Tytuł: Jutro, jak wybuchnie wojna
Oryginalny tytuł: Tomorrow, when the war began
Reżyseria: Stuart Beattie
Scenariusz: Stuart Beattie
Czas trwania: 103 min.
Obsada:
Caitlyn Stasey - Ellie Linton
Rachel Hurd-Wood - Corrie Mackenzie
Linkoln Lewis - Kevin Holmes
Deniz Akdeniz - Homer Yannos
Phoebe Tonkin - Fiona "Fi" Maxwell
Chris Pang - Lee Takkam
Aschleigh Cummings - Robin Mathers
Andrew Ryan - Chris Lang
Siódemka przyjaciół wyjeżdża na wycieczkę w góry. Po
powrocie zastają martwe zwierzęta, puste domy. Okazuje się, że ich kraj został
najechany przez wrogie armie, a oni są jednymi z nielicznych, którzy zostali.
Nie będę robić długiego
streszczenia, ponieważ większość zna treść z książki. Od razu mówię, że nie
znalazłam polskiej wersji filmu. Nie ma napisów ani lektora, przynajmniej ja
nie umiałam znaleźć. Film oglądałam więc w oryginale, ale w razie czego
zachęcam do przeszukiwania sieci - może coś znajdziecie :) Jeszcze na wstępie
chciałam powiedzieć, że oglądając chciało mi się krzyczeć. Czemu? Zapraszam
dalej.
Gdy zobaczyłam obsadę
zrzedła mi mina. Aktorzy nijak mi nie pasowali do postaci, o których czytałam w
książce Marsdena. Nie tak ich sobie wyobrażałam. Jednak właściwie każdy z nich
przekonał mnie do siebie swoją grą. Może nie było idealnie, zdarzyło się kilka
sztucznych momentów, aczkolwiek było ich niewiele i nie były długie. Na plus
wychodzi fakt, że aktorzy grający w tej ekranizacji nie są zbyt rozpoznawalni.
Dzięki temu jakoś łatwiej było mi uwierzyć, że to są naprawdę te postaci, w
które się wcielili, nie wtrącały mi się wspomnienia z innych filmów z ich
udziałem. Pod koniec filmu byłam już pewna, że aktorzy zostali wybrani
idealnie.
Dochodzimy do momentu, w
którym chciało mi się krzyczeć, a powstrzymałam się przez późną porę. Lubicie,
gdy ekranizacja bardzo różni się od książki? Ja nie znoszę. To jest najgorsze,
co może się zdarzyć (no, chyba że książka to gniot a film jest całkiem niezły).
W tym przypadku reżyserowi należą się gromkie brawa! Pierwszy raz widziałam
ekranizację, która jest tak dobrze zrobiona pod względem treści! Losy
przyjaciół na ekranie można by spokojnie śledzić z książką - prawie nie było
różnic! Jedyne co, to zostały wycięte niewielkie fragmenty, które (przynajmniej
w pierwszej części, nie wiem jak dalej) nie miały większego wpływu na akcję.
Jestem z książką na świeżo, więc pamiętam z niej jeszcze dużo. Naprawdę się
cieszę, że film się pokrył z wersją papierową, a nawet złapałam kilka cytatów wyjętych żywcem z książki (pamięta ktoś rozmowę o zupce chińskiej i zmienianiu życia? :D), a to się bardzo rzadko zdarza.
Muszę powiedzieć, że za to reżyser ma u mnie ogromnego plusa, oraz że to
podobieństwo jest przyczyną mojej sympatii do tego filmu.
Jest wojna, więc przyda się
trochę efektów specjalnych, czyż nie? Cóż mogę o nich powiedzieć? Jak na moje
oko były dobrze zrobione. Nie mam jednak dużego doświadczenia w tej dziedzinie,
więc zamilknę :)
Miłość... Eh, ta miłość.
Pamiętacie, jak narzekałam, że w książce autor zbyt rozbudował to uczucie w
książce? Reżyser naprawił ten błąd, przynajmniej trochę, i już nie mogę
narzekać, że było zbyt dużo całusków na ekranie.
Mimo, że tematyka filmu
zbyt radosna nie jest, to nie zabrakło tu humoru. Jak i w książce, głównie
Homer nas zabawiał, aczkolwiek nie tylko. Dzięki temu film nie był tak ciężki,
miło się go oglądało.
Film został wyprodukowany w
Australii, toteż aktorzy mają tamtejszy akcent. Nie jestem do niego
przyzwyczajona i z początku ciężko było mi się przestawić i zrozumieć tekst.
Jednak po chwili się przyzwyczaiłam i oglądało się dobrze :) W takich chwilach
doceniam naukę języków w szkole...
Film polecam tym, którzy
mają książkę już za sobą, jak i tym, co nie mają zamiaru jej czytać. Jeśli
jednak chcecie po nią sięgnąć lepiej obejrzeć film potem - narobicie sobie
spoilerów. Oczywiście, warunek jest jeden - znajomość języka angielskiego...
Niestety...