłopcy i Teresa mieli być już bezpieczni, miał to być koniec
walki o przetrwanie. Jednak ktoś ma dla nich inne plany, takie, które nikomu
nie przypadają do gustu. Rozpoczynają się próby ognia - w dwa tygodnie streferzy
muszą dotrzeć do celu z najbardziej spalonej słońcem części świata.
Poprzednia część zrobiła na
mnie dobre wrażenie, choć nie od razu. Zupełnie inaczej było z tym tomem -
wciągnął mnie niemal od pierwszej strony. Akcja jest szybka, bardzo dynamiczna.
Jest wiele niespodziewanych zwrotów. Autorowi udało się również do samego końca
nie podać rozwiązań wszystkich niewiadomych - dosłownie do końca: w tej części
otrzymujemy jeszcze więcej pytań, odpowiedzi natomiast niewiele. Mam nadzieję, że
w ostatniej części wszystkiego się w końcu dowiem, bo chyba oszaleję z
ciekawości!
Jak i w poprzednim tomie,
pan Dashner nie oszczędza bohaterów. Wszyscy mają ciężko, niektórzy mniej,
niektórzy bardziej. Podziwiam autora za kreację bohaterów - właściwie wszyscy
wypadli na tyle naturalnie, na ile można było w takich warunkach. Nie ma
przesadnych aktów heroizmu ani tchórzostwa, wszystko jest odpowiednio
wyważone.
Autor nie szczędzi mocnych
słów, choć tak na prawdę większość z nich nie istnieje w naszym słowniku -
kolejny plus dla autora za wymyślenie "języka" streferów. Książka
jest napisana w taki sposób, że oderwać się od niej mogłam jedynie z wielkim
trudem - a i tak po wszystkim w głowie kołatały mi się pytania typu "co
będzie dalej". Pan Dashner ma lekkie pióro, stworzył niebanalną książkę,
oryginalną i ciekawą. Mogę ją polecić z czystym sumieniem! 10/10
Thomas budzi się w windzie.
Nie pamięta nic poza swoim imieniem. Kiedy drzwi windy się otwierają ma przed
oczami grupę dzieciaków. Właśnie trafił do Strefy - przestrzeni w samym środku
ogromnego labiryntu. Nikt z tu przebywających nie wie, kim jest, skąd pochodzi.
Wszyscy chcą jednego: wyjść z labiryntu. A Thomas może im w tym pomóc.
Chrapkę na tę książkę
miałam od dawna. Z tego miejsca pragnę podziękować mojej ukochanej pani
Bibliotekarce za to, że mimo iż miałam wypożyczone możliwe cztery książki,
pozwoliła mi wziąć i tę!
Na początku książka nie
była porywająca. Sceneria kojarzyła mi się z jakimś wojskowym obszarem,
niebezpiecznym, z napiętą atmosferą, surowym. Wraz z kolejnymi stronami
wrażenie to zanikało, choć w ostateczności nie do końca się go pozbyłam. Za to
akcja stawała się coraz to ciekawsza. Jak już się wydawało, że znajdą
rozwiązanie, coś się komplikowało jeszcze bardziej uniemożliwiając wyjście.
Autor trzymał mnie w niepewności przez całą książkę, i mimo że wiedziałam, że musi
się skończyć dobrze (choć co najmniej nie najgorzej), to i tak denerwowałam się
o bohaterów. Przewidziałam jedną rzecz, co prawda nie żadną kluczową dla
sprawy, ale jednak - poza tym było naprawdę zaskakująco. A pan Dashner? Nie
miał litości dla bohaterów...
No właśnie, bohaterowie.
Jest ich dużo, ale bliżej poznajemy tylko kilku z nich - najlepiej Thomasa,
Teresę, Newta, Alby'iego, Minho i Chucka. Ten ostatni zyskał moją największą
sympatię, chyba dlatego, że był jednym z najmłodszych chłopców w Strefie i
wydawał się, w przeciwieństwie do reszty, bezbronny i kruchy.
W powieści jest cała gama
charakterów - od ostrych, władczych poczynając, przez buntownicze, na
delikatnych kończąc. Nie wszyscy żyli ze sobą w zgodzie, nikt nie był idealny,
popełniali błędy - to mi się podobało. Zostali naprawdę świetnie
wykreowani.
Rzeczą, o której trzeba by
jeszcze wspomnieć, jest język - w strefie był on nieco inny, niż nasz. Nadal
można było zrozumieć, o czym się mówi, ale czasem trzeba było się domyślić.
Występowały słowa typu "klump", "purwa", "njubi".
Do tego wymyśleni zostali bóldożercy - coś, z czym nikt nigdy nie chciałby się
spotkać.
Autor miał naprawdę ciekawy
pomysł i zrealizował go w wielkim stylu. Książka jest świetna, nawet jeśli nie
była od początku idealna. Cieszę się, że w końcu udało mi się ją przeczytać -
oceniam na 8/10.