piątek, 29 sierpnia 2014

Wyprzedaż książek!!!


Sprzedaję książki na allegro, może ktoś się skusi? :) Jest kilka czytanych raz, kilka zupełnie nowych, wszystkie w stanie niemal idealnym bądź idealnym właśnie! Zachęcam do kupna!
Link: http://allegro.pl/listing/user/listing.php?us_id=33643746

Posiadam również dość dużo starych (jak dla mnie) książek, jeśli ktoś byłby zainteresowany, mogę podesłać listę tytułów. 

środa, 27 sierpnia 2014

#130 "Dziewczyna w czerwonej pelerynie"

Tytuł: Dziewczyna w czerwonej pelerynie
Oryginalny tytuł: Red riding hood
Seria: -
Autor: Sarah Blakley-Cartwright
Wydawnictwo: Galeria książki
Ilość stron: 368
Wysokość: 2.2 cm

  Siostra Valerie była "tą lepszą" - ładniejsza, z większą gracją, łagodnością. Ale to ona zginęła. Cztery uderzenia dzwonu oznajmiają, że Wilk złamał pakt i znów zaatakował. Przerażeni wieśniacy, chcąc się pozbyć potwora, ściągają pogromcę wilkołaków. Okazuje się, że zabójca może być wśród nich. 
  Podczas świętowania dochodzi do ataku - wtedy też Valerie odkrywa, że potrafi się porozumiewać z Wilkiem. Mówi on, że jeśli dziewczyna nie podporządkuje się jego woli, wszyscy, których kocha, zginą.
  
  Jak tylko dostałam w końcu tę książkę, od razu rozpoczęłam lekturę. Jako małe dziecko kochałam baśnie i bajki, szczególnie te, które opowiadała mi babcia. "Czerwony kapturek" był jednym z częstszych opowiadań, które słyszałam. Ucieszyłam się, że w nieco starszym wieku nie muszę rezygnować z przyjemności, której mi ona dostarczała - bowiem, jak może już się domyśliliście, "Dziewczyna w czerwonej pelerynie" jest nieco bardziej rozbudowaną i odrobinę zmienioną wersją tej baśni. 

  Pozytywne wrażenie wywarli na mnie główni bohaterowie, dość mocno zarysowani, nie każdego można było od razu rozszyfrować. Jednak relacja między Valerie a dwójką adoratorów (tak, znów...) Peterem i Henrym bardzo przypominała mi "Zmierzchową" miłość. Na szczęście autorka ograniczyła się do minimum w rozważaniach głównej bohaterki na temat odpowiedniego towarzysza życia, a więcej uwagi poświęciła samej akcji. Mam jednak zastrzeżenia, jeśli chodzi o postaci drugoplanowe. Nie były one chyba aż tak dobrze wykreowane, ponieważ praktycznie do samego końca myliło mi się, która dziewczyna była kim, a co zrobił ten mężczyzna, a co inny.

  Akcja, jak wspominałam, jest oparta na "Czerwonym kapturku", ale ta wersja jest zdecydowanie bardziej... mroczna? Chyba tak mogę to określić. Niemniej taki klimat bardzo mi odpowiadał. Plusem jest to, że utrzymywał się praktycznie przez całą powieść. Tempo wydarzeń jest odpowiednie, przyspiesza w odpowiednich momentach. Wydarzenia przez większość czasu trzymają w napięciu. 
  Do samego końca nie umiałam odgadnąć, kto jest wilkołakiem, podejrzewałam chyba... każdego. Oprócz tej właściwej osoby. Nie wiem, jak to się udało autorce, ale rzuciła cień niepewności na na niemal każdego bohatera i mieszała w głowie do ostatnich stron - dosłownie. Zakończenie również przypadło mi do gustu - nie było to ciastko z kremem polane lukrem obtoczone w cukrze, a takowego się trochę obawiałam. 

  Tym razem rzuciło mi się w oczy przeskakiwanie z myśli jednego bohatera do drugiego - pewnie w wielu książkach zastosowano ten zabieg, ale tylko tu go zauważyłam. Było to świetne posunięcie, między innymi chyba dzięki temu udało się do końca utrzymać mnie w niepewności. 

