czwartek, 30 stycznia 2014

Recenzja #89 "Zwiadowcy. Ruiny Gorlanu"

Tytuł: Zwiadowcy. Ruiny Gorlanu.
Oryginalny tytuł: Rangers Apprentice. The Ruins of Gorlan.
Seria: Zwiadowcy t. 1
Autor: John Flanagan
Wydawnictwo: Jaguar
Ilość stron: 319
Wysokość: 2.7 cm 

  Przyszłość piętnastoletniego Willa zależy od decyzji możnego barona. Sam Will najchętniej zostałby rycerzem, ale drobny i zwinny nie odznacza się tężyzną fizyczną, niezbędną do władania mieczem. Tajemniczy Halt proponuje chłopakowi przystanie do zwiadowców ludzi owianych legendą, którzy, jak wieść niesie, parają się mroczną magią, potrafią stawać się niewidzialni... Początek nauki u mistrza Halta to jednocześnie początek wielkiej przygody i prawdziwej męskiej przyjaźni.
- lubimyczytac.pl

  Książka ta kusiła mnie już od dawna, ale nie umiałam jej dorwać. Wiele recenzji przeczytanych na blogach, a także całe mnóstwo usłyszanych opinii o niej utwierdzało mnie w przekonaniu, że na pewno mi się spodoba. A jednak nie wszystko wyszło idealnie...

  Bohaterowie są zdecydowanie mocną stroną książki. Will oraz Halt zostali bardzo dobrze stworzeni, ich historia, którą poznaje się stopniowo, była nieźle obmyślona, a szczegóły stanowiły zwartą całość - nie znalazłam sprzeczności czy niedomówień. Co do samych bohaterów - każdy z nich jest inny. Ze wszystkich poznanych nastolatków z sierocińca najlepiej, oprócz głównego bohatera, poznajemy Horace'a, którego momentami było mi szkoda. Za plus uznać można fakt, że postaci zmieniają się w trakcie trwania akcji. W trakcie tych trzystu stron Will i Horace, a także może odrobinę Halt, nie przypominają tych ludzi, którymi byli na początku książki. 

  W powieści dzieje się dużo. Treningi, polowanie, tropienie i wiele innych rzeczy znalazło się tutaj. Nie było momentów, w których uznać bym mogła, że mi się nudzi. Akcja brnie do przodu w tempie średnim, ale zdecydowanie pasującym. Jest jednak pewien minus. Były momenty grozy, ale ja tego nie czułam. Czytałam, bo było ciekawe, ale ani razu nie musiałam denerwować się o los bohaterów - a normalnie miałabym ku temu powody. Do tego powieść była nieco przewidywalna.

  Widać, że autor ma lekkie pióro. Książkę czyta się bardzo szybko. Według mnie jest to dobra lektura, aczkolwiek na razie nie mogę zaliczyć jej do pocztu moich ulubionych - mimo wszystko czytając ją nie obudziły się we mnie raczej żadne emocje, mało było momentów, w których bym się martwiła, śmiała czy bała. Moja ocena to 7/10.

__________________________________________________ 
Recenzja bierze udział w wyzwaniach:



 
__________________________________________________ 

Dziś baletu nie dodam, ale za to posłuchajcie czegoś, co podsunęła mi Clary  :)


David Garret - Swan Lake Theme 



niedziela, 26 stycznia 2014

Recenzja #88 "Przewodnik baletowy"

Tytuł: Przewodnik baletowy
Oryginalny tytuł: -
Seria: -
Autor: Irena Turska
Wydawnictwo: Polskie Wydawnictwo Muzyczne
Ilość stron: 411
Wysokość: 3 cm

Przewodnik baletowy Ireny Turskiej - autorki licznych prac z dziedziny baletu - obejmuje olbrzymi zakres twórczości choreograficznej. Obok tzw. repertuaru żelaznego uwzględnione zostały w Przewodniku najwybitniejsze dzieła z okresu powojennego oraz prawie wszystkie powojenne polskie balety. Każde z ponad 140 haseł podaje metrykę baletu, streszczenie libretta oraz dzieje sceniczne przedstawień; wymienione są nadto inne, mniej ważne balety danego kompozytora lub jego dzieła muzyczne, które inspirowały choreografów. Popularne a jednocześnie wyczerpujące potraktowanie materiału czyni z Przewodnika baletowego książkę niezbędną dla każdego, kto interesuje się sztuką choreograficzną.
-lubimyczytac.pl

  Balet to moja pasja - co może już zauważyliście gdy zaczęłam Was karmić moimi ulubionymi fragmentami. Przewodnik ten kupiłam po baardzo okazyjnej cenie po długich poszukiwaniach, jednak nie jest to to, czego się spodziewałam - co nie oznacza, że jest gorsze. 

  Irena Turska ma na swoim koncie kilka książek o tematyce baletowej i tanecznej. Ukończyła Szkołę Rytmiki i Tańca Artystycznego, a następnie swoją wiedzę uzupełniała dzięki Stanisławowi Głowackiemu. Otrzymała nagrodę od Ministra Kultury za wkład w rozwój nauki o balecie i popularyzację sztuki baletowej w Polsce. 

  "Przewodnik baletowy" jest zbiorem większości baletów istniejących do roku 1973, w którym to książka została wydana. Każde przedstawienie jest dokładnie opisane - zaczynając od tytułu oryginalnego, muzyki i choreografii, przez pierwsze premiery światowe i krajowe, kostiumy i scenografie, pierwszych odtwórców ról, na libretcie kończąc. Do tego mamy krótki zarys dziejów każdego występu oraz informacje o innych baletach kompozytora czy choreografa. 

  Balety uporządkowane są alfabetycznie, a z tyłu znajduje się bardzo przydatny indeks nazwisk, a nawet zespołów baletowych. Całość dopełniają czarno - białe zdjęcia z co słynniejszych przedstawień. 

  Nie każdemu ta książka się spodoba - nie każdy w końcu lubi balet. Jednak jeśli macie pociąg do tej sztuki zachęcam Was do sięgnięcia po tę pozycję, choć może po wydanie z 2011 roku. Naprawdę warto. 

  Skoro o balecie mowa, to pokażę Wam dziś coś dłuższego - ale zachęcam do obejrzenia całości, nawet tych, co znają "Jezioro łabędzie", bo o nim tu mowa. Takiej wersji jeszcze nie widzieliście!
The Australian Ballet "Jezioro łabędzie" - chor. Graeme Murphy



 __________________________________________________ 
Recenzja bierze udział w wyzwaniach:




wtorek, 21 stycznia 2014

Filmowo #9 "Obecność"

Tytuł: Obecność
Oryginalny tytuł: The Conjuring 
Reżyseria: James Wan
Scenariusz: Chad Hayes, Carey Hayes
Czas trwania: 112 min.
Obsada:
Vera Farmiga - Lorraine Warren
Patrick Wilson - Ed Warren
Lili Taylor - Carolyne Perron
Ron Livingstone - Roger Perron

Rodzina przeprowadza się do starego domu. Po niedługim czasie zauważają, że dzieją się tam dziwne rzeczy. Przerażona Caroline, matka i żona, udaje się po pomoc do Eda i Lorraine Warren, słynnych badaczy zjawisk paranormalnych. Okazuje się, że dom jest zamieszkany nie tylko przez nich, a lata temu działy się w nich przerażające rzeczy. 




  Horrorów nienawidzę. Szczerze. Choć nie, inaczej: nienawidzę tego, jak się po nich czuję - a obejrzeć mogę. Był jednak maraton filmowy w szkole, więc nie mogłam odmówić zostania na tym filmie - wiecie jaką moc przekonywania mają przyjaciele?... 

  Fabuła ciekawa, nie opierała się (zbytnio) na "zabić i żeby flaki latały". Historia wymyślona bądź nie, zależy czy wierzyć informacji, że to film na faktach, jest wciągająca, i przerażająca - jakby nie patrzeć jest to plusem. Nieco śmiać mi się chciało jedynie gdy widać, że coś się dzieje, a bohaterowie prą do miejsca niebezpieczeństwa, jakby to była droga do raju... No, chyba że popatrzymy na to z perspektywy, wtedy naprawdę mogła się taką drogą okazać...

  Gra aktorska okazała się być przerażająco dobra. Uczucia bohaterów naprawdę spływały z ekranu. Szczególnie dobrze odegrała swoją rolę Lili Taylor. Miała chyba najtrudniejsze zadanie z całej obsady i podołała mu. 



  Muzyka budowała napięcie lepiej niż obraz, lecz w sumie dzięki niej wiedziałam, kiedy mam zacząć patrzyć się w sufit - a potem czekałam aż ustaną krzyki na sali. Niemniej bez podkładu dźwiękowego film byłby o wiele mniej przerażający. 
  Minusem, który znalazłam, była przewidywalność. Kilka momentów niestety (czy stety - mogłam się przygotować) mnie nie zaskoczyło. 

  Horror ten działa na psychikę bardzo. Do teraz boję się, że ktoś mi zaklaska gdy będę sama po ciemku - niby nic, ale obejrzyjcie ten film, to prawdopodobnie zmienicie zdanie. To jest moja opinia, człowieka niezbyt wprawionego w horrorach, takiego, którego wszystko przeraża, więc jest też możliwość, że jest to film słaby, aczkolwiek słyszałam niejeden przerażony głos na sali, także może jednak coś strasznego w tym filmie znajdziecie.

poniedziałek, 20 stycznia 2014

Recenzja #87 "Anioł stróż"

Tytuł: Anioł Stróż
Oryginalny tytuł: Lightning
Seria: - 
Autor: Dean Koontz
Wydawnictwo: Albatros
Ilość stron: 454
Wysokość: 3 cm


  W zimową noc, kiedy miała narodzić sie Laura Shane, rozszalała się potężna burza śnieżna. Wtedy po raz pierwszy w życie jeszcze nienarodzonej dziewczynki wkracza anioł stróż, który w cudowny sposób ratuje ją przed niechybną śmiercią. W następnych latach pojawia się jeszcze kilka razy, by w krytycznych momentach wyciągnąć ją z opresji, a następnie pośród grzmotów i błyskawic rozpłynąć się w powietrzu. Laura uczy się żyć z poczuciem, że jej losem rządzi jakaś nadnaturalna siła. Kim jest tajemniczy obrońca, który wydaje się podróżować w czasie, i dlaczego przychodzi jej z pomocą? 
Czy naprawdę pragnie tylko jej dobra? Kiedy po wieloletniej nieobecności ponownie staje na drodze dorosłej już Laury, jego pojawienie się zwiastuje śmierć najbliższej osób. Chcąc ratować syna, Laura musi przygotować się do ostatecznej konfrontacji ze swoim przeznaczeniem i pozbawionymi uczuć mordercami... 

- lubimyczytac.pl

  Po ostatniej książce pióra Deana Koontza miałam ochotę na więcej. Z biblioteki wzięłam pierwszą lepszą pozycję z nadzieją, że spodoba mi się równie mocno, co "Prędkość". Czy podołała? 

  Zastanawiam się, czy jest ktoś, komu nazwisko tego autora nie obiło się o uszy. Pan Koontz posiada na swoim koncie pokaźną liczbę dzieł różnego rodzaju - zaczynając od science fiction, a na horrorach kończąc. Obok Stephena Kinga stał się głównym przedstawicielem gatunku thrillera psychologicznego, łączącego grozę, zagadki kryminalne oraz zjawiska nadprzyrodzone.

  Akcja książki rozpoczyna się w noc narodzin głównej bohaterki. Czas biegnie szybko do przodu, także przez całą książkę śledzimy właściwie całe pół życia Laury. A co to było za życie - pełne strachu i śmierci, która towarzyszyła jej właściwie od chwili przyjścia na świat. Dziewczyna miała jednak swojego anioła stróża, który uratował ją nie jeden raz. 
  Książka porwała mnie całkowicie, wręcz zatraciłam się w akcji. Wartka, ciekawa, z nagłymi zwrotami. Do tego momentami chciało mi się krzyczeć na autora za traktowanie głównej bohaterki i jej bliskich. Kojarzycie taki obrazek, gdzie jest zdjęcie G.R.R Martina i podpis: "Chciał zabić głównego bohatera, ale pomyślał o reakcji czytelników. Zabił wszystkich" (czy tak jakoś - jak na złość nie umiem znaleźć...)? Myślę, że spokojnie można by tam wsadzić zdjęcie pana Koontza. 

  Kreacja głównej bohaterki była idealnie wyważona - z jednej strony wierzy w anioła, który nad nią czuwa, z drugiej jednak usiłuje sama zadbać o swoje bezpieczeństwo w miarę możliwości. Nie jest kochliwa, ale kochać potrafi. Świetnie odnajduje się w roli matki i żony. Jest odważna, ale nie bez przesady. Równie dobrze stworzony został tytułowy Anioł Stróż, który (tak, zaspojleruję...) tym aniołem tak do końca nie jest. Nie chcę jednak się rozpisywać na jego temat, bo musiałabym zdradzić kilka informacji - a chcę wyjawić jak najmniej. 

  W książce królują niezwykle plastyczne opisy, dzięki którym bez problemu można wyobrazić sobie scenerię, w której dzieje się akcja. Widać, że autor ma doświadczenie w pisaniu, czego dowodem jest język, którego używa - nie jest ciężki na tyle, by przez książkę ciężko było przebrnąć, ale nie jest też bardzo lekki. Gdy Stefan wyjaśniał, w jaki sposób podróżuje, można było się jednak nieco pogubić. 

Książka jest świetna, polecam każdemu - trzyma w napięciu, przynosi chwile złości jak i wzruszenia. Naprawdę warto po nią sięgnąć. Moja ocena to pełne 10/10.

__________________________________________________ 

Przy okazji chciałabym prosić Was, byście kliknęli w ten oto link: O TUTAJ. Nie ukrywam, że jest to dla mnie dość ważne :) 

Recenzja bierze udział w wyzwaniach:

 




niedziela, 19 stycznia 2014

Achaja w teledysku

Andrzej Ziemiański to jeden z najbardziej rozpoznawalnych polskich autorów Fantasy. Aż dziw bierze, że najważniejszą postać kobiecą stworzył nie myśląc nawet o wydaniu książek. Dziś jednak nie o tym: przedstawiam Wam teledysk do piosenki "Achaja": 


Podoba się? 

piątek, 17 stycznia 2014

Językowo... Italia Mi piace! styczeń/luty/marzec

  "Italia Mi piace!" to najnowszy magazyn wydawnictwa Colorful Media, które rozprowadza czasopisma językowe. Są one przeznaczone dla osób, które znają język na poziomie zaawansowanym lub średnio zaawansowanym. Nic więc dziwnego, że ja musiałam posługiwać się w dużej mierze translatorem i słownikiem przy czytaniu. Jednak warto było. W tym magazynie jest wiele ciekawych artykułów. Szczególnie zainteresowały mnie trzy - pierwszy o człowieku zwącym się Lapo Elkann, drugi o "nowym renesansie", a ostatni dotyczącym Ligurii. Dużo czasu zajęło mi czytanie tej gazety, gdyż z włoskim styczności zbyt często nie mam, myślę jednak, że zrozumiałam wszystko poprawnie. 

  Oprawa graficzna włoskiego wydania gazety nie zawiodła - zdjęć jest wiele, są naprawdę dobre, piękne. Artykuły są ciekawe, a słowniczki pod tekstami rozbudowane. Jak to zwykle również bywa, można odsłuchać kilka artykułów w formie mp3. 

Żebyście mogli zobaczyć, o czym jest dokładnie mowa w gazecie, dołączam zdjęcie spisu treści: 



_____________________________________________________________

Jeden z moich ulubionych numerów z "Dziadka do orzechów":
taniec cukrowej wieszczki. Mam nadzieję, że też lubicie, bądź polubicie :)

poniedziałek, 13 stycznia 2014

Recenzja #86 "Wołanie miłości"

Tytuł: Wołanie miłości
Oryginalny tytuł: Love, come to me
Seria: -
Autor: Lisa Kleypas
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Ilość stron: 398
Wysokość: 2.6 cm
Był jej najbardziej skandaliczną tajemnicą...
Heath Rayne, uroczy południowiec, wyczekiwał na okazję poznania Lucindy Caldwell, ale nawet mu się nie śniło, że gdy to nastąpi, ta pełna życia piękność znajdzie się w dramatycznym położeniu, uratował ją bowiem z lodowatej rzeki. Kiedy Lucinda otwiera oczy, ze zdumieniem stwierdza, że jest w objęciach przystojnego nieznajomego o bardzo niebezpiecznej reputacji – mężczyzny, z którym nie powinna mieć żadnych kontaktów, gdyż zabraniają jej tego reguły społeczne i jej własne ostrożne serce. Ale przypadkowe spotkanie roznieca w niej nieodparte pragnienie, które może skończyć się tylko kłopotami. Przecież Lucinda jest zaręczona z człowiekiem bogatym i zajmującym wysoką pozycję w elitach stanu Massachusetts, dlatego nawet cień skandalu mógłby ją zrujnować.

Była wszystkim, czego kiedykolwiek pragnął...
Pomimo usilnych starań Lucindy, by stłumić uczucia do czarującego awanturnika, Heath stanowi dla niej pokusę, której nie może się oprzeć. Pewnego letniego popołudnia ich wzajemna fascynacja wybucha gorącym płomieniem. Jedynym wyjściem jest małżeństwo z mężczyzną, którego Lucinda pragnie, ale prawie nie zna – z mężczyzną, którego tajemnice zagrażają szansie na miłość potężniejszą i bardziej namiętną, niż mogłaby sobie wymarzyć...

-lubimyczytac.pl

  Lisa Kleypas urodziła się w 1964 roku. Jest jedną z najlepiej sprzedających się amerykańskich autorek romansów współczesnych oraz romantycznych. Zadebiutowała w roku 1987 z powieścią "Where passion leads". 

  Po romanse raczej nie sięgam, ten był jednym z pierwszych, a zdecydowałam się na niego tylko dlatego, że na lekcji się nudziłam, a to była jedyna książka, którą mogłam od kogoś pożyczyć. Na początku myślałam, że mi się nie spodoba, ale po kilku pierwszych stronach chciałam czytać dalej. Dlaczego? Sama się zastanawiam. 

  Początek naprawdę mi się spodobał. Akcja działa się tuż po zakończeniu wojny secesyjnej, a więc w XIX wieku, który uwielbiam.
Jako że to romans, to zdecydowana większość akcji opierała się właśnie na uczuciu głównych bohaterów. Nie było momentów, w których mogłabym drżeć o nich, nie działo się nic szczególnego. Najwięcej dramatyzmu dodawały sprzeczki pary, które nawiasem mówiąc momentami wydawały mi się nieco naciągane, a także historia Heatha, która stopniowo była ujawniana. Mimo to książkę pochłonęłam w szybkim tempie, nie mogłam jej odłożyć na dłuższą chwilę. 
  Wspomnieć muszę jeszcze, że przeżycia sfery intymnej były baardzo dokładnie opisane i zdarzały się dość często.

  Bohaterowie zachowują się (w większości) jak na tamte czasy przystało: dla mężczyzn ważny jest głównie honor i duma, dla kobiet natomiast dobra partia do zamążpójścia i życie towarzyskie. 
Podobała mi się kreacja głównych postaci: Lucy i Heatha, którzy nieco się wyłamywali z tych ram - on nie był tak ułożony, jak powinien, a ona była inteligentna i nie ukrywała tego. Bohaterowie ci wydawali się być dla siebie jak ogień i woda, a jednak pasowali w pewien sposób do siebie. 

  Styl pani Kleypas sprawiał, że książkę czytało się lekko, także pochłonęłam ją niemal jednym tchem. Język, mimo, iż archaiczny nie był, to przywodził na myśl właśnie tamte czasy. 

  Książkę mogę polecić tym, co szukają niezobowiązującej, lekkiej lektury w realiach XIX wiecznych Stanów Zjednoczonych. Moja ocena to 6.5/10



 ___________________________________________________________
 Recenzja bierze udział w wyzwaniach:

+ Dziś pokazać bym Wam chciała codę z "Jeziora łabędziego"

W rolach głównych Svetlana Zakharova i Roberto Bolle.






sobota, 11 stycznia 2014

Językowo... Deutsch Aktuell styczeń/luty





Oto kolejny numer "Deutsch Aktuell", czyli niemieckojęzycznego magazynu. Mogę powiedzieć, że średnio mi się spodobał. Kilka artykułów jest ciekawych, ale znajdzie się również kilka mniej - mimo wszystko jest to plus, ponieważ oznacza to, że tematyka jest zróżnicowana na tyle, że chyba każdy znajdzie coś dla siebie. Pierwszy tekst, który się mi spodobał to artykuł o Sandrze Bullock - bardzo ciekawy, można dowiedzieć się trochę na temat tej aktorki i jej życia. Kolejny zatytułowany został "Die Wolfsschanze - Hitlers Quartier im Zweiten Weltkrieg", co znaczy tyle co "Wilczy szaniec - kwatery Hitlera z II Wojny Światowej". Lubię historię, więc ten artykuł przeczytałam zaskakująco szybko (ja i niemiecki mimo wszystko jesteśmy nieco na bakier :D). Ten tekst okazał się naprawdę wart przeczytania. Ostatni artykuł w magazynie również mnie zainteresował. Jest on o Romantycznym Szlaku znajdującym się w Bawarii w Niemczech. Poza tym w tym numerze znaleźć można: zwyczajowe mini-artykuliki dotyczące wielu różnych zagadnień, artykuł o zagrożonych gatunkach zwierząt, o konsolach Play Station 4 i Xbox One, porównane zostały również działania wolontariuszy w Polce i Niemczech. Jak mówiłam (lub właściwie pisałam) wcześniej, tematów jest wiele, nie każdy mnie zainteresował. Wydaje mi się jednak, że każdy znajdzie tu coś dla siebie. Do tego jak zwykle - piękne zdjęcia oraz możliwość odsłuchania niektórych artykułów. 
Mam nadzieję, że coś widać z tego spisu treści :)

I dodatkowo jeden z moich ulubionych baletów, a właściwie jego część: "Giselle Variation" Akt 1 z "Giselle" - Irina Kolesnikova z St. Petersburg Ballet Theatre. Piszcie, jak się podoba. A może macie jakieś swoje typy?

wtorek, 7 stycznia 2014

Recenzja #85 "Morza szept"

Tytuł: Morza szept
Oryginalny tytuł: Meeresflüstern
Seria: Morza szept
Autor: Patricia Schröder
Wydawnictwo: Dreams
Ilość stron: 334
Wysokość: 2.7 cm

  Jako morska istota pewnego dnia przed Elodie pojawia się Gordian. Tajemniczy. Magiczny. Oszałamiający. Odtąd nie może przestać o nim myśleć, o jego turkusowo-zielonym spojrzeniu, jego dłoniach, które dotykają jej z zaciekawieniem. I zaczyna się domyślać, jakie tajemnice rzeczywiście kryje w sobie ocean i jak bardzo jej osobiste przeznaczenie jest związane z mrocznymi legendami Wysp Normandzkich.

Upojna saga miłosna z zapierającym dech w piersi krajobrazem wybrzeża wyspy Guernsey w tle – wstęp do porywającej morskiej trylogii.

- lubimyczytac.pl

  Zaczęłam czytać tę książkę przepełniona nadzieją. Na co? Na dobrą powieść o syrenach, a przynajmniej czymś podobnym do nich. Takowych jest stosunkowo mało na rynku, przeważają wampiry, wilkołaki i podobne temu stwory (w literaturze młodzieżowej, oczywiście). Co jednak otrzymałam? Czytajcie dalej. 

  Po śmierci ojca Elodie wyjeżdża do ciotki. Dziewczyna panicznie się boi wody, lecz powoli zbliża się do tego żywiołu, gdy w morzu pojawia się tajemniczy chłopak. W międzyczasie poznaje Cyrila, któremu wpadła w oko. Podczas jej pobytu na Guernsey dochodzi do zabójstwa dziewczyny w dziwnych okolicznościach. Okazuje się, że chłopak z morza może być przez to w niebezpieczeństwie. W dodatku Cyril nie wydaje się być zwykłym człowiekiem.

  Patricia Schröder urodziła się w 1960 roku w Wesermarsch, a mieszkała przez wiele lat w Dusseldorfie. Studiowała projektowanie tkanin i przez kilka lat pracowała w tym zawodzie. Po urodzeniu dzieci przeprowadziła się nad morze, które popchnęło ją do pisania. Obecnie jest jedną z najbardziej znanych autorek książek dla młodzieży. 

  Główna bohaterka, oprócz pięknego imienia Elodie, nie ma w sobie nic urzekającego. Przeżyłabym, gdyby okazała się bohaterką, jakich wiele, byle nie miała tego czegoś, co mnie irytuje. Co to takiego? Nie wiem, po prostu nie umiałam jej znieść. Może wypowiedzi, które wydawały się nienaturalne, zachowanie, które niby nic nie odbiegało od jakiejś tam normy, ale jednak coś z nim było nie tak, a z pewnością rzeczy typu "Kocham Cię, na pewno będziemy jakimś wyjątkiem i będziemy mogli być razem. Mówiłam Ci już, że zrobię dla Ciebie wszystko, nawet zaryzykuję życie?". Gordian również mojego serca nie zdobył, lecz on ma ten plus, że nie jest człowiekiem i jego postać z tego powodu intryguje mnie. Jednak najciekawszą osobą był Cyril, którego nie rozszyfrowałam do końca i nie znam w 100% jego zamiarów, motywów, i jeśli będę czytać serię dalej, to tylko dla niego. 

  Akcja porywająca nie jest. Dużą część książki zajmują rozterki głównej bohaterki, które zbyt szybkiego tempa powieści nie nadawały. Zaczęło się dziać ciekawie, gdy doszło do morderstwa, lecz brakło mi dramatyzmu, napięcia. Tajemniczy morski chłopak uchylał co jakiś czas rąbka tajemnicy, aczkolwiek informacje, których się od niego dowiadywałam, nie szokowały mnie zbytnio, mimo, że były na swój sposób ważne. Jako takiego dynamizmu nadawało zachowanie Cyrila i użeranie się Elodie z jej hmm... niby-prześladowcą (nie wiem, jak lepiej to nazwać :)). 

  Język autorki jest bez zarzutu, pomijając jeden szkopuł, o którym wspomniałam wcześniej: niektóre wypowiedzi głównej bohaterki nie wydawały mi się naturalne. Na plus działają jednak plastyczne opisy, dzięki którym książkę dało się przeczytać i dość dobrze sobie wszystko wyobrazić. 

  Nadzieja matką głupich, jak to mówią, a książek po okładce się nie ocenia - a okładkę ta ma cudowną... Książka jest przeciętna, serca mi nie podbiła. Może komuś innemu spodobała się bardziej, niż mi, ale ja wystawiam ocenę 5/10. 

+ Od dziś faszeruję Was muzyką klasyczną i baletem - może kogoś zarażę? 
"Walc godzin" z baletu "Coppelia" - Balet Bolshoi

___________________________________________________

Recenzja bierze udział w wyzwaniu "Czytamy fantastykę" oraz "Przeczytam tyle, ile mam wzrostu"

niedziela, 5 stycznia 2014

Recenzja #84 "Opiekunka grobów"

Tytuł: Opiekunka grobów
Oryginalny tytuł: Grave Minder
Seria: -
Autor: Melissa Marr
Wydawnictwo: Replika
Ilość stron: 315
Wysokość: 2.4 cm

W niezwykle spokojnym miasteczku Claysville dochodzi do brutalnego morderstwa. Maylene Barrow, kobieta pielęgnująca wszystkie cmentarze w mieście, zostaje znaleziona we własnej kuchni w kałuży krwi. Ale szeryf nie przeprowadza śledztwa. 

Do Claysville przybywa Rebeka, przybrana wnuczka Maylene. Z lotniska odbiera ją Byron, syn przedsiębiorcy pogrzebowego, zakochany w niej bez pamięci. Obydwoje mają za sobą osiem lat życia poza miasteczkiem, unikania siebie i rozmów o wzajemnej miłości, obydwoje też odczuwają niezrozumiałą ulgę, wkraczając w granice Claysville. 

Wydarzenia przyspieszają, zdarzają się kolejne brutalne napaści, a Rebeka i Byron zaczynają odkrywać, że ich miasteczko rządzone jest w myśl dość niezwykłych zasad. Dowiadują się też, że dziedzicznie przypadają im obojgu bardzo ważne funkcje, zapisane w dziwacznym kontrakcie sprzed 300 lat. Ona musi przejąć po zmarłej babci funkcję Opiekunki Grobów, a on - po ojcu - rolę Grabarza i jej opiekuna. Spokój i bezpieczeństwo Claysville zależą od tego, czy ta para wypełni swe role starannie.
- lubimyczytac.pl

  Wyobraźcie sobie miasto, w którym ludzie rzadko chorują, a już na pewno nie umierają z powodu chorób, spokojne, ciche, miasto w którym czujecie, że to Wasze miejsce na Ziemi, gdzie cały stres i napięcie znika po przekroczeniu jego granic. W takim właśnie miejscu wychowała się główna bohaterka Rebeka Barrow. Opuściła miasto, lecz gdy umiera jej babka, wraca. Nie wie, że zmarła zostawiła jej w spadku zawód Opiekunki Grobów - osoby, która dba o to, by zmarli pozostawali pochowani w ziemi. Może brzmi to trochę jak powieść o zombie, ale na szczęście nie jest to prawda. 

  Melissa Marr to amerykańska autorka wielu książek, głównie młodzieżowych. Zadebiutowała w 2007 roku wydając powieść "Królowa lata". "Opiekunka grobów" jest jej pierwszą powieścią dla dorosłych czytelników. 

  Pierwszy, ogromny plus należy się autorce za sam pomysł. Ta książka nie opiera się na wyświechtanych już scenariuszach, a wykreowanie takiego zawodu jak opiekunka grobów jak i zmienienie nieco powołania grabarza jest naprawdę innowacyjne. Również Kraina Umarłych została przedstawiona w ciekawy sposób, tak jak i obrzędy odprawiane przez opiekunkę nad zmarłymi. Oprócz tego wyraźnie jest zarysowana historia, tłumacząca stopniowo, dlaczego miasto jest inne niż pozostałe. Pod tym względem nie mam nic do zarzucenia. 

  Bohaterowie zostali wykreowani w miarę dobrze, szczególnie Byron, którego bardzo polubiłam. Zarzucić mogę coś głównej bohaterce. Przez zdecydowaną większość książki zadręcza się ona swoimi uczuciami, a także usiłuje się ich wyprzeć. Rozumiem co prawda powód jej zachowania, aczkolwiek po przeczytaniu jakiejś połowy książki stało się to nieco irytujące.  

  Pani Marr ma lekkie pióro, widać, że ma już doświadczenie w pisaniu. Wszystko, o czym było wspomniane w książce potrafiłam sobie wyobrazić z łatwością. Jedyny problem był taki, że nie akcja nie wciągnęła mnie do środka wydarzeń. Czytając miałam wrażenie, że równie dobrze mógłby mi tę historię ktoś relacjonować, gdzie ja stałabym z boku, zupełnie oddzielona od wydarzeń. Jest to według mnie wadą, ponieważ wolę, gdy czytając zapominam o bożym świecie, a w tym przypadku się tak nie stało. Tempo akcji również nie było według mnie idealne, gdyż w połowie książki nadal nie działo się nic przełomowego, po prostu życie sobie płynęło bez większych zakłóceń, z chwilowym szokiem bohaterów w chwili dowiedzenia się prawdy.  
  Kilka razy przewidziałam, co się może stać, natomiast końcówka mnie zaskoczyła. Podobało mi się zakończenie tej historii. 

  Reasumując, uważam, że książka idealna nie jest, wad trochę się uzbierało. Powiedzieć jednak muszę, że książka ma swój urok, przez co myślę o niej zaskakująco często i nie żałuję jej przeczytania. Moja ocena to 6/10. 


_______________________________
Recenzja bierze udział w wyzwaniach: "Czytamy fantastykę" oraz "Przeczytam tyle, ile mam wzrostu"

piątek, 3 stycznia 2014

Filmowo #8 "Kraina Lodu"

Tytuł: Kraina Lodu
Oryginalny tytuł: Frozen 
Reżyseria: Chris Buck, Jennifer Lee
Scenariusz: Jennifer Lee
Czas trwania: 108 min

  Elsa bawiąc się z siostrą niechcący zraniła ją swoją mocą. Od tamtej pory księżniczka odcina się od Anny chcąc ją chronić, a bramy zamku zostają zamknięte. Kilka lat później rodzice dziewcząt wyruszają w podróż, ale z niej nie wracają. Elsa zostaje królową Arendelle, lecz podczas balu przez przypadek ujawnia swoją moc. Ucieka, ale królestwo ogarnęła zima. Anna wyrusza na poszukiwanie siostry. Przy okazji spotyka Chrisa oraz Olafa, którzy jej towarzyszą. 

  Mam wielką słabość do bajek Disney'a, zarówno tych klasycznych, jak i zupełnie nowych. Ta ma motyw zaczerpnięty nieco z "Królowej śniegu" Andersena, jak gdzieś wyczytałam, ale jest zupełnie inna, niż ta baśń. 

  Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, a właściwie w uszy, to muzyka. Bajki Disney'a mają to do siebie, że mnóstwa piosenek zabraknąć nie może. W tym przypadku zakochałam się w wielu z nich. W połączeniu z obrazem tworzyły mieszankę wybuchową (czytaj: kilka razy zdarzyło mi się płakać, nawet jak śpiewano "...ulepimy dziś bałwana..." xD). 

  Skoro już mowa o wrażeniach wizualnych: naprawdę dobra grafika, wiele momentów było wręcz zachwycających. Żałuję, że nie było mi dane oglądać tego w 3D, bo chyba bym się rozpłynęła w zachwycie. 
  Nie brakło tutaj scen wzruszających, ani humorystycznych. Na przemian płakałam i śmiałam się, bez przerwy. 

  Nie mam nic więcej do dodania, nad grą aktorską rozwodzić się nie mogę tym razem, więc powiem tyle: bajka bo bajka, ale zachęcam nie tylko tych najmłodszych do obejrzenia tej historii o tym, jak silna może być siostrzana miłość, starsi również będą się dobrze bawić. 

SPOILER - KTO OGLĄDAŁ NIECH ZAJRZY, BO MAM PYTANKO... [Zaznacz tekst, by go zobaczyć]
Dlaczego Hans zdradził Annę dopiero pod koniec? Tzn on chciał się pozbyć obu sióstr, a jak Elsa była na celowniku, to ją uratował... Nie rozumiem po co, skoro niedługo potem chciał się jej pozbyć. Można by wytłumaczyć, że chciał, żeby najpierw "odczyniła" zimę, ale później nadal było biało w Arendelle, a on próbował ją zabić... Pominęłam jakiś szczegół, który czyniłby ten wątek spójnym? Proszę o odpowiedź, bo mnie to męczy... :) 

czwartek, 2 stycznia 2014

Językowo...English Matters styczeń/luty

  Kolejny numer English Matters bardzo przypadł mi do gustu. Tematyka jest jak zwykle różnorodna. Tym razem mamy okazję przeczytać między innymi o Polakach na obczyźnie, a właściwie ich relacje z pobytu w Wielkiej Brytanii przez dłuższy czas, a także poznać brytyjskie przesądy i ciekawostki o nich, a dodatkowo dokładnie przyjrzeć się gadżetom Jamesa Bonda. Jako że moli książkowych jest tu dużo, to wypada też wspomnieć o arcyciekawym artykule o "Grze o tron" i jej autorze! 
  Do przeczytania artykułu o najczęstszych błędach przyjezdnych nie miałam pojęcia, że mówiąc "wygodny" [comfortable], tak naprawdę mówiłam "przyjdź po stół" [come for table]. To tylko jeden z wielu wymienionych pomyłek w wymowie. 
  Za biologią, medycyną i wszystkim co pochodne nie przepadam, ale zadziwiają mnie coraz to większe możliwości naukowców. I o tym można przeczytać w tym numerze. 
Ponadto, w tym numerze znalazło się rozwiązanie konkursu na najlepszą recenzję, oczywiście z opublikowanym zwycięskim dziełem. 
  Nie zabrakło też tego, co zwykle się znajduje w każdym magazynie tego wydawnictwa - słowniczki do każdego tekstu, dużo pięknych zdjęć oraz możliwość odsłuchania kilku artykułów w formacie mp3. Zdecydowanie mogę polecić każdemu!

Cały spis treści :) 

środa, 1 stycznia 2014

Podsumowanie grudnia


Grudzień się skończył, a wraz z nim w zapomnienie odszedł rok 2013. Nie będę jednak podsumowywać całego roku, jedynie ostatni miesiąc. Do rzeczy:
- Napisałam 11 postów (6 recenzji = 5 książek + 1 magazynu)
- Przeczytane książki: 5
1) "Dziedzictwo przodków"
2) "Sekretny język kwiatów"
3) "Pierwsi z pierwszych"
4) "Alicja w krainie zombi"
5) "Gone. Światło"
+ zrecenzowana ale przeczytana w listopadzie - "Prędkość"
Nie jest chyba źle :) 
- Przeczytane strony - 2124, czyli ok. 68.5 strony dziennie.
- Licznik odwiedzin wybił już liczbę 22 037, a komentarzy 2638 - DZIĘKUJĘ :) 

Trochę spóźnione, ale szczere życzenia dla Was: wszystkim życzę zdrowia, szczęścia, spełnienia najskrytszych marzeń, miłości oraz fury dobrych książek na cały rok!