Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Fabryka słów. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Fabryka słów. Pokaż wszystkie posty

piątek, 30 grudnia 2016

#200 Żegnamy stary rok ze Śliweczką - "Płomienna siedemnastka"

Kto by pomyślał, że z moim *khe khe* ogromnym ostatnio zapałem uda mi się dobić równych 200 recenzji jeszcze w tym roku? Ostatnia książka, o jakiej macie szansę u mnie przeczytać w 2016 roku to kolejna, siedemnasta już część serii o Stephanie Plum. 

Tym razem Stephanie poza szukaniem zbiegów ma na głowie klątwy Belli, romanse z Komandosem i Morellim oraz swatanie jej przez matkę z dawnym znajomym, Davem. A, no i warto by wspomnieć, że na nowej parceli wykupionej pod budowę nowego biura znaleziony został trup będący pierwszym z wielu. Gdyby tego było mało, kilkoro z nich okazuje się być nietypowym prezentem dla Plum. Jeśli doliczyć do tego garść osób chcących pozbyć się łowczyni nagród, wyłania się zarys dnia codziennego w Trenton.

Po przeczytaniu kilku tomów serii zauważyłam, że są one dość schematycznie zbudowane. Pomiędzy aferą z głównego wątku przewijają się "polowania" na zbiegów i amory głównej bohaterki. Jednak osobniki, które się jej trafiają do aresztowania wciąż są dość absurdalne, co dodaje humoru powieści. Nie ma również momentów, w których akcja zwalnia, bohaterka ciągle pakuje się w ciekawe sytuacje. Strony przewijałam bezwiednie, nie zauważając ich upływu, ponieważ akcja mocno mnie wciągnęła. Jest jednak jeden dość poważny minus - zdecydowanie zbyt szybko odkryłam mordercę, choć na potwierdzenie tego faktu oraz poznanie motywów czekałam do ostatnich stron. 

Bohaterowie są dużym atutem książek Evanovich. Są bardzo wyraziści, każdy jest inny. Zbiegowie również są oryginalni, w każdej części autorka znajduje nowe, dość zabawne charaktery. 

Autorka pisze lekko i z taką przyjemną dawką ironicznego humoru pokazującego beznadzieję egzystencji głównej bohaterki, że książkę czyta się szybko i z przyjemnością. Nie jest to może wybitna literatura i zapewne nie każdemu przypadnie do gustu, ale myślę, że wiele osób spędzi z nią miły czas.

★★★★★★✰✰✰✰

Tytuł: Płomienna siedemnastka
Oryginalny tytuł: Smokin' seventeen
Seria: Stephanie Plum
Autor: Janet Evanovich
Wydawnictwo: Fabryka Słów 
368 stron















poniedziałek, 5 września 2016

#194 PRZEDPREMIEROWO Mafia, wybuchy i szczęśliwa butelka - "Obłędna szesnastka"

lubimyczytac.pl
Kolejna, już szesnasta, książka z cyklu o łowcy nagród z przypadku, Stephanie Plum, nieoczekiwanie wpadła w moje rozleniwione łapki. A pomimo tego, że Śliweczka nie jest idealna, wciąż za nią przepadam, więc zabrałam się za czytanie niemal od razu. Co tym razem zaserwowała nam pani Evanovich?

Stephanie otrzymuje w spadku po wujku tajemniczą Szczęśliwą Butelkę. Szczęście nie sprzyja jednak jej pracodawcy - kuzyn Vinnie zaginął, wplątany w mafijne porachunki, i to na Stephanie zrzucona zostaje odpowiedzialność odnalezienia go. W takiej sytuacji jedno jest pewne: gdziekolwiek bohaterka się nie pojawi, będzie wybuchowo, a w powietrzu będzie wyczuwalny zapach skrzydełek z Gdaczącego Kubełka. 

Im więcej części cyklu mam za sobą, tym wyraźniej widzę schematy, w które popadła autorka. To, co powodowało spazmatyczne wybuchy śmiechu (przesadzam? może, ale wiecie o co chodzi :)) przy pierwszym spotkaniu z Plum, teraz staje się codziennością. Manewrowanie między Komandosem a Morellim, łapanie zbiegów oraz niesamowite szczęście do niebezpiecznych przymusowych znajomych pojawiają się chyba w każdej z części. Mimo to jednak nie można skreślić z góry każdej kolejnej książki. Każdy z wyżej wymienionych elementów jest bowiem, mimo powtarzalności, tak a) zabawny, b) ciekawy c) absurdalnie (nie)normalny (niepotrzebne skreślić), że ja, jako czytelnik nie mogłam z własnej woli oderwać się od lektury. Jednakże miałam nadzieję na bardziej spektakularne poszukiwania zbiegów, które zazwyczaj były dla mnie główną atrakcją, a tym razem odbywały sie one zaskakująco spokojnie - oczywiście w skali śliwkowej.

Bardzo podobała mi się kreacja Vinniego, którego mieliśmy szansę poznać odrobinę lepiej. Z ciekawszych postaci wymienić można również Zakręta, który niejednokrotnie wywołał na mojej twarzy uśmiech. Jeśli chodzi o postaci pierwszoplanowe, Stephanie, Lulę oraz Connie, nie mam im nic do zarzucenia. Dziewczyny były wystarczająco wyraziste, ale nie zaskoczyły mnie niczym nowym. 

Nie jest to bardzo ambitna literatura. Język jest przyjemnie prosty. Cała książka jest natomiast pełna zabawnego absurdu, który zapewne nie każdemu przypadnie do gustu, ja jednak należę do grona fanów. Zaznaczyć też muszę, że mimo, iż to już szesnasta część, można po nią sięgnąć bez znajomości poprzednich. A myślę, że warto.

Ocena: ★★★★★★✰✰✰✰
Tytuł: Obłędna szesnastka
Oryginalny tytuł: Sizzling sixteen
Seria: Stephanie Plum
Autor: Janet Evanovich
Wydawnictwo: Fabryka Słów
368 stron


poniedziałek, 22 lutego 2016

#183 Ogniste grillowanie, półnadzy zbiedzy i Komandos - "Smakowita piętnastka" PRZEDPREMIEROWO



Kolejna część przygód Śliweczki już za mną. Mimo, iż pałam do niej dużą sympatią, to obawiałam się tego tomu. Dlaczego? Otóż, z każdym kolejnym widziałam coraz więcej schematów, jakimi posługiwała się autorka, co odejmowało nieco przyjemności czytania. Nie zniechęciło mnie to jednak na tyle, byście nie mieli szansy przeczytać u mnie, co o "Smakowitej piętnastce" myślę. 

Trwają przygotowania do konkursu grillowania, kiedy to Lula jest świadkiem zabójstwa Chipotle'a, znanego kucharza. Stawia to bohaterkę na pierwszej pozycji w wyścigu o utratę głowy, czemu próbuje zapobiec policja z Trenton z Morellim na czele. Skoro o Joe'm mowa, warto wspomnieć o jego związku, a właściwie jego zakończeniu, ze Stephanie, czemu towarzyszy pojawienie się wrednej Joyce. Na szczęście Komandos zawsze wie, czego potrzeba i znajduje Śliwce pracę przy tajemniczych rabunkach klientów jego firmy.

Wypadałoby rozpocząć od plusów. Do takich należy pewna osoba - wspomniany w tytule posta Komandos. Nie jest to postać odgrywająca bardzo ważną rolę, ale bez niej ta książka nie byłaby taka sama. Prym wiedzie tu również Lula, czyli chyba najbardziej komiczna postać tej części. To ona dodawała charakterku (i komizmu) właściwie całej powieści, podczas gdy Komandos starał się przewodniczyć wątkowi romantycznemu, którego było zaskakująco niewiele. 

Spodobało mi się rozpoczęcie - od razu pojawił się mocny akcent, fabuła wydała mi się bardzo ciekawa. Główny wątek nie tracił na jakości przez całą książkę. Uwielbiam ten absurd, jakim posługuje się autorka - opisuje najdziwniejsze, najbardziej beznadziejne położenie bohaterów tak, jakby była to dla nich codzienność. 
Humor pojawia się w odpowiednich momentach, jednak liczyłam na większą jego ilość. Tak samo wątek romantyczny został zepchnięty nieco na dalszy plan, chociaż próby grillowania przez babcię Mazurową i Lulę wynagradzają chyba wszystkie braki. Jakkolwiek by nie było, odczuwam lekki niedosyt spowodowany zapewne brakiem wyraźnego punktu kulminacyjnego. To znaczy on był, ale nie było to to, czego oczekiwałam, liczyłam na coś mocniejszego, szybszego, a akcja biegła w tempie podobnym do reszty historii. 

Jeśli szukacie książki lekkiej, idealnej na rozluźnienie, do pochłonięcia "na raz" - jest to książka idealna. Przystępny język i humor nie pozwala się od niej oderwać mimo, iż powieść nie jest pozbawiona wad. Autorce udało się uwolnić nieco od schematu, toteż nawet ci, którzy przeczytali wszystkie poprzednie części znajdą coś nowego. I pamiętajcie: NIE TRZEBA CZYTAĆ TYCH KSIĄŻEK PO KOLEI! :) 

Ocena: ★★★★★★★✰✰✰
Tytuł: Smakowita piętnastka
Oryginalny tytuł: Finger Lickin' Fifteen
Seria: Stephanie Plum
Autor: Janet Evanovich
Wydawnictwo: Fabryka Słów
350 stron

czwartek, 26 listopada 2015

#179 Wielki przekręt z Evanovich - już wiadomo, że będzie ciekawie. "Skok"


"S kok" jest owocem pracy dwóch pisarzy - uwielbianej przeze mnie Janet Evanovich i nieznanego mi jeszcze Lee Goldberga. Dzięki tej pierwszej nie obawiałam się o stratę czasu przy tej lekturze i bez wahania zdecydowałam się ją przeczytać. I cieszę się, że było mi to dane. 


wtorek, 7 kwietnia 2015

#150 "Wystrzałowa dziewiątka"

Tytuł: Wystrzałowa dziewiątka
Oryginalny tytuł: To the nines
Seria: Stephanie Plum
Autor: Janet Evanovich
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Ilość stron: 479

Wiza pewnego Hindusa kończy się. Firma Vinniego poręczyła za niego, a Singh... zniknął. Stephanie zostaje zaangażowana w jego poszukiwania, narażając się przy okazji przerażającej pani Aspudżen i seryjnemu zabójcy. Śliweczka znów jest na celowniku.







Ta seria jest dla mnie jak rollercoster - bywały tomy, przy których się uśmiałam, by przy następnej książce męczyć się i zasypiać. Niestrudzenie jednak przepycham się przez kolejne części trafiając często na perełki - właśnie z takową miałam do czynienia tym razem. 

środa, 4 marca 2015

#147 "Nadciąga burza"

Tytuł: Nadciąga burza
Oryginalny tytuł: The Gathering Storm
Autor: Robin Bridges
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Ilość stron: 380

Gałęzie i korzenie drzewa genealogicznego naszej rodziny splątane są z wieloma innymi drzewami królewskich rodów i, podobnie jak większość roślin w owym mrocznym lesie, skażone złem.

Petersburg. Rok 1888. Krwawi słudzy Ciemności dążą do obalenia cara. Z dnia na dzień mroczny sekret Kateriny Aleksandrownej, umiejętność ożywiania zmarłych, zaczyna ściągać uwagę tych, których zainteresowania powinna za wszelką cenę unikać.

Nadchodzi czas, w którym młodziutka Księżna Oldenburga musi opowiedzieć się po jednej ze stron konfliktu... To wybór umysłu, ale i serca. Ofiarowanemu albo chłodnemu carewiczowi Jurijowi, albo zabójczo przystojnemu księciu Danile, dziedzicowi tronu vladików z owianej przerażającymi opowieściami Czarnogóry.
-lubimy czytać 

Półki opróżnianie czas zacząć! Misja rozpoczęła się tą oto powieścią. Czy zakończyła się powodzeniem? Zapraszam na recenzję :)

wtorek, 14 października 2014

#135 "Złośliwa trzynastka"

Tytuł: Złośliwa trzynastka
Oryginalny tytuł: Lean Mean Thirteen
Seria: Stephanie Plum
Autor: Janet Evanovich
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Ilość stron: 368
Wysokość: 2.9 cm

  Pierwsze (i jak na razie jedyne) małżeństwo Stephanie skończyło się po 15 minutach. Plum żyła z nadzieją, że nigdy już nie będzie musiała oglądać swojego eks na oczy. Praca z Komandosem sprawia jednak, że jej pobożne życzenie nie może się spełnić. Pech chce, że Dickie Orr znika niedługo po gwałtownej wizycie eksmałżonki, przez co ta zostaje główną podejrzaną, a jego wspólników znajdują martwych. Tymczasem Śliweczka odkrywa, o co toczy się gra i że to ona ma klucz. Pytanie tylko, czym on jest?

  Janet Evanovich jest amerykańską pisarką powieści kryminalno-sensacyjnych. Jej seria o przygodach Stephanie Plum cieszy się dużą sławą. Autorka wydała łącznie 21 tytułów z tej serii. W Polsce ukazało się dotychczas ich 13, z czego ostatni właśnie Wam prezentuję. 

  Nie będę ukrywać, że nie jest to jedna z najlepszych części tej serii, lecz i do najgorszych bym jej nie zaliczyła. Książka ma dużo plusów, ale i bez złych stron się nie obeszło. Zacznę może jednak od pozytywów.

  Zdecydowanie mocną stroną powieści są bohaterowie: Stephanie, Morelli, Lula i moja ulubienica, babcia Mazurowa. Są oni świetnie wykreowani, bardzo charakterystyczni, nie do podrobienia. Wszyscy tryskają humorem, choć przyznam, że nie aż tak bardzo, jak w kilku poprzednich częściach. 

  Jakoś bardzo przypadło mi do gustu to, że gdy zdarzają się sytuacje, można by powiedzieć dramatyczne czy szokujące, dla bohaterki jest to już normalnością. Ktoś podłożył bombę? Poluje na mnie psychopata? Czym tu się przejmować? Być może nie jest to naturalne, ale autorka opisuje te sytuacje tak, że często są one komiczne w swojej dramatyczności. 

  Sama akcja jest dość ciekawa, ale nuda, niestety, też się raz na jakiś czas wkradła. Wydaje mi się, że w porównaniu do poprzednich dzieł z tej serii, ta nie jest aż tak porywająca, jak na to liczyłam. Poza tym wydaje mi się, że dostrzegam schematyczność w tych książkach: niemal za każdym razem jest nieco pościgów za NS-ami, odrobina romansu, bomby różnego rodzaju, kasacja samochodu też choć raz musi się pojawić, a do tego dochodzą psychopaci/gangsterzy chcący czegoś od głównej bohaterki. Jednak pomimo tego książka mocno wciąga i ciężko jest się od niej oderwać na dłuższą chwilę.

  Zdaje się, że humor to ważny element tej serii. Niestety, nie otrzymałam go w tak dużej dawce, jak na to liczyłam, choć, na szczęście, nie zabrakło go całkowicie i były momenty, w których się uśmiałam. 
  To samo mogę powiedzieć, jeśli chodzi o napięcie w książce - liczyłam na coś więcej, ale w ostateczności mi wystarczy. 

  Według mnie ta książka jest warta przeczytania, aczkolwiek jeśli chcielibyście zacząć przygodę ze Śliweczką, to polecam Wam poprzednie części. Nie odradzam jednak przeczytania tego tomu - myślę, że wielu osobom może się on mimo wszystko spodobać. 6/10


czwartek, 7 sierpnia 2014

#126 "Michael Vey. Bunt"

Tytuł: Michael Vey. Bunt
Oryginalny tytuł: Michael Vey. Rise of the Elgen.
Seria: Michael Vey
Autor: Richard Paul Evans
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Ilość stron: 392 
Wysokość: 2.3 cm


  Korporacja Elgen, w wyniku eksperymentu, stworzyła elektryczne dzieci. Michael wraz z przyjaciółmi są poszukiwani i nie ma dla nich bezpiecznego miejsca. Jakby tego było mało, matka chłopca została porwana przez wrogą organizację. Elektroklan nie ma jednak zamiaru siedzieć cicho - z pomocą tajemniczych dobroczyńców udaje im się wyruszyć w podróż, by odnaleźć matkę Veya, a przy okazji pokrzyżować nieco szyki Elgenowi.




  Richard Paul Evans, amerykański pisarz, autor bestsellerowych książek. Cztery z nich doczekały się ekranizacji. Seria o Michaelu Veyu to jego pierwsza seria science-fiction, a zarazem pierwsza seria skierowana dla nastoletnich czytelników. Autor założył organizację charytatywną "The Christmas Box House International" na rzecz zaniedbanych i wykorzystywanych dzieci.

  Jak sam tytuł wskazuje, głównym bohaterem jest Michael Vey - nastoletni elektryczny chłopak. Jego przyjaciele również posiadają elektryczne moce - od likwidowania bólu, poprzez czytanie w myślach, aż do rzucania piorunami. Wszyscy bohaterowie są młodzi, mają około 15 lat. Dlaczego o tym piszę? Ponieważ czytając miałam wrażenie, że czasem zachowują się jak dorośli. Do tego kojarzyli mi się z wszechmocnymi superbohaterami komiksów. Jeśli jednak pominąć tę kwestię, to okaże się, że są oni dobrze wykreowani. Podobało mi się też to, jak przedstawiono ich przyjaźń - nie przesadzona, bez zbędnych ozdobników, a mimo to wyraźna. 

  Powieść jest podzielona na kilka części. Większość jest przedstawiona oczami Michaela, ale jedna jest poświęcona doktorowi Hatchowi - jednemu ze złych charakterów. Część ta była niezbędna, żeby akcja mogła dalej się toczyć, aczkolwiek była to zdecydowanie najnudniejsza część książki. Będąc na jej etapie marzyłam o tym, żeby w końcu się skończyła. Szczęśliwie, większą część powieści zajmują ucieczki, gonitwy, walki - wszystko to, co ciekawe. Od książki nie mogłam się oderwać, kończyłam dopiero gdy mój mózg przestawał pracować (mimo, że oczy dalej by czytały) - raz była to 4 nad ranem. Pod koniec, mimo iż wierzyłam, że wszystko będzie dobrze, dostałam dużą dawkę napięcia - to lubię!

  Język jest prosty, dostosowany do nastoletniej grupy czytelników, a do infantylności mu na szczęście daleko. Jak już wspominałam, od książki nie można się oderwać, a czyta się ją w błyskawicznym tempie. 
Moja ocena: 8/10

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

#125 "Przybić piątkę"

Tytuł: Przybić piątkę

Oryginalny tytuł: High Five
Seria: Stephanie Plum
Autor: Janet Evanovich
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Ilość stron: 416
Wysokość: 3.2 cm

  Wujek Fred zniknął, w trakcie wojny z firmą śmieciarską, w koszu znaleziono poćwiartowane zwłoki, a za Stephanie wlecze się ciągle facet przedstawiający się jako bukmacher zaginionego wuja. Plum nie ma żadnych NS-ów do przyprowadzenia, toteż powoli bankrutuje. Na szczęście w porę zjawia się Komandos. Razem z kilkoma nowiutkimi autami, które co rusz znikają w, co najmniej, dziwnych okolicznościach. 

  Kolejna część Śliweczki za mną. Teraz powinna rozpocząć się część zachwytów, "ochów" i "achów" nad tą książką. No, to zmienimy trochę obyczaje... 

  W porównaniu do kolejnych części tej serii, ta okazała się być dość słaba. Akcja nie okazała się być tak porywająca, humoru było zdecydowanie mniej, dramatycznych scen również mi trochę brakło. Przez długi czas w książce nie działo się nic szczególnie ciekawego. Śledztwo Stephanie przez długi czas ciągnęło się, i ciągnęło, i ciągnęło, a końca nie było widać. Zabawne sytuacje się zdarzały, owszem. Raz czy dwa wybuchnęłam śmiechem. I... Tyle. Zdecydowanie bardziej wolę gdy Stephanie musi gonić zbiegów - tak, to jest o niebo lepsze. 

  Jak już o zbiegach mówimy - zdarzył się taki jeden w tej książce. Całe szczęście, bo w chwilach, gdy wkraczał na scenę, nieco nudnawa książka przyspieszała i od razu stawała się lepsza. W sumie to samo można powiedzieć o babci Mazurowej - mojej ulubionej bohaterce od pierwszej przeczytanej książki z tej serii. To właśnie głównie te dwie postaci doprawiały tę powieść odrobiną humoru. 

  Jeśli chodzi o sposób pisania pani Evanovich, to bardzo mi przypadł do gustu. Tak bardzo, że nawet jeśli książka jest nie najwyższych lotów, to można ją spokojnie przeczytać do końca bez przysypiania i, co ważniejsze, bez ochoty rzucenia jej w kąt. 

  Podsumowując: książka nie należy do arcydzieł, aczkolwiek do najgorszych również jej nie zaliczę. Plasuje się pośrodku - 5/10  




czwartek, 10 lipca 2014

Michael Vey powraca! "Michael Vey: Bunt" - ZWIASTUN KSIĄŻKI



Kolejna część "Michaela Veya" pióra Richarda Paula Evansa pojawiła się niedawno, bo 4 lipca, na polskim rynku. O cóż tym razem może chodzić? Przekażę Wam to w filmowy sposób: 



Chcę przeczytać Michaela Veya: Bunt, bo pokochałam ten dreszczyk emocji, który towarzyszył mi przy czytaniu pierwszej części. Czekałam na kontynuację z niecierpliwością - w momentach skrajnego wyczerpania ciekawością miałam nawet ochotę kupić oryginał i męczyć się z nim! No bo jak można nie chcieć przeczytać tak elektryzującej serii całej od razu? :) 


Podoba się zwiastun? Jestem ciekawa, czy i Wy macie ochotę na tę książkę! Piszcie!




niedziela, 29 czerwca 2014

Recenzja #116 "Parszywa dwunastka"

Tytuł: Parszywa dwunastka
Oryginalny tytuł: Twelve Sharp
Seria: Stephanie Plum
Autor: Janet Evanovich
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Ilość stron: 365 
Wysokość: 2 cm

  W trakcie kolejnego śledztwa Stephanie Plum odkrywa, że jest prześladowana przez uzbrojoną i niezrównoważoną psychicznie kobietę. W dodatku w jakiś tajemniczy sposób powiązaną z Komandosem: obrońcą, mistrzem i przyjacielem, który ukrywa co nieco przed Stephanie. Robi się niewesoło, trzeba ścigać mordercę i powstrzymać narastającą falę zbrodni. Czy Stephanie Plum zdąży tego dokonać nim zegar wybije parszywe dwanaście razy?
 - lubimyczytac.pl


  Uwielbiam takie niespodzianki, jakie ostatnio robi mi Fabryka Słów z kolejnymi częściami Śliweczki! Co prawda po poprzedniej części obawiałam się, że autorka nieco się już wypala (w końcu napisanie 16 tomów jednej serii musi trochę energii i pomysłów spalać), ale mimo to z radością przystąpiłam do lektury kolejnej książki. 

  Stephanie nie potrafi trzymać się z dala od kłopotów - byli wredni skazańcy, było wysadzanie kilku(nastu) samochodów, kobieta miała też na pieńku z gangiem i była ścigana przez płatnego zabójcę. Jeśli dołączy się do tego dwóch gorących facetów obok, to wrażeń mogłoby starczyć jej do śmierci. No, ale życie jakiego łowcy nagród obeszłoby się bez kradzieży tożsamości, czy choćby zazdrosną żonką i porwaniem w tle? 

  Powieść jest może nieco mniej zabawna, niż poprzednie, aczkolwiek akcja wciąga niesamowicie. Niemal do samego końca nie można rozwiązać sekretu, a gdy już wydaje się czytelnikowi, że wszystko pójdzie jak z płatka i wszyscy będą żyć długo i szczęśliwie... Wyskakują dodatkowe problemy. 

  Pisać o bohaterach nie będę zbyt dużo - nie zostało bowiem o nich wiele do powiedzenia. Nie mieli jakoś okazji się zmienić od poprzednich części. Dobrze wykreowani, każdy inny, każdy ciekawy, oryginalni, wyraziści. Nic dodać, nic ująć!

  Myślę, że do ideału tej książce brakuje niewiele. Naprawdę warto ją przeczytać! 10/10

P.S. 
Dla chcących zacząć przygodę ze Śliweczką - każdą książkę czytać można osobno, niekoniecznie po kolei :) 
__________________________________________________ 
Recenzja bierze udział w wyzwaniach:




środa, 25 czerwca 2014

Recenzja #115 "Klub Karmy"

Tytuł: Klub karmy
Oryginalny tytuł: The Karma Club
Seria: - 
Autor: Jessica Brody
Wydawnictwo: Fabryka słów
Ilość stron: 308
Wysokość: 1.6 cm

Madison przyłapała chłopaka na zdradzie z najpopularniejszą dziewczyną w szkole. Każdą inną nastolatkę ten fakt by załamał. Jednak nie Madison. Ona, bowiem woli planować zemstę. I to nie tylko na frajerze, z którym jeszcze do niedawna była. 
Równowaga musi zostać zachowana, a skoro wszechświat o to nie dba, zajmie się tym Klub Karmy. 
 - z okładki



  Po przeczytaniu debiutu pani Brody nie obawiałam się zbytnio sięgnięcia po ten tytuł. Spodziewałam się lekkiej, niezbyt wymagającej lektury. A co otrzymałam? Czytajcie dalej!

  Jedna z niewielu rzeczy, które nie spodobały mi się w tej książce, to główna bohaterka i jej zachowanie. Nie wiem, czy przez inne książki przyzwyczaiłam się do nieco dojrzalszych nastolatek, czy ta była nieco zbyt dziecinna. To, jak się zachowywała, momentami mnie bardzo irytowało... Miała jednak też swoje "chwile mądrości", kiedy ta denerwująca strona gdzieś się chowała i pojawiała się całkiem... No, może nie miła, ale fajna dla niektórych dziewczyna. 

  Treść książki nie wymaga od czytelnika zbyt dużego zaangażowania umysłowego - jest lekka i przyjemna w odbiorze. Zdarzały się momenty bardziej lub mniej śmieszne, akcja wciągała. Może powieść była odrobinę przewidywalna, aczkolwiek nie stanowiło to zbyt dużego problemu. Spodobał mi się też sam pomysł na tę książkę.

  Język wydawał mi się czasem nieco infantylny, aczkolwiek książkę czytało mi się dobrze i szybko. Myślę, że gdybym miała wybrać jakąś lekką książkę na wakacje, brałabym ją pod uwagę. Bo mimo iż jest to nieco przeciętna lektura, to jako odstresowujące czytadło nieźle mogłaby się sprawdzić. 5.5/10

__________________________________________________ 
Recenzja bierze udział w wyzwaniach:











Zapraszam również do obejrzenia zwiastunu książki TUTAJ :) 

niedziela, 8 czerwca 2014

Recenzja #112 "Pakt złodziejki"

Tytuł: Pakt złodziejki
Oryginalny tytuł: Thief's Convenant
Seria: Przygoda postrzelonej awanturnicy
Autor: Ari Marmell 
Wydawnictwo: Fabryka słów
Ilość stron: 386
Wysokość: 2.3 cm

  W jedną noc Adrienne Satti straciła w powodzi krwi wszystko, co kochała. Od tej chwili przestała wieść normalne życie i przemieniwszy się w Złodziejkę, przemierza świat, torując sobie drogę przy pomocy ulubionego rapiera. W ten sposób pojmuje sprawiedliwość. Razem ze swoim bóstwem, Olgunem, próbuje zrozumieć, co i dlaczego stało się dawno temu w jej życiu. Ceglane ściany i drewniane płoty stanowiły granicę jej świata, pełnego zakurzonych dróg, popękanego bruku, placów, rozklekotanych schodów i drzew. Dla kogoś w jej wieku i jej rozmiarów miasto nie było tylko „dużym miejscem” – było wszystkim, co znała; wszystkim, co miała znać.
- lubimyczytac.pl

  Z opisu wywnioskowałam, że pomysł na książkę jest ciekawy i może mi się spodobać. Zaciekawiło mnie bóstwo, a także miałam nadzieję, że będzie trochę momentów, przy których adrenalinka nieco mi skoczy. Jednak w trakcie czytania uznałam, że potencjał nie został całkowicie wykorzystany. Po skończeniu lektury mam wrażenie, że wszystkie opisane wydarzenia nie prowadziły do żadnego rozwiązania. Nie było żadnej większej tajemnicy, żadnego celu, do którego miałaby bohaterka dążyć. Po prostu tu ją przymknęli (ot tak sobie, nawiasem mówiąc), tu przypadkiem uratowała komuś życie, natomiast tam kogoś zabito. I tak przez prawie 400 stron... 

  Książka ma nietypową kompozycję - każdy rozdział przenosi nas od "obecnie" do "trzy lata wcześniej", "sześć lat wcześniej" i tak dalej. Nie lubię takiego przeskakiwania, a w przypadku tej konkretnej książki przeszkadzało mi w znalezieniu tego głównego wątku. Gdy już mnie coś zainteresowało, znów pojawiał się przeskok i cała magia poszła w siną dal...

  Bohaterowie są jedną z nielicznych rzeczy, która przypadła mi do gustu. Mimo iż ich nazwiska wyraziste nie były (kojarzę ze trzy...), to sami bohaterowie wypadli całkiem nieźle. Nie trzymają się schematów, co jest plusem. Polubiłam Adrienne, główną postać, za jej pewność siebie i nieco cięty język. Również reszta nie jest zła. 

  Język jest nieco dojrzalszy, niż w wielu książkach tego typu. Nie przeszkadza on w odbiorze treści książki, dobrze się ją czyta. 

    Chyba najgorsze, co może się przytrafić książce, to trafienie na nieodpowiedniego czytelnika. Zdaje się, że właśnie to się stało tym razem. Według mnie książka zasługuje na 4/10. 
__________________________________________________ 
Recenzja bierze udział w wyzwaniach:












poniedziałek, 19 maja 2014

Recenzja #109 "Najlepsza jedenastka"

Tytuł: Najlepsza jedenastka
Oryginalny tytuł: Eleven on top
Seria: Stephanie Plum 
Autor: Janet Evanovich
Wydawnictwo: Fabryka słów
Ilość stron: 378
Wysokość: 2.1 cm

  Śliweczka oczarowuje po raz kolejny - nie tylko Morelli'ego i Komandosa, lecz także chyba każdego czytelnika, który zdecyduje się wejść do jej pokręconego życia. Co tym razem spotkało Stephanie Plum? 

  Koniec z byciem łowcą nagród. Stephanie rezygnuje z pracy na rzecz czegoś spokojniejszego i mniej stresującego. W teorii. W praktyce okazuje się, że jeśli nikt nie chce się jej pozbyć za "polowanie" na niego, to podpalenie domu pogrzebowego też może być pretekstem... Do tego wszystkiego trochę wybuchających samochodów - nudno być nie może!

  Nie wiem, czy muszę przedstawiać komukolwiek tę serię - nawet jeśli ktoś jej nie czytał, to prawie na pewno zetknął się z nią w ten czy inny sposób. Zastanawiam się teraz, czy nie skopiować recenzji poprzedniej części i nanieść tylko kosmetyczne poprawki tu i ówdzie... Nie dlatego, że książka jest praktycznie taka sama - jest tylko na bardzo bliskim poziomie. 

  Jest humor, jest napięcie, jest rozwalanie samochodów.. i nie tylko. Czego chcieć więcej? Dość często dostawałam niekontrolowanych ataków śmiechu (co naprawdę uwielbiam w książkach). Akcja wciąga, nawet można powiedzieć, że uzależnia - w jeden dzień przeczytałam prawie 3/4 całości, kosztem nauki co prawda, ale warto było! Po prostu nie sposób się oderwać. 
  Bohaterowie powalają na kolana. Pozostaję wierną fanką babci Mazurowej. Jest ona jedną z lepszych postaci z jakimi miałam styczność. Oczywiście, cała reszta bohaterów również jest praktycznie idealna!
  Język autorki pozostaje bez zmian - lekki, przyjemny w odbiorze. Nie mam do niego najmniejszych zarzutów.
  Jedyna, mikroskopijna skarga, jaka może popłynąć w stronę tej książki, dotyczy treści. Pod tym względem książka plasuje się nieco niżej niż poprzednie części, które czytałam. Mimo wszystkich pozytywów, nie można tego ukryć - mniej się dzieje, niż chociażby w dziesiątym tomie, zdarzenia wydają się być nieco, odrobinkę monotonne... Jednak nie chcę nikogo zniechęcać do tej lektury, bo przeczytać zdecydowanie warto!

  Jest to książka, którą zaliczę do pocztu moich ulubieńców. Zachęcam, żebyście się z nią zapoznali! Moja ocena: 8.5/10

__________________________________________________ 
Recenzja bierze udział w wyzwaniach:



sobota, 19 kwietnia 2014

Recenzja #104 "Dziecię ognia"

Tytuł: Dziecię ognia
Oryginalny tytuł: Child of fire
Seria: - 
Autor: Harry Connolly
Wydawnictwo: Fabryka słów
Ilość stron: 431 
Wysokość: 2.5 cm

 W miasteczku Hammer Bay, w tajemniczych okolicznościach giną dzieci, a wszyscy wydają się tego nawet nie zauważać. Jedną z nielicznych osób, które wiedzą, że coś złego dzieje się w mieście, jest Ray Lilly, który wraz z towarzyszącą mu Annalise próbuje odkryć, co jest powodem tych śmierci i powstrzymać je.






  Mocną stroną książki są główni bohaterowie, który zostali naprawdę dobrze przedstawieni. Główna postać, Ray Lilly, odsiadywał swoje w więzieniu, lecz został zwolniony, by pomóc Towarzystwu Dwunastu Pałaców. Jest wrażliwą osobą, jak na opryszka. Podobał mi się jego sposób bycia - nawet w poważnych sytuacjach nie tracił humoru (którego był jedynym źródłem w książce, nawiasem mówiąc). Annalise jest całkowitym przeciwieństwem - bezwzględna, nie liczy się z niczyim życiem, skupiona jedynie na wykonaniu zadania. Była to osoba, której na pewno nie chciałabym spotkać na swojej drodze, aczkolwiek do powieści pasowała wręcz idealnie. 
  Niestety, bohaterowie drugoplanowi nie byli już tak dopracowani. Do samego końca mi się mylili, ze wszystkich pamiętam może ze dwa imiona i kojarzę, co te osoby zrobiły - z grubsza.

  Akcja jest bardzo ciekawa, naprawdę wciągająca. Znajdziemy tu magię, lecz nie w stylu Harry'ego Potera. Są to głównie runy. Oprócz tego w pewnym momencie do akcji wkroczyły wilkołaki, co dla mnie było zaskoczeniem. Plusem był fakt, że nie okazały się one być słodziutkimi, dobrymi zwierzątkami, pomagającymi biednym, bezbronnym ludziom.
 Jeśli chodzi o tempo wydarzeń, to nie mam w sumie nic do zarzucenia. Momentami na chwilę zwalniało, ale nie na tyle, bym rzuciła książkę w kąt. 
  Uważam, że całość została bardzo dobrze obmyślona, wydarzenia były spójne, czasem zaskakujące. Niespodzianką był dla mnie brak wyraźnego wątku miłosnego.  

  Język autora jest na dobrym poziomie. Książka okazała się być całkiem w porządku, co mnie nieco zdziwiło, bo biorąc ją do ręki nie byłam pewna, czy aby na pewno przypadnie mi do gustu. Wydaje mi się jednak, że niekoniecznie każdemu się spodoba. Ja wystawiam ocenę 8/10.

 __________________________________________________
 Recenzja bierze udział w wyzwaniach:















czwartek, 10 kwietnia 2014

Recenzja #103 "Dziesięć kawałków"

Tytuł: Dziesięć kawałków
Oryginalny tytuł: Ten Big Ones
Seria: Stephanie Plum t.10
Autor: Janet Evanovich 
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Ilość stron: 378
Wysokość: 2.4 cm














  Długo nie pojmowałam dlaczego większość ludzi zachwyca się serią o słynnej Śliwce. Wyjaśnienie przyszło wraz z pierwszą przeczytaną książką pani Evanovich. A co też takiego wymyśliła ona w tym tomie? 

  Stephanie Plum, łowczyni nagród, która przyprowadza zbiegów do sądu, ma ogromne szczęście. Do czego? Do kłopotów i zabawnych (z punktu widzenia czytelnika) sytuacji. Nasza Śliweczka i tym razem oddaje się spokojnie swemu powołaniu, lecz przy okazji podpada gangowi Zabójców. Szybko staje się głównym celem seryjnego zabójcy zwącego siebie Złomiarzem. 

  Styl pisania autorki bardzo mi przypadł do gustu. Potrafi ona zwykłą sytuację zmienić w komediowy spektakl, lub wymyślić takie zdarzenie, które samo w sobie jest komiczne. Często są one śmieszne w swej absurdalności. Plusem jest również to, że mimo wszechobecnego humoru wciąż wyczuwalne jest napięcie, które serwowane jest w odpowiednich momentach we właściwych proporcjach. 

  Bohaterowie są bardzo naturalni, z takimi chyba się jeszcze nie spotkałam w żadnej książce. Zapałałam sympatią do każdego z nich, ale moje serce wciąż należy do babci Mazurowej - ta staruszka ma więcej wigoru niż niektórzy młodzi ludzie w realu. Wielu bohaterów zostało przedstawionych w taki sposób, że przy każdej próbie wyobrażenia sobie ich dostawałam niekontrolowanego napadu śmiechu - i za to ich uwielbiam! 

  Z początku jest humor, jest akcja, jednak oba nieco zanikają w środku - powiedzmy, że wtedy mogłam nieco lepiej panować nad bananem tworzącym się na mojej twarzy. Jednak po tym niewielkim kryzysie wszystko zostało nadrobione. I to chyba z nadwyżką. No bo jak tu się nie śmiać, gdy ze szkolnego autobusu wysiada owłosiony facet w sukience wieczorowej na szpilkach z uzi w dłoniach? 

  Ta książka to według mnie mistrzostwo! Czyta się ją lekko, szybko i przyjemnie. Jest zdecydowanie w czołówce moich ulubieńców! Oczywiście 10/10!

P.S. 
Dla tych niedoinformowanych: jeśli nie czytaliście poprzednich części i tak możecie sięgnąć po ten tom - każda książka jest osobną historią mimo, iż opowiadają o tej samej osobie. :)

 __________________________________________________ 
Recenzja bierze udział w wyzwaniach:

 




PRZYPOMINAM O: 

środa, 2 kwietnia 2014

Recenzja #102 "Posępna litość"

Tytuł: Posępna litość
Oryginalny tytuł: Grave mercy
Seria: His fair assassin
Autor: Robin LaFevers
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Ilość stron: 560
Wysokość: 3.5 cm














  Ismae miała się nie narodzić. Jej matka starała się pozbyć dziewczyny, gdy ta była jeszcze w jej łonie. Jednak przeżyła, a oznacza to jedno - Ismae jest córką samego boga śmierci. Wiele lat później trafia do klasztoru, który zrzesza jego potomków i zajmuje się niczym innym, jak zabijaniem. W końcu Ismae otrzymuje zadanie na dworze - musi odnaleźć i zlikwidować zdrajcę, zanim Francja całkowicie pozbawi niezależności osłabioną już Bretanię.

  Zacznę od rzeczy, a właściwie osoby, która mnie bardzo irytowała - wiecie może o kim mowa? Tak! O Ismae! Po pierwsze: ta dziewczyna zdawała się czerpać jakąś dziwną radość z pozbawiania innych życia. Gdy usiłowałam sobie wyobrazić niektóre sceny, dziewczyna ta miała niemal zawsze obłęd w oczach, wyglądała jak psychopatka. Nie wiem, czy o taki obraz głównej bohaterki chodziło autorce... Po drugie: przez większą część książki sprawiała wrażenie takiej osoby, która przez przypadkowe muśnięcie dłoni przez przechodnia zaczęłaby panikować.
  Ismae nie była zbyt pozytywną postacią. Zupełnie inaczej prezentował się Duval - idealny rycerz, gotów poświęcić się za księżną, zrobi wszystko dla sprawy. Czasem zdawał mi się być aż zbyt oddany, do przesady.

  Przez pierwszą połowę powieści ciekawej akcji brak. Coś się dzieje, coś gdzieś się plącze, ale nie jest to zbyt ciekawe... Gdy miałam już myśli, że może by zabrać się za coś ciekawszego - BUM! Coś się zaczęło dziać, tyle że tym razem wyszło ciekawie. I tak czytałam, czytałam i czytałam, aż stwierdziłam, że znów coś się zaczęło psuć. Jednak, mimo wszystko, nie było tak źle, czytało się dość szybko, aż w końcu ta książka zaczęła mnie wciągać.

  Plusem było wymyślenie choć podstaw, religii, wierzeń, kilku świętych, których czcili w Bretanii z powieści. Temat ten można by, co prawda, nieco rozwinąć, ale przynajmniej stworzono coś nowego.

  Dość denerwujące było nawiązywanie do współżycia - niby nie zdarzało się często, niby nie było jakoś źle umiejscowione, a jednak mi przeszkadzało. Ciągły strach Ismae, że ktoś ją chce wykorzystać był przytłaczający. Na usprawiedliwienie jednak ma ona przeszłość, przez którą dziewczynę rozumiem.

  Jeden cytat, a właściwie króciutki jego fragment, utkwił mi w głowie na stałe. Jaki? "Ciepło i ciemno jak w łonie". Hmm... Niby się zgadza, aczkolwiek wydał mi się całkiem nie na miejscu...

  Wydawało mi się, że autorka co jakiś czas zmienia język - przez chwilę był on współczesny, to znów chwilę później używała nieco archaicznych form, by zaraz znów przejść na nasz. Nie przeszkadzało to w czytaniu, aczkolwiek czasem po prostu dziwnie to brzmiało.

  Książka arcydziełem nie jest, jak widać, ale szczerze mówiąc nie zaliczyłabym jej do grupy najgorszych książek, jakie czytałam. Myślę, że plasuje się tak mniej więcej pośrodku - więc moja ocena to 5/10.

 __________________________________________________
Recenzja bierze udział w wyzwaniach: