Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 4/10. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 4/10. Pokaż wszystkie posty

sobota, 19 sierpnia 2017

#210 "Wojny żywiołów. Przebudzenie ziemi: Powstania"

Niewiele czytam powieści polskich autorów. Tym razem zrobiłam wyjątek sięgając po nową część serii Wojny Żywiołów. Niestety, ale mam jej trochę do zarzucenia. Fakt, że możliwość zapoznania się z drugą częścią dopiero po dwóch latach od przeczytania pierwszego tomu też nie wpływa korzystnie na mój odbiór lektury, gdyż wspomnienia z poprzedniej książki najzwyczajniej w świecie zostały unicestwione w mojej pamięci.


"Oblubieniec bogini ziemi poszukuje obiecanego w proroctwach Naczynia, które ma odmienić życie ludów Kontynentu Prerii. Będąc daleko od domu, nie zdaje sobie sprawy z tego, że zeszłoroczne wtargnięcie do Epicentrum właśnie rodzi daleko idące konsekwencje.
W tym samym czasie Kamiennoręki zbiera armię mającą wyrwać Wysokie Stepy z rąk Imperium Koralu. Podczas swych działań szybko przekonuje się, że wróg nie stanowi jedynych przeciwności, a natura ludzka potrafi przysporzyć problemów nawet wśród sprzymierzeńców."

Musiałam zrobić wyjątek i przytoczyć opis z okładki, gdyż sama nie byłam w stanie go stworzyć. Mimo obecności kilku wątków, nie odnalazłam w powieści nic, co wiązałoby akcję dziejącą się na tych 700 stronach, brakowało mi takiej myśli przewodniej - problemu, którego rozwiązania nie mogłabym się doczekać. 
Czytając miałam czasem wrażenie, że jest to zlepek kilku scen batalistycznych, w których nie do końca wiedziałam co się dzieje, mimo kilkukrotnego przeczytania danego fragmentu. Ciekawe były jednak wątki i momenty, gdzie wojsko odchodziło w cień. Tak też z zaciekawieniem czytałam o Harcie, Heroldzie Śmierci, Namzisie czy Krwawiącej Wiedźmie. Liczyłabym jednak na szersze rozwinięcie tych części, niż dostałam.

Z bohaterami problem jest taki, że, jako czytelnik, nie odczułam żadnej więzi emocjonalnej między mną a nimi. Autor stworzył dość barwne, nieraz tajemnicze postacie, którym jednak zabrakło tego czegoś, co obudziłoby we mnie sympatię czy nienawiść. Potencjał jest: powstały Ogniki czy Smogi, śledzimy członków tajemniczej trupy, magów i żołnierzy. Pod względem różnorodności autor ma plusa. Czeka go tylko odkrycie tego elementu, który tchnie w nich wszystkich życie. 

Język to dla mnie kolejny dylemat. Z jednej strony pojawiające się wulgaryzmy pomagają odzwierciedlić świat powieści. Ja za nimi nie przepadam podczas czytania, ale chyba rozumiem zamysł - nie miało być słodko i pięknie, tylko na swój sposób prawdziwie. Jestem w stanie przejść nad tym do porządku dziennego. Co mi przeszkadzało to to, że autor językowo przeskakiwał z poziomu dobrego pisarza na poziom autora średniej jakości opowiadania. 

Przez całą powieść towarzyszyło mi poczucie, że ta powieść należy do "męskiej" fantastyki i że do właśnie męskiej części czytelników mogłaby dotrzeć lepiej, niż do mnie. Przez to proszę nie spisywać tej powieści na straty po mojej recenzji, jeżeli Wasz gust nie pokrywa się całkiem z moim - może akurat znajdziecie tu coś dla siebie. Ja pozostanę neutralna, ponieważ, mimo powyższej, niezbyt
pochlebnej opinii, nie żałuję czasu spędzonego z lekturą.

OCENA: ★★★★✰✰✰✰✰✰
Tytuł: Wojny żywiołów. Przebudzenie ziemi: Powstania
Oryginalny tytuł: -
Seria: Wojny żywiołów
Autor: Michał Podbielski
Wydawnictwo: Żywioły
728 stron

środa, 28 czerwca 2017

#208 "Prawie jak gwiazda rocka"

  Pokochałam młodzieżowe książki Quicka za ich okładki, proste i śliczne. Dwie poprzednie pozostawiły po sobie same dobre wspomnienia, szczególnie "Wybacz mi, Leonardzie", która zajmuje jedno z czołowych miejsc wśród moich ulubionych książek. "Prawie jak gwiazda rocka" graficznie nie ustępuje pozostałym książkom, jednak co do wnętrza mam już duże zastrzeżenia...

Źródło
  Amber Appleton mieszka w szkolnym autobusie po tym, jak kolejny związek matki nie wypalił i obie wylądowały na ulicy. Mimo przeciwnościom nie traci nadziei i wiary w JC, który, jak mówi, jest prawie jak gwiazda rocka. Swoją postawą zaraża szczęściem staruszków w domu spokojnej starości, co tydzień pokonując Joan Sędziwą, staje na czele Chrystusowych Diw z Korei i jest członkiem Fantastycznych Fanatyków Franksa. Mimo, że życie próbuje ją złamać, optymizm tryskający z dziewczyny pomaga jej pokonać wszystkie przeszkody.

  Czytałam kilka obyczajowych powieści, które wywarły na mnie wrażenie. Nie jest więc całkiem tak, że taka literatura mnie odpycha i z zasady jej nie lubię. Ta jednak zalicza się do tych, za którymi nie będę tęsknić. Akcja była bardzo jednostajna, nie było niemal żadnych momentów, w których chciałabym przeczytać słynny "jeszcze jeden rozdział". Przez zdecydowaną część powieści się nudziłam czytając. Dodatkowo wszystkie rzeczy, za które Amber się zabierała, były jakby na siłę "ulepszane" przez nadanie chwytliwych, jak miało zapewne być, nazw - patrz akapit wyżej. 
Powieść porusza motyw wiary, która została przedstawiona pięknie - dodająca nadziei i siły, bliska bohaterce. Miało to bardzo pozytywny wydźwięk, co jest jedną z niewielu rzeczy, które mi się w tej powieści podobały. 

  Co mi mniej przypadło do gustu to Amber, a dokładniej jej sposób wypowiadania się. Powieść jest bowiem napisana tak, jakby dziewczyna opowiadała historię bezpośrednio czytelnikowi. I sama taka koncepcja nie jest zła. Przeszkadzał mi język, którym to robiła. Tak jak wyżej, miałam odczucie ulepszania na siłę, wciskania "ziom" czy "bez kitu"  wszędzie, co mnie bardzo denerwowało. Wszystko, o czym Amber myślała też było spłycane, co z jednej strony charakteryzowało bohaterkę, pokazywało jej luzackie podejście do życia, a z drugiej infantylizowało ją i zwyczajnie irytowało mnie, jako czytelnika. Plusem jest jednak, że ani Amber, ani żaden inny bohater nie byli zwyczajni, wszyscy się wyróżniali. Każdy był wyjątkowy i mocno zarysowany, a główna bohaterka była tak pozytywna, jak chyba żadna inna, o jakiej miałam okazję czytać. 

  Nie była to książka całkiem stracona, jednak liczyłam na więcej od tego autora. Jest to miła odmiana, poczytać coś tak optymistycznego, co nie sprawia, że wszystko, co mi przeszkadzało, znika. Mimo słabej oceny, którą uważam za sprawiedliwą, nie odradzam lektury. Może u Was zasłuży na więcej gwiazdek? 

Ocena: ★★★★✰✰✰✰✰✰
Tytuł: Prawie jak gwiazda rocka
Oryginalny tytuł: Sorta like a rock star
Seria: -
Autor: Matthew Quick
Wydawnictwo: Otwarte
376 stron

poniedziałek, 13 lutego 2017

#202 "Pojedynek"

Wysoka średnia ocen na stronie lubimy czytać oraz okazyjna cena sprawiły, że książka Marie Rutkoski pojawiła się na mojej półce. Nie trzeba było długo czekać, aż po nią sięgnęłam. Ale... może to już nie jest literarura dla mnie? Może powinnam w końcu sięgnąć po coś bardziej... ambitnego?



Kestrel jest córką generała, w jej życiu nie ma żadnych ograniczeń. Los wobec Arina nie był tak łaskawy i zrobił z chłopaka niewolnika. Pod wpływem impulsu dziewczyna kupuje go. Ta decyzja jest początkiem więzi, która rodzi się między dwójką młodych ludzi. Okazuje się jednak, że Arin ma swoją tajemnicę, która prowadzi do nieuchronnej zdrady. Ich decyzją jest to, czy wyrzekną się siebie nawzajem, czy dobra swoich pobratymców.

Jestem fanką Arina. Jego kreacja bardzo mi się spodobała, był dynamiczny, ciekawy, tajemniczy. Kestrel natomiast jest jego przeciwieństwem - irytująca, naiwna, pusta, rozpieszczona księżniczka. To tylko niektóre z epitetów, jakimi mogłabym ją opisać. Denerwował mnie każdy jej gest, każde słowo. W odpowiedzi na jej zachowanie oczy same wędrowały ku górze, by zaraz wymownie opaść. Irytowało mnie również pokazywanie dziewczyny jako bohaterki, podczas gdy jej działania przed jej momentem chwały wcale nie wskazywały na owe heroiczne cechy. Gdyby nie wątek Arina, książka po kilku rozdziałach wylądowałaby przez Kestrel w kącie.

Jeśli chodzi o akcję, to jest nieco lepiej, niż w przypadku kreacji bohaterów. Jak już wcześniej wspomniałam, wątek, w któtym Arin grał pierwsze skrzypce był bardzo wciągający. Motyw rebelii jest jednym z moich ulubionych w literaturze, toteż byłam zadowolona, że takowy pojawił się w tej powieści. Jednak pomiędzy ciekawymi epizodami pojawić się musiały wyprawy Kestrel na przyjęcia czy ploteczki, co było dla mnie średnio zajmujące. Prawdziwie wciągająca akcja zaczęła się dopiero może po przeczytaniu 2/3 książki, co jak dla mnie jest nieco zbyt późno. 
Nie mogę zdecydować, czy język mi się podobał, czy nie bardzo... Z jednej strony miałam poczucie lekkiej infantylności, z drugiej zaś nadawało to lekko baśniowego charakteru, który na ogół lubię, lecz w tym wypadku nie wiem czy takowy pasuje... Tego dylematu chyba się nie pozbędę... 

Podsumowując, "Pojedynek" to dla mnie taki średniaczek, bez którego mogłabym się spokojnie obejść, poświęcając mój czas na coś ciekawszego. Jednak biorąc pod uwagę pozytywne opinie, których się naczytałam, nie chciałabym zniechęcać do sięgnięcia po tę książkę, gdyż może komuś innemu spodoba się ona bardziej, niż mi. 

OCENA★★★★✰✰✰✰✰✰
Tytuł: Pojedynek
Oryginalny tytuł: The winner's curse
Seria: Niezwyciężona
Autor: Marie Rutkoski
Wydawnictwo: Feeria Young


380 stron

poniedziałek, 21 września 2015

#175 Strach przed niezrozumianym - "Krucjata"























Po dawnej lekturze pierwszego tomu, gdy tylko natrafiła mi się okazja, z wielką chęcią sięgnęłam po "Krucjatę". Przecież skoro było tak dobrze, to wciąż powinno być chociaż nieźle, prawda? Ano, pani Gregory udowadnia, że nie.

Luca Vero wraz z towarzyszami i towarzyszkami rusza w dalszą podróż, szukając znaków oznajmiających zbliżający się koniec świata. W pewnej mieścinie natykają się oni na krucjatę dzieci, prowadzoną przez charyzmatycznego przywódcę z Europy do Ziemi Świętej. Szanse na powodzenie tej wyprawy są nikłe, ale niezbadane są ścieżki Pana - może akurat na ich oczach dokona się cud?
„Nigdy nie mówimy ludziom, że ich kochamy, bo głupio się nam wydaje, że będą z nami zawsze." 
Pierwsze, co mam do zarzucenia, to to, że akcja ciągnie się i wlecze, i jest nudna jak flaki z olejem. Żadnego napięcia - może poza kobiecymi bohaterkami (w końcu która białogłowa by nie wzdychała do prawie-zakonnika?), nic ciekawego się nie wydarzyło na kartach tej powieści. Gdy już się zapowiadało na coś obiecującego, zaraz mój zapał się wypalał, a ja beznamiętnie przebiegałam kolejne stronice wypatrując końca.

Bohaterowie są zróżnicowani, ale mimo to nie do końca dobrze wykreowani. Trąciło mi od nich czassem infantylizmem, byli denerwujący i tajemniczy w złym tego słowa znaczeniu. Wielu z nich miało swoje sekrety, do których poznania jednak nie bardzo chce mi się dążyć - nie zapowiada się nic obiecującego. Mam nadzieję, że się mylę, ale wątpię, bym miała w najbliższym czasie chęć i możliwość tego zweryfikowania.
 „Bo wrogiem nie jest człowiek, który wierzy w Boga; wróg to ignorancja i ludzie, którzy nie wierzą w nic i niczego nie cenią." 
Język autorki jest całkiem dobry, dzięki niemu nieco przyjemniej czytało się jej powieść. To chyba jedyny plus tej książki: choć tempa czytania nie miałam zbyt szybkiego, to jak już cudem się wciągnęłam, strony migiem mi umykały. Cóż jednak z tego, gdy po każdym odłożeniu książki musiałam się do niej, mimo wszystko, zmuszać?

Reasumując, książka jest słabiutka w porównaniu do tomu pierwszego. Na tle innych książek wypada dość przeciętnie i na pewno nie zachęca do zabrania się po kolejną część.

Ocena:  ★★★★✰✰✰✰✰✰

|Odmieniec|Krucjata|Złoto głupców|

wtorek, 4 sierpnia 2015

#166 "Dziesięć płytkich oddechów... Przyjmij je. Poczuj je. Pokochaj je."

Tytuł: Dziesięć płytkich oddechów
Oryginalny tytuł: Ten tiny breaths
Seria: Dziesięć płytkich oddechów
Autor: K.A. Tucker
Wydawnictwo: Filia
421 stron:

Życie Kacey się skończyło wraz z wypadkiem. Jedynym powodem, dla którego oddycha, jest młodsza siostra, której chce zapewnić jak najlepsze życie. Osiedlają się w Miami, drzwi w drzwi z niesamowitym Trentem. Gdy Kacey wydaje się, że w końcu może odnaleźć szczęście ponownie, na jaw wychodzą mroczne sekrety skrywane przez przystojnego sąsiada.



niedziela, 8 czerwca 2014

Recenzja #112 "Pakt złodziejki"

Tytuł: Pakt złodziejki
Oryginalny tytuł: Thief's Convenant
Seria: Przygoda postrzelonej awanturnicy
Autor: Ari Marmell 
Wydawnictwo: Fabryka słów
Ilość stron: 386
Wysokość: 2.3 cm

  W jedną noc Adrienne Satti straciła w powodzi krwi wszystko, co kochała. Od tej chwili przestała wieść normalne życie i przemieniwszy się w Złodziejkę, przemierza świat, torując sobie drogę przy pomocy ulubionego rapiera. W ten sposób pojmuje sprawiedliwość. Razem ze swoim bóstwem, Olgunem, próbuje zrozumieć, co i dlaczego stało się dawno temu w jej życiu. Ceglane ściany i drewniane płoty stanowiły granicę jej świata, pełnego zakurzonych dróg, popękanego bruku, placów, rozklekotanych schodów i drzew. Dla kogoś w jej wieku i jej rozmiarów miasto nie było tylko „dużym miejscem” – było wszystkim, co znała; wszystkim, co miała znać.
- lubimyczytac.pl

  Z opisu wywnioskowałam, że pomysł na książkę jest ciekawy i może mi się spodobać. Zaciekawiło mnie bóstwo, a także miałam nadzieję, że będzie trochę momentów, przy których adrenalinka nieco mi skoczy. Jednak w trakcie czytania uznałam, że potencjał nie został całkowicie wykorzystany. Po skończeniu lektury mam wrażenie, że wszystkie opisane wydarzenia nie prowadziły do żadnego rozwiązania. Nie było żadnej większej tajemnicy, żadnego celu, do którego miałaby bohaterka dążyć. Po prostu tu ją przymknęli (ot tak sobie, nawiasem mówiąc), tu przypadkiem uratowała komuś życie, natomiast tam kogoś zabito. I tak przez prawie 400 stron... 

  Książka ma nietypową kompozycję - każdy rozdział przenosi nas od "obecnie" do "trzy lata wcześniej", "sześć lat wcześniej" i tak dalej. Nie lubię takiego przeskakiwania, a w przypadku tej konkretnej książki przeszkadzało mi w znalezieniu tego głównego wątku. Gdy już mnie coś zainteresowało, znów pojawiał się przeskok i cała magia poszła w siną dal...

  Bohaterowie są jedną z nielicznych rzeczy, która przypadła mi do gustu. Mimo iż ich nazwiska wyraziste nie były (kojarzę ze trzy...), to sami bohaterowie wypadli całkiem nieźle. Nie trzymają się schematów, co jest plusem. Polubiłam Adrienne, główną postać, za jej pewność siebie i nieco cięty język. Również reszta nie jest zła. 

  Język jest nieco dojrzalszy, niż w wielu książkach tego typu. Nie przeszkadza on w odbiorze treści książki, dobrze się ją czyta. 

    Chyba najgorsze, co może się przytrafić książce, to trafienie na nieodpowiedniego czytelnika. Zdaje się, że właśnie to się stało tym razem. Według mnie książka zasługuje na 4/10. 
__________________________________________________ 
Recenzja bierze udział w wyzwaniach:












wtorek, 30 lipca 2013

Recenzja #46 "Pięćdziesiąt twarzy Greya"

Tytuł: Pięćdziesiąt twarzy Greya
Oryginalny tytuł: Fifty shades of Grey 
Seria: Pięćdziesiąt odcieni 
Autor: E. L. James 
Wydawnictwo: Sonia Draga 
Ilość stron: 514 (wersja ang.)
Moja ocena: 4/10

Studentka literatury Anastasia Steele przeprowadza wywiad z młodym przedsiębiorcą Christianem Greyem. Niezwykle przystojny i błyskotliwy mężczyzna budzi w młodej dziewczynie szereg sprzecznych emocji. Fascynuje ją, onieśmiela, a nawet budzi strach. Przekonana, że ich spotkania nie należało do udanych, próbuje o nim zapomnieć – tyle że on zjawia się w sklepie, w którym Ana pracuje, i prosi o drugie spotkanie.

Młoda, niewinna dziewczyna wkrótce ze zdumieniem odkrywa, że pragnie tego mężczyzny. Że po raz pierwszy zaczyna rozumieć, czym jest pożądanie w swej najczystszej, pierwotnej postaci. Instynktownie czuje też, że nie jest w swej fascynacji osamotniona. Nie wie tylko, że Christian to człowiek opętany potrzebą sprawowania nad wszystkim kontroli i że pragnie jej na własnych warunkach…

Czy wiszący w powietrzu, pełen namiętności romans będzie początkiem końca czy obietnicą czegoś niezwykłego? Jaką tajemnicę skrywa przeszłość Christiana i jak wielką władzę mają drzemiące w nim demony?


  Nie spodziewałam się niczego dobrego po tej książce. Kupiłam ją właściwie nie wiedząc dokładnie o czym jest (jako że opis był po angielsku i nie do końca wszystko zrozumiałam w krótkim czasie, jaki miałam na podjęcie decyzji), po prostu wzięłam ją z promocji... Gdy w domu poszukałam opinii, pytałam siebie co ja zrobiłam... Ostatnio jednak powiedziałam sobie, że muszę w końcu się za nią zabrać i... uporałam się z nią szybciej, niż myślałam mimo wszystkich negatywów, jakie zaraz poznacie. 

  Bohaterowie w książce byli średnio dobrze wykreowani. Główny bohater wyszedł autorce najlepiej, ma jakieś sekrety, jest nieco tajemniczy, aczkolwiek w porównaniu do postaci wielu innych książek, jakie czytałam, i on wyszedł kiepsko. Anastasia ma coś 21 lat, jak dobrze pamiętam, ale momentami miałam wrażenie, że jest o kilka lat młodsza i zachowuje się jak typowa nastolatka. Ogólnie rzecz biorąc bohaterowie nie są mocną stroną książki - płascy i nieco denerwujący...

  Jeśli chodzi o fabułę - wiem, że głównym wątkiem miał być romans między Aną i Christianem, no ale wydaje mi się, że można było wpleść tam coś jeszcze. Aczkolwiek nie będę się czepiać, nie mam wystarczającego doświadczenia z takimi książkami. 

  Bardzo mnie denerwowały dwie rzeczy (pewnie, było ich więcej, ale dwie utknęły mi w pamięci). Po pierwsze - ile razy można powiedzieć do dziewczyny "mała"? Rozumiem, można kilka razy, ale są chyba jeszcze inne określenia? Ten epitet przylgnął do Anastasii jak imię! Po drugie przy chyba każdej scenie łóżkowej powtarzało się coś w stylu "pięknie pachniesz, Anastasio". W pewnym momencie wiedziałam, co Christian będzie mówił, zanim jeszcze przewinęłam stronę - po prostu wszystko się powtarza, zmienione są naprawdę drobne elementy, które zbyt wiele nie wnoszą. 

  Sądząc po tej litanii wad można by się spodziewać, że ocena poleci jeszcze niżej, aczkolwiek nie potrafiłam się do tego zmusić. Mimo wszystko czytało mi się to szybko, nie umiałam się oderwać - choć czasem mnie kusiło, gdy miałam już dość powtarzających się rzeczy. Ogólnie książka nie pozostawiła po sobie takich złych wspomnień, jakich się spodziewałam.