  Język autorki jest łatwy w odbiorze, ale nie jest infantylny. Książkę się pochłania jednym tchem, wciąga od pierwszych stron. Mogę polecić ją z czystym sumieniem! 8/10


piątek, 22 sierpnia 2014

#129 "Jestem numerem cztery"

Tytuł: Jestem numerem cztery
Oryginalny tytuł: I am number four 
Seria: Dziedzictwa Lorien
Autor: Pittacus Lore
Wydawnictwo: G+J
Ilość stron: 320
Wysokość: 2 cm

  Po zniszczeniu Lorien z planety zdołało uciec dziewiętnaście osób. Wylądowali na Ziemi, jako najbliższej planecie zdatnej do życia. Rozproszyli się po świecie pilnując, by się nie spotkać - inaczej czar rzucony na nich przestałby działać. Przez to właśnie zaklęcie uciekinierzy mogą być zabici jedynie w kolejności swoich numerów. John jest numerem cztery. Przyszła na niego kolej. 
  Chłopak wraz ze swoim przyszywanym ojcem wciąż przenoszą się z miejsca na miejsce uciekając przed niebezpieczeństwem. Trafiają do Paradise w Ohio. John poznaje miłość, przyjaźń, ale nie może zapomnieć, że nadal nie jest tu bezpieczny. 

  Pittacus Lore to pseudonim duetu: Jamesa Frey'a i Jobie'go Hughesa. W 2010 roku powstała pierwsza część serii o Lorieńczykach, kontynuowana przez kolejne cztery. Najnowsza ma mieć premierę na dniach. 

  Autorzy wykreowali całkiem niezłych bohaterów, choć do ideałów im nieco brakuje. Najbardziej do gustu przypadła mi postać drugoplanowa: Sam. Chłopak był nieco zdziwaczały, jak mógłby go ktoś określić w prawdziwym życiu. Ot, taki kujonek z obsesją na punkcie kosmitów. Jest to postać, która najbardziej się wyróżniała. Cała reszta, z Johnem włącznie, nie była w żaden sposób wyjątkowa (oczywiście nie mówię biorę pod uwagę mocy głównego bohatera). Bardzo podobne postaci można spotkać w wielu książkach. 

  Zaskoczył mnie bardzo szybki rozwój uczucia między Johnem a Sarą -to działo się aż w zbyt szybkim tempie. Było to wręcz nienaturalne. Jednak akcja sama w sobie była całkiem ciekawa. Nie było momentu, w którym bym się nudziła, a na sam koniec otrzymałam napięcie, szybkie tempo i odrobinę wzruszenia - czyli idealnie. 

  Nie mam nic do zarzucenia językowi autorów  - myślę, że jest odpowiedni dla nastoletnich czytelników. Książkę przeczytałam bardzo szybko, całkowicie dałam się pochłonąć wydarzeniom. 

  Powieść nie jest może wybitna, ale myślę, że warto ją przeczytać, choćby dla rozluźnienia. Moja ocena to 6.5/10


sobota, 16 sierpnia 2014

#128 "Elita"

Tytuł: Elita
Oryginalny tytuł: The Elite
Seria: Rywalki t.2
Autor: Kiera Cass
Wydawnictwo: Jaguar
Ilość stron: 328
Wysokość: 2.5 cm

  Z 35 dziewcząt przybyłych do pałacu pozostało 6. Wśród nich znalazła się również America. Między nią a Maxonem rodzi się uczucie, lecz Ami ma wątpliwości - nie potrafi zapomnieć o Aspenie, swojej dawnej miłości. Obaj o nią walczą, ona do obu coś czuje. America musi jednak w końcu dokonać wyboru.

  Tak. I to tyle. Nic więcej w książce się nie dzieje. No, ale zacznę od pozytywów. Powieść czyta się w błyskawicznym tempie. Rozdziały mają idealną długość, a język jest bardzo przystępny dla nastoletnich czytelniczek. A, no i oczywiście okładka - tak jak wszystkie z tej serii jest niezwykle przyjemna dla oka.

  Teraz trochę więcej narzekania. W książce nie dzieje się praktycznie nic. Raz na jakiś czas zdarzył się atak rebeliantów, ale oczywiście pałacowe schrony, spełniły swą funkcję, przez co nie dostałam swojej dziennej dawki napięcia. Autorka całkowicie skupiła się na uczuciach Ami, a te przez większość książki w ogóle się nie zmieniały - po prostu dziewczyna raz chciała być z Aspenem, raz z Maxonem, zmieniała zdanie szybciej niż Elena z "Pamiętników wampirów" (kto czytał lub oglądał, ten wie). Do tego dziewczyna, gdy znajdowała się w otoczeniu kogokolwiek, wyłączając króla i Maxona, przedstawiana była jako osoba cudowna, właściwie bez wad, dobroduszna - kojarzyła mi się z Kopciuszkiem: biedna, dobra dziewczynka nagle dostała wielką szansę na życie w pałacu. Ciągłe zwracanie się do niej przez służbę per "panienko" na dłuższą metę również było bardzo irytujące.

  Nie oszczędzę też samego księcia, ideału niemal każdej dziewczyny w Illei. Chłopak co rusz mówił, jak to bardzo kocha Americę, a chwilę później czytam, że znajduje się w ramionach innej. Tłumaczenie? Żyję w stresie. No proszę Was...

  Jak już wspominałam, akcja nie zachwyca. Ciągle czekałam na jakiś zwrot akcji, na coś ekscytującego, a otrzymałam jedynie głupotę i rozterki głównej bohaterki. 

  Być może już to wywnioskowaliście, ale napiszę to: książka jest do bani. Gratuluję autorce, że udało jej się zniszczyć tak obiecującą serię. Żałuję pieniędzy wydanych na tę pozycję (a często się to nie zdarza...), a Wam radzę, jeśli już koniecznie musicie się z nią zapoznać, wypożyczyć ją z biblioteki. Moja ocena to 2/10 - tylko za okładkę. 


wtorek, 12 sierpnia 2014

#127 "Ostatni dzień lata"

Tytuł: Ostatni dzień lata 
Oryginalny tytuł: Labor Day
Seria: -
Autor: Joyce Maynard
Wydawnictwo: Muza S.A.
Ilość stron: 304
Wysokość: 2 cm

  13-letni Henry jest samotnikiem, jego najczęstszym towarzystwem jest mama, nieco rozchwiana emocjonalnie. Oboje wychodzą z domu tylko, jeśli koniecznie muszą, a ich spiżarnia przypomina schron, dzięki ogromnej ilości puszkowanego jedzenia. Nadszedł jednak dzień, w którym zwykłe zakupy dość niezwykle się kończą - obcy, ranny mężczyzna prosi o podwiezienie w zamian za trochę prac domowych. Od tamtego momentu życie Adele i Henry'ego zmienia się całkowicie, a dwie zagubione dusze znajdują w końcu siebie nawzajem.

  Joyce Maynard to amerykańska pisarka, znana głównie dzięki wielu esejom oraz bestsellerowym powieściom czy książkom o wychowywaniu dzieci i rodzinie. Uznanie zdobyła również dzięki dziełu "At home in the world", w którym opisuje swój związek z J.D. Salingerem.

  Pierwsza połowa książki nie była specjalnie pociągająca - mimo, iż gdybym komuś opowiadała, może wydałaby się ciekawa, aczkolwiek przez język, którym została napisana, przyjmowałam treść bez "przemielenia" jej. Ot, przeczytałam, zapomniałam. Nastrój, jaki wytworzyła pani Maynard, zdawał się być tak bardzo sielankowy, że nawet to, czego dowiedziałam się na temat mężczyzny, Franka, nie zmieniło mojego nastawienia. Jednak druga połowa - to już zupełnie inna bajka. Nie czytało się jej już tak beznamiętnie, w końcu wkręciłam się w akcję. Poczułam w końcu uczucia wylewające się spomiędzy kartek - naprawdę, ogromną ich ilość.

  Nie jestem ekspertem w sprawie dojrzewania chłopców, ale... Czy oni w wieku 13 lat naprawdę tak dużo myślą o seksie? Co prawda, na początku, autorka napisała, że to dzięki swoim synom potrafiła zrozumieć, co też dzieje się w umyśle młodego człowieka, aczkolwiek wydawało mi się, że zbyt dużo uwagi przywiązano, może nie do stosunku samego w sobie, co myślenia o nim i samego wspominania o tymże akcie. 

  Coś, co mi się spodobało, to matka Henry'ego, Adele. Przez całą powieść zachodzą w tej kobiecie zmiany - najpierw subtelne, lecz pod koniec ta kobieta jest zupełnie inną osobą. Frank również okazał się być całkiem ciekawym człowiekiem. Autorka w interesujący sposób ukazała jego historię, nie od razu odkrywając wszystkie karty. Z drugiej strony, poznawanie przeszłości bohaterów odbywało się za pomocą retrospekcji - często nieoczekiwanie, przez co zdarzało mi się zgubić wątek, szczególnie, jeśli wziąć pod uwagę fakt, że najczęstsze powroty do przeszłości były w tej "nudniejszej" części. 

  Reasumując, myślę, że książka ma wady, ale i zalety. Na pewno jest wartościową powieścią, a przy tym nieco wzruszającą. Dzieła tego typu trzeba lubić, toteż nie poleciłabym go każdemu, ale pasjonat takich powieści będzie mógł się nią spokojnie rozkoszować. Moja ocena to 6/10.



P.S Na podstawie książki powstał film - jestem w trakcie i już mogę powiedzieć, że to kawał dobrej roboty. 

czwartek, 7 sierpnia 2014

#126 "Michael Vey. Bunt"

Tytuł: Michael Vey. Bunt
Oryginalny tytuł: Michael Vey. Rise of the Elgen.
Seria: Michael Vey
Autor: Richard Paul Evans
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Ilość stron: 392 
Wysokość: 2.3 cm


  Korporacja Elgen, w wyniku eksperymentu, stworzyła elektryczne dzieci. Michael wraz z przyjaciółmi są poszukiwani i nie ma dla nich bezpiecznego miejsca. Jakby tego było mało, matka chłopca została porwana przez wrogą organizację. Elektroklan nie ma jednak zamiaru siedzieć cicho - z pomocą tajemniczych dobroczyńców udaje im się wyruszyć w podróż, by odnaleźć matkę Veya, a przy okazji pokrzyżować nieco szyki Elgenowi.




  Richard Paul Evans, amerykański pisarz, autor bestsellerowych książek. Cztery z nich doczekały się ekranizacji. Seria o Michaelu Veyu to jego pierwsza seria science-fiction, a zarazem pierwsza seria skierowana dla nastoletnich czytelników. Autor założył organizację charytatywną "The Christmas Box House International" na rzecz zaniedbanych i wykorzystywanych dzieci.

  Jak sam tytuł wskazuje, głównym bohaterem jest Michael Vey - nastoletni elektryczny chłopak. Jego przyjaciele również posiadają elektryczne moce - od likwidowania bólu, poprzez czytanie w myślach, aż do rzucania piorunami. Wszyscy bohaterowie są młodzi, mają około 15 lat. Dlaczego o tym piszę? Ponieważ czytając miałam wrażenie, że czasem zachowują się jak dorośli. Do tego kojarzyli mi się z wszechmocnymi superbohaterami komiksów. Jeśli jednak pominąć tę kwestię, to okaże się, że są oni dobrze wykreowani. Podobało mi się też to, jak przedstawiono ich przyjaźń - nie przesadzona, bez zbędnych ozdobników, a mimo to wyraźna. 

  Powieść jest podzielona na kilka części. Większość jest przedstawiona oczami Michaela, ale jedna jest poświęcona doktorowi Hatchowi - jednemu ze złych charakterów. Część ta była niezbędna, żeby akcja mogła dalej się toczyć, aczkolwiek była to zdecydowanie najnudniejsza część książki. Będąc na jej etapie marzyłam o tym, żeby w końcu się skończyła. Szczęśliwie, większą część powieści zajmują ucieczki, gonitwy, walki - wszystko to, co ciekawe. Od książki nie mogłam się oderwać, kończyłam dopiero gdy mój mózg przestawał pracować (mimo, że oczy dalej by czytały) - raz była to 4 nad ranem. Pod koniec, mimo iż wierzyłam, że wszystko będzie dobrze, dostałam dużą dawkę napięcia - to lubię!

  Język jest prosty, dostosowany do nastoletniej grupy czytelników, a do infantylności mu na szczęście daleko. Jak już wspominałam, od książki nie można się oderwać, a czyta się ją w błyskawicznym tempie. 
Moja ocena: 8/10

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

#125 "Przybić piątkę"

Tytuł: Przybić piątkę

Oryginalny tytuł: High Five
Seria: Stephanie Plum
Autor: Janet Evanovich
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Ilość stron: 416
Wysokość: 3.2 cm

  Wujek Fred zniknął, w trakcie wojny z firmą śmieciarską, w koszu znaleziono poćwiartowane zwłoki, a za Stephanie wlecze się ciągle facet przedstawiający się jako bukmacher zaginionego wuja. Plum nie ma żadnych NS-ów do przyprowadzenia, toteż powoli bankrutuje. Na szczęście w porę zjawia się Komandos. Razem z kilkoma nowiutkimi autami, które co rusz znikają w, co najmniej, dziwnych okolicznościach. 

  Kolejna część Śliweczki za mną. Teraz powinna rozpocząć się część zachwytów, "ochów" i "achów" nad tą książką. No, to zmienimy trochę obyczaje... 

  W porównaniu do kolejnych części tej serii, ta okazała się być dość słaba. Akcja nie okazała się być tak porywająca, humoru było zdecydowanie mniej, dramatycznych scen również mi trochę brakło. Przez długi czas w książce nie działo się nic szczególnie ciekawego. Śledztwo Stephanie przez długi czas ciągnęło się, i ciągnęło, i ciągnęło, a końca nie było widać. Zabawne sytuacje się zdarzały, owszem. Raz czy dwa wybuchnęłam śmiechem. I... Tyle. Zdecydowanie bardziej wolę gdy Stephanie musi gonić zbiegów - tak, to jest o niebo lepsze. 

  Jak już o zbiegach mówimy - zdarzył się taki jeden w tej książce. Całe szczęście, bo w chwilach, gdy wkraczał na scenę, nieco nudnawa książka przyspieszała i od razu stawała się lepsza. W sumie to samo można powiedzieć o babci Mazurowej - mojej ulubionej bohaterce od pierwszej przeczytanej książki z tej serii. To właśnie głównie te dwie postaci doprawiały tę powieść odrobiną humoru. 

  Jeśli chodzi o sposób pisania pani Evanovich, to bardzo mi przypadł do gustu. Tak bardzo, że nawet jeśli książka jest nie najwyższych lotów, to można ją spokojnie przeczytać do końca bez przysypiania i, co ważniejsze, bez ochoty rzucenia jej w kąt. 

  Podsumowując: książka nie należy do arcydzieł, aczkolwiek do najgorszych również jej nie zaliczę. Plasuje się pośrodku - 5/10  




sobota, 2 sierpnia 2014

Językowo... English Matters wydanie specjalne 10/2014

  Najnowszy numer specjaly English Matters poświęcony jest... Językowi angielskiemu. Zaskoczenie, prawda? Tym razem możemy dokładnie prześledzić losy tego języka. 

  Na samym początku mamy krótką lekcję historii - m.in. jaki wpływ miał Wilhelm Zdobywca na język, czy o walce kontrowersyjnej książki D.H. Lawrence'a z cenzurą. Również nie mogło zabraknąć choć odrobiny informacji na temat twórcy jednego z najsłynniejszych słowników. 

  Brukowce każdy zna lub kojarzy, nie każdy lubi. Ale jak zaczęła się ich era? Jakie rzeczy ich twórcy wymyślali, żeby przyciągnąć czytelników? Tego i wielu innych rzeczy można dowiedzieć się z kolejnego artykułu. 

  Teraz może już nie tak często, aczkolwiek nadal, można spotkać "sweetaśne" wpisy, czy to na facebooku czy na innych platformach rozsianych w otchłani internetu. Ile razy zawierają one spolszczone anglojęzyczne słowa? "Słitfocie", "lajkować" czy "lovciam" jest często spotykane. Okazuje się jednak, że nie tylko Polacy wpadli na pomysł przywłaszczenia sobie niektórych wyrazów, o czym możemy poczytać przez kolejnych kilka stron. 

  Jeśli ktoś miałby ochotę poprzeklinać czy powyzywać kogoś od najgorszych tak, by ten nawet o tym nie wiedział - następny artykuł jest dla niego! Można znaleźć w nim i kilka wyrażeń popularnych dla Brytyjczyków, i kilka tych, które powoli odchodzą w zapomnienie, a także rady, jak w towarzystwie zastąpić brzydkie słówko czymś łagodniejszym - dwa sposoby!

  Mamy również krótką lekcję języka na podstawie piosenki "Hey... Ya" - wiele zawiłości zostało wytłumaczonych w sposób jasny chyba dla każdego. 

Dla fanów literatury również coś się znajdzie - artykuł o kontrowersyjnej literaturze Oscara Wilda, Tennessee'go Williamsa, czy Jamesa Baldwina. 

  W tym numerze jest kilka ciekawych artykułów, aczkolwiek spodziewałam się czegoś bardziej interesującego. Wiele dla siebie nie znalazłam, aczkolwiek może komuś przypadnie on do gustu. Polecam jednak przez wzgląd na naukę słówek, których wiele, jak zwykle, znalazło się w słowniczku. 

piątek, 1 sierpnia 2014

#124 "Wierna"

Tytuł: Wierna
Oryginalny tytuł: Allegiant
Seria: Niezgodna
Autor: Veronica Roth
Wydawnictwo: Amber
Ilość stron: 384
Wysokość: 2.3 cm

  Frakcje już nie istnieją. Bezfrakcyjni kontrolują miasto, Evelyn wprowadza dyktaturę. Tris, Tobias i kilku innych odważnych postanawia wyruszyć za mur, nie wiedząc, co się tam może kryć. Nie spodziewają się, że życie poza miastem może być tak różne od tego, które znali. Jednak nie są do końca bezpieczni, niezależnie od tego, co im mówią. A Tris musi podjąć jedną z najtrudniejszych decyzji w jej życiu. 


  Jedna rzecz bardzo mnie denerwowała, właściwie przez całą serię - scenki miłosne. Nie wiem, co sprawiło, że były takie nieznośne, ale jak tylko Tris i Tobias spotykali się i zaczynali swoje "kocham cię", miałam ochotę przewracać oczami... Jednak mimo to, kreacja bohaterów jest całkiem niezła, właściwie nie zaszły większe zmiany od poprzedniego tomu. Zapałałam sympatią do głównych postaci. 

  Odrobinę rozczarowała mnie akcja. Jakby pomyśleć, to chyba nie działo się nic szczególnego - było trochę różnego rodzaju działań, które jednak nie były specjalnie ciekawe, długie, nie czułam przy nich potrzeby, by się zacząć martwić o bohaterów. Być może to przez język, jakim zostało to napisane, nie czułam napięcia? 

  Powieść ratuje zakończenie - na ostatnich stronach cały czas zastanawiałam się, dlaczego tak się stało, czy aby autorka mnie nie wkręca i czy zaraz nie wyskoczy mi Tris śmiejąc się ze mnie... Do teraz jestem w lekkim szoku.


  Język nie zmienił się zbytnio przez te trzy tomy. Ciężko było z napięciem, ponieważ, jak już pisałam, praktycznie go nie czułam, poza samym końcem. Książka nieco mnie rozczarowała, bo spodziewałam się szybkiej akcji, niebezpieczeństwa. Książce należy się 5/10