Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 7/10. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 7/10. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 6 czerwca 2017

Recenzja #205 "Obca" przerwana egzystencjalnymi rozkminami osobnika na rozdrożu

Książki Diany Gabaldon widziałam na półkach księgarnianych i za każdym razem spoglądałam na nie z ciekawością i podziwem - w końcu napisanie tylu tomów o znaczącej objętości to nie lada wyczyn. Nie odczuwałam jednak nadzwyczajnej chęci do zapoznania się z twórczością owej autorki do czasu obejrzenia serialu. Po nim "Obca" stała się numerem 1. na mojej liście książek poszukiwanych. Czy warto było poświęcać na nią cenny czas maturzysty?



II wojna światowa dobiegła końca. Claire wraz z mężem po czasie rozłąki udają się w podróż do Szkocji. Dla kobiety wycieczka ta staje się szybko czymś więcej za sprawą tajemniczego Craigh Na Dun, skąd przenosi się wprost do XVIII wieku. Zmuszona przystosować się do nowego życia, musi wybierać między przyrzeczoną niegdyś wiernością Frankowi w powojennym świecie, a miłością znalezioną u boku młodego Szkota w miejscu pełnym niebezpieczeństw czyhających na młodą kobietę.

Myślę, że bohaterowie w tej powieści są jednymi z ciekawszych tworów, z jakimi się dotychczas spotkałam. Szczególnie warta uwagi jest oczywiście główna bohaterka, jako niezależna, XX-wieczna kobieta wrzucona w rzeczywistość, w której przypisana jej rola jest niewielka. Dodatkowo, fakt, że jest Angielką wrzuconą między wrogich, wydawałoby się, Szkotów, jest ciekawym elementem w historii. Podobała mi się jej niezależność i odwaga, raczej niepasująca do stereotypowego wizerunku damy. Autorka nie skupiła się jednak tylko na niej. Przez powieść przewija się wiele postaci, z czego najważniejsi są stworzeni z podobną dbałością. Plus za to, że nikt nie jest bezbarwny, wszyscy wydają się być niezwykle prawdziwi, a czytaniu towarzyszą emocje budzone przez nich właśnie.
Akcja, mimo ciekawego pomysłu, się trochę ciągnie. Do mniej więcej połowy czułam, że powieść mnie wciąga, przy drugiej części natomiast moje zainteresowanie powieścią słabło. Jest to o tyle dziwne, że autorka raczej nie daje bohaterom chwili wytchnienia. Prawda jest jednak taka, że czytanie sprawiało mi stopniowo coraz mniej przyjemności, a czas pozostały do ostatniej strony nieco mi się dłużył. Ta powieść to romans historyczny, co zapewne ma znaczenie jeśli chodzi o ilość scen intymnych. Jednak, nawet biorąc to pod uwagę, jak dla mnie było ich zbyt dużo. Częstotliwość ich występowania mogła być jednym z czynników wpływających na moje lekkie znużenie. 
Nie chcę, żebyście uznali jednak, że ta powieść jest nudna jak flaki z olejem - nie, do tego jest jej daleko. Autorka potrafi zbudować napięcie, opisywane wydarzenia są ciekawe i ogólnie patrząc książkę wspominam pozytywnie, a poziom mojego zaangażowania w powieść, mimo iż spadał, wciąż był na dość wysokim poziomie.

Ciekawie czytało się o tym, że XVIII-wieczny Szkot nie zna pewnym słów, które Claire musiała mu tłumaczyć. Ciekawie czytało się też przez mieszanie języka nieco zamierzchłego i współczesnego. Sposób wypowiedzi bohaterów był dość frywolny, bym rzekła, co ciężko mi ocenić - wyszło naturalnie, jednak jakoś jestem romantyczną duszą i nie było to coś, czego oczekiwałam. Ostatecznie jednak książkę zapamiętałam dobrze i nie żałuję czasu spędzonego nad tym tomiskiem.

Tytuł: Obca
Oryginalny tytuł: Outlander
Seria: Obca
Autor: Diana Gabaldon
Wydawnictwo: Świat Książki
709 stron ★★★★★★★✰✰✰

__________________________________________________________

Zastanawiałam się nad tym, czy recenzja, którą czytaliście, powstanie. Zastanawiałam się, czy jakakolwiek inna recenzja jeszcze kiedykolwiek powstanie. Dawno nie pisałam, nie wiem, czy nie zapomniałam jak to robić tak, by wychodziło z tego coś więcej aniżeli niezrozumiały bełkot. Ale spróbuję po raz kolejny powrócić do blogowej społeczności, raz jeszcze wkupić się w łaski wymagających książkoholików i tym razem, pozbawiona wymówki w postaci zbliżającej się matury, dać upust emocjom nagromadzonym przez słowo zamknięte w licznych (miejmy nadzieję) woluminach. A jako że ostatnio książki znów połykam bez przeżuwania przygotujcie się na więcej niż jeden post na pół roku! :) 

poniedziałek, 22 lutego 2016

#183 Ogniste grillowanie, półnadzy zbiedzy i Komandos - "Smakowita piętnastka" PRZEDPREMIEROWO



Kolejna część przygód Śliweczki już za mną. Mimo, iż pałam do niej dużą sympatią, to obawiałam się tego tomu. Dlaczego? Otóż, z każdym kolejnym widziałam coraz więcej schematów, jakimi posługiwała się autorka, co odejmowało nieco przyjemności czytania. Nie zniechęciło mnie to jednak na tyle, byście nie mieli szansy przeczytać u mnie, co o "Smakowitej piętnastce" myślę. 

Trwają przygotowania do konkursu grillowania, kiedy to Lula jest świadkiem zabójstwa Chipotle'a, znanego kucharza. Stawia to bohaterkę na pierwszej pozycji w wyścigu o utratę głowy, czemu próbuje zapobiec policja z Trenton z Morellim na czele. Skoro o Joe'm mowa, warto wspomnieć o jego związku, a właściwie jego zakończeniu, ze Stephanie, czemu towarzyszy pojawienie się wrednej Joyce. Na szczęście Komandos zawsze wie, czego potrzeba i znajduje Śliwce pracę przy tajemniczych rabunkach klientów jego firmy.

Wypadałoby rozpocząć od plusów. Do takich należy pewna osoba - wspomniany w tytule posta Komandos. Nie jest to postać odgrywająca bardzo ważną rolę, ale bez niej ta książka nie byłaby taka sama. Prym wiedzie tu również Lula, czyli chyba najbardziej komiczna postać tej części. To ona dodawała charakterku (i komizmu) właściwie całej powieści, podczas gdy Komandos starał się przewodniczyć wątkowi romantycznemu, którego było zaskakująco niewiele. 

Spodobało mi się rozpoczęcie - od razu pojawił się mocny akcent, fabuła wydała mi się bardzo ciekawa. Główny wątek nie tracił na jakości przez całą książkę. Uwielbiam ten absurd, jakim posługuje się autorka - opisuje najdziwniejsze, najbardziej beznadziejne położenie bohaterów tak, jakby była to dla nich codzienność. 
Humor pojawia się w odpowiednich momentach, jednak liczyłam na większą jego ilość. Tak samo wątek romantyczny został zepchnięty nieco na dalszy plan, chociaż próby grillowania przez babcię Mazurową i Lulę wynagradzają chyba wszystkie braki. Jakkolwiek by nie było, odczuwam lekki niedosyt spowodowany zapewne brakiem wyraźnego punktu kulminacyjnego. To znaczy on był, ale nie było to to, czego oczekiwałam, liczyłam na coś mocniejszego, szybszego, a akcja biegła w tempie podobnym do reszty historii. 

Jeśli szukacie książki lekkiej, idealnej na rozluźnienie, do pochłonięcia "na raz" - jest to książka idealna. Przystępny język i humor nie pozwala się od niej oderwać mimo, iż powieść nie jest pozbawiona wad. Autorce udało się uwolnić nieco od schematu, toteż nawet ci, którzy przeczytali wszystkie poprzednie części znajdą coś nowego. I pamiętajcie: NIE TRZEBA CZYTAĆ TYCH KSIĄŻEK PO KOLEI! :) 

Ocena: ★★★★★★★✰✰✰
Tytuł: Smakowita piętnastka
Oryginalny tytuł: Finger Lickin' Fifteen
Seria: Stephanie Plum
Autor: Janet Evanovich
Wydawnictwo: Fabryka Słów
350 stron

sobota, 7 listopada 2015

#178 Świat bez nas byłby nudny - "Mężczyźni bez kobiet"

Ziemia nie przestaje się kręcić z powodu śmierci jednej kobiety, świat nie przestaje istnieć po rozstaniu. Mężczyźni bez kobiet istnieją i to właśnie o nich Murakami napisał cykl opowiadań w książce o tytule, a jakże, "Mężczyźni bez kobiet". 

Na lekturę składa się nam siedem różnych opowiadań. W każdym z nich problem związku czy miłości jest ujęty w inny sposób, przez co teksty są ciekawe, niepowtarzalne. Moim ulubionym stał się jeden z najkrótszych z utworów, "Zakochany Samsa". To opowiadanie okazało się cudowne przez nastrój tajemnicy, gdyż poza aktualnymi wydarzeniami nie otrzymujemy żadnych wyjaśnień - a te byłyby przydatne przez sytuację, w jakiej poznajemy głównego bohatera. Również tytułowe opowiadanie przypadło mi bardzo do gustu. Jest ono chyba najbardziej refleksyjne ze wszystkich, choć w większości przewijają się jakieś rozważania. 

Nie są to opowiadania, które cechuje wartka akcja, tempo jest raczej umiarkowane. Pomimo tego ich treść jest ciekawa, często niekonwencjonalna. Teksty skłaniają do myślenia - nie nachalnie, refleksje przychodzą same po przeczytaniu każdego z nich.
W każdym utworze możemy spotkać bardzo ciekawych bohaterów, od niespełnionego aktora, przez zakochanego bawidamka do wdowca po nie swojej żonie. Każdy jest barwny, dobrze wykreowany - jakimś cudem nawet tajemniczy mężczyzna z "Zakochanego Samsy" nie wydaje się odległy, pomimo całej zagadkowej otoczki. 
Język, którym posługuje się autor, jest bardzo dopracowany. Jest prosty, jednak w tej prostocie piękny. Bardzo łatwo można dać się wciągnąć w lekturę, a kolejne strony przewraca się bezwiednie. 
Nie wiem, czy ta książka spodoba się fanom szybkiej akcji i napięcia, lecz skoro ja mam na jej temat dobre zdanie, choć zaliczam się do wspomnianej grupy, to myślę, że większość z Was będzie usatysfakcjonowana. Polecam na chłodne wieczory z herbatką w ręku - zestaw idealny, by się wyciszyć i porozmyślać.

Ocena: ★★★★★★★✰✰✰

Tytuł: Mężczyźni bez kobiet
Oryginalny tytuł: Onna no Inai Otokotachi 
Seria: -
Autor: Haruki Murakami
Wydawnictwo: Muza S.A.
320 stron

Zeszyt z cytatami:

"Deszcz ciągle padał, wskazówki zegara bez przerwy się wahały [...] a ktoś uparcie pukał w szybę. Bardzo regularnie, jakby zapraszał do głębokiego labiryntu sugestii. Puk, puk, puk, puk. I znowu puk, puk. Nie odwracaj oczu, patrz prosto na mnie, szeptał mu ktoś do ucha. Tak wygląda twoje serce."

"Pewnego dnia nagle stajesz się jednym z mężczyzn bez kobiet. Ten dzień przychodzi nieoczekiwanie bez żadnego ostrzeżenia, bez żadnej wskazówki, bez przeczucia, złego znaku, nikt nawet nie zapukał ani znacząco nie chrząknął. Mijasz zakręt i orientujesz się, że już tam jesteś. Ale nie możesz się cofnąć. Gdy raz miniesz ten zakręt, to miejsce staje się twoim jedynym światem."

"Wygląda jednak na to, że czas nie płynie tak jak należy. Pachnący świeżą krwią ciężar pragnień i zardzewiała kotwica żalu blokowały jego naturalny nurt."



środa, 12 sierpnia 2015

czwartek, 16 lipca 2015

#160 "Pułapka uczuć"

Tytuł: Pułapka uczuć
Oryginalny tytuł: Slammed
Seria: Pułapka uczuć
Autor: Colleen Hoover
Wydawnictwo: W.A.B.
Ilość stron: 285 

Layken nagle straciła ojca. Rodzina popada w długi i jest zmuszona przeprowadzić się z Teksasu do chłodnego Ypsilanti. Dziewczyna nie jest zadowolona z tego faktu do czasu poznania chłopaka z sąsiedztwa - starszego o kilka lat Willa. Wszystko układa się jak należy do czasu, gdy Lake zaczyna naukę w nowej szkole. Wychodzi na jaw tajemnica Willa, a do tego okazuje się, że matka również nie jest do końca szczera ze swoimi dziećmi.



niedziela, 7 grudnia 2014

#138 "Mroczna Bohaterka. Jesienna Róża."

Tytuł: Mroczna Bohaterka. Jesienna Róża.

Oryginalny tytuł: The Dark Heroine: Autumn Rose.
Seria: Mroczna Bohaterka
Autor: Abigail Gibbs
Wydawnictwo: Muza S.A.
Ilość stron: 464

Jesienna Róża jest Mędrcem urodzonym w rodzinie zwykłych ludzi. Przez swoją przynależność do gatunku nie jest lubiana, ludzie się jej boją - w szkole, którą chroni ma tylko kilka koleżanek. Gdy Extermino zaczynają atakować, Fallon, książę Athenei, pojawia się, by pomóc dziewczynie. Róża musi powrócić na dwór królewski - do miejsca, do którego nie ma ochoty wracać. Okazuje się bowiem, że jest kimś więcej, niż tylko Mędrcem i księżną, a także, że łączy ją coś z Violet Lee - Pierwszą Mroczną Bohaterką.

  Kto czytał poprzednią część słyszał już o bohaterce tej książki. Jesienna Róża pojawiła się na kilka chwil w "Kolacji z wampirem" i choć nie zabawiła tam długo, jej postać była znacząca dla kolejnych wydarzeń. Wydarzenia z tej książki dzieją się na jakiś czas przed, chwilę równolegle i chwilę po historii Violet.

  Bardzo przypadła mi do gustu główna bohaterka. Nie wiem dlaczego, może trochę z przekory, ponieważ zazwyczaj takich osób nie lubię. Dziewczyna jest odrobinę nieśmiała, ale odważna. Czasem rozsądna, a czasem robi głupoty. Przez większość czasu była jednak osobą, której odechciało się żyć - choć wprost było to powiedziane raz czy dwa, czułam wypływające z niej pragnienie śmierci. 
  Fallon również był ciekawie stworzony, chociaż zdarzało mu się mnie denerwować swoim zachowaniem w stosunku do Róży. Co prawda w niemal 100% miał swoje powody, by się tak zachować, ale mimo wszystko... Autorce udało się jednak sprawić, bym zapałała sympatią do tego bohatera. 
  Poza tymi bohaterami nie było raczej takiego, przy którym czułabym, że autorka bardzo się wysiliła kreując go, aczkolwiek nie czuję niedosytu, myślę, że główni bohaterowie spokojnie zaspokoili mój głód - przynajmniej w tym punkcie. 

  Co może najlepiej wpływać na rozwój akcji? Zdrady. To jest coś, co lubię - i dostałam to. Ciekawe były też momenty, w których wkraczali Extermino. Jednak zabrakło mi tego czegoś pod koniec, co sprawiłoby, że nie umiałabym oderwać się od lektury. Owszem, było ciekawie, ale mogło być lepiej. Liczyłam na jakiś emocjonujący koniec, a dostałam może połowę tego, czego oczekiwałam. Gdy pojawiła się Violet zaczęłam też tracić wątek, nie wiem, czy to przez to, że czytałam do późna, czy przez nieco chaotyczny styl, jednak udało się szybko z powrotem wkręcić w akcję. Brakowało mi dreszczyku emocji, który pojawiał się często w pierwszej części i na który tak bardzo liczyłam... 

  Podsumowując, książka do słabych nie należy, ale słabsza jest od poprzedniczki. Niemniej podobała mi się, szybko się ją czytało, a czas, jaki z nią spędziłam, nie jest zmarnowany. Myślę, że 7/10 jest adekwatną oceną. 

|Kolacja z wampirem|Jesienna Róża|t.III (?)|


piątek, 13 czerwca 2014

Recenzja #113 "Podwieczność"

Tytuł: Podwieczność
Oryginalny tytuł: Everneath
Seria: Podwieczność
Autor: Brodi Ashton
Wydawnictwo: Papierowy Księżyc
Ilość stron: 384
Wysokość: 2.8 cm

  Nikki spędziła 100 lat w Podwieczności. Zdecydowała się wrócić do dawnego życia na Ziemi, gdzie minął zdecydowanie krótszy czas. Ma pół roku na pożegnanie się ze wszystkimi, później Podwieczność się o nią upomni. Jednak Jack, jej ukochany, nie ma zamiaru jej znów tak łatwo puścić. Co innego Cole - ten ma wobec niej zupełnie inne plany - z jej pomocą chce przejąć tron w podziemiach. Ale to nie jest coś, czego Nikki pragnie - próbuje więc oszukać los.



  Mam mały mętlik w głowie po przeczytaniu tej książki. Ma ona zarówno kilka wad jak i zalet, ciężko stwierdzić, co przeważa. Zacznę więc od jej dobrych stron.

  Pierwsza odnosi się do bohaterów: Nikki nie jest głupią, pustą laleczką, jest typem postaci do której mogłabym zapałać sympatią w prawdziwym życiu. Jeśli chodzi o chłopaków - są swoimi całkowitymi przeciwieństwami. Jack jest delikatny, wyrozumiały, potrafi się poświęcić dla innych, natomiast Cole jest nieco samolubny, pewny siebie, trochę bezczelny. Może postaci nie są stworzone po mistrzowsku, aczkolwiek wyszły całkiem nieźle i naturalnie. 

  Autorka ma lekkie pióro, książka jest napisana w dobrym stylu. Język jest lekki, ale nie infantylny. Jedyne, co mi trochę przeszkadzało, to kompozycja. Częste były skoki w przeszłość, aczkolwiek było to na swój sposób chronologicznie ułożone, jeśli tak mogę to ująć, więc nie czułam się zdezorientowana, jak to czasem się mi zdarza w takich przypadkach. 

  Akcja nie jest zbyt zróżnicowana. Momentami zadawałam sobie pytanie, dlaczego czytam dalej, skoro Nikki nie robi nic zbyt ciekawego. Fragmenty, które nie pozwalały mi się oderwać od książki to głównie spotkania z Colem (eh... znów ta słabość do niegrzecznych chłopców się odzywa) oraz rozmowy z niejaką Mary. No i oczywiście końcówka - bardzo ciekawa i pełna zwrotów akcji, których lekki brak odczuwałam w trakcie lektury. Zdaję sobie sprawę, że to co tu napisałam może mówić, że książka jest nieco nudna, ale w sumie taka nie była. Może było trochę zbyt dużo przemyśleń, a za mało działania, ale mimo to niemożliwe było odłożenie książki na zbyt długo. 

  Książka nie należy do tych, przy których trzeba się wysilić czytając. Jest to lekka lektura na dwa - trzy słoneczne popołudnia. Dobrze się czyta, miło ją wspominam, dlatego ocena to 7/10. 
__________________________________________________ 
Recenzja bierze udział w wyzwaniach:













                   __________________________________________________

Uwaga! Wciąga:

czwartek, 30 stycznia 2014

Recenzja #89 "Zwiadowcy. Ruiny Gorlanu"

Tytuł: Zwiadowcy. Ruiny Gorlanu.
Oryginalny tytuł: Rangers Apprentice. The Ruins of Gorlan.
Seria: Zwiadowcy t. 1
Autor: John Flanagan
Wydawnictwo: Jaguar
Ilość stron: 319
Wysokość: 2.7 cm 

  Przyszłość piętnastoletniego Willa zależy od decyzji możnego barona. Sam Will najchętniej zostałby rycerzem, ale drobny i zwinny nie odznacza się tężyzną fizyczną, niezbędną do władania mieczem. Tajemniczy Halt proponuje chłopakowi przystanie do zwiadowców ludzi owianych legendą, którzy, jak wieść niesie, parają się mroczną magią, potrafią stawać się niewidzialni... Początek nauki u mistrza Halta to jednocześnie początek wielkiej przygody i prawdziwej męskiej przyjaźni.
- lubimyczytac.pl

  Książka ta kusiła mnie już od dawna, ale nie umiałam jej dorwać. Wiele recenzji przeczytanych na blogach, a także całe mnóstwo usłyszanych opinii o niej utwierdzało mnie w przekonaniu, że na pewno mi się spodoba. A jednak nie wszystko wyszło idealnie...

  Bohaterowie są zdecydowanie mocną stroną książki. Will oraz Halt zostali bardzo dobrze stworzeni, ich historia, którą poznaje się stopniowo, była nieźle obmyślona, a szczegóły stanowiły zwartą całość - nie znalazłam sprzeczności czy niedomówień. Co do samych bohaterów - każdy z nich jest inny. Ze wszystkich poznanych nastolatków z sierocińca najlepiej, oprócz głównego bohatera, poznajemy Horace'a, którego momentami było mi szkoda. Za plus uznać można fakt, że postaci zmieniają się w trakcie trwania akcji. W trakcie tych trzystu stron Will i Horace, a także może odrobinę Halt, nie przypominają tych ludzi, którymi byli na początku książki. 

  W powieści dzieje się dużo. Treningi, polowanie, tropienie i wiele innych rzeczy znalazło się tutaj. Nie było momentów, w których uznać bym mogła, że mi się nudzi. Akcja brnie do przodu w tempie średnim, ale zdecydowanie pasującym. Jest jednak pewien minus. Były momenty grozy, ale ja tego nie czułam. Czytałam, bo było ciekawe, ale ani razu nie musiałam denerwować się o los bohaterów - a normalnie miałabym ku temu powody. Do tego powieść była nieco przewidywalna.

  Widać, że autor ma lekkie pióro. Książkę czyta się bardzo szybko. Według mnie jest to dobra lektura, aczkolwiek na razie nie mogę zaliczyć jej do pocztu moich ulubionych - mimo wszystko czytając ją nie obudziły się we mnie raczej żadne emocje, mało było momentów, w których bym się martwiła, śmiała czy bała. Moja ocena to 7/10.

__________________________________________________ 
Recenzja bierze udział w wyzwaniach:



 
__________________________________________________ 

Dziś baletu nie dodam, ale za to posłuchajcie czegoś, co podsunęła mi Clary  :)


David Garret - Swan Lake Theme 



czwartek, 18 lipca 2013

Recenzja #42 "Miasto popiołów"

Tytuł: Miasto popiołów
Oryginalny tytuł: City of Ashes 
Seria: Dary Anioła 
Autor: Cassandra Clare 
Wydawnictwo: Mag 
Ilość stron: 448 
Moja ocena: 7/10

Od tysięcy lat Cisi Bracia strzegli Darów Anioła.
I było tak aż do Powstania, wojny domowej, która niemal na zawsze zniszczyła tajemny świat Nocnych Łowców. I mimo że od śmierci Valentine`a, Nocnego Łowcy, który rozpoczął wojnę, minęło wiele lat, rany, jakie zostawił, nigdy się nie zabliźniły.
Od Powstania minęło piętnaście lat. Jest upalny sierpień w tętniącym życiem Nowym Jorku. W podziemnym świecie szerzy się wieść, że Valentine powrócił na czele armii wyklętych.
A Kielich zaginął...

  Druga część serii o Nocnych Łowcach jak widać nie spodobała mi się tak, jak poprzednia. Nie wiem do końca, co spowodowało ten spadek. Lubię, gdy bohaterowie z książki na książkę przechodzą jakąś metamorfozę, nawet niewielką, jeśli chodzi o charakter. Według mnie takie zmiany wychodzą zazwyczaj na plus. Tutaj zauważyłam zmianę jedynie w Jasie (ktoś wie, jak prawidłowo odmienić jego imię??), który z nieco aroganckiego i odważnego Łowcy zmienił się w niechcianego ponuraka. Poza tym chyba wszyscy bohaterowie pozostali sobą. Nie wiem, czy to dobrze, może i tak, gdyż nikomu nie udało się mnie zirytować. 

  Jeśli chodzi o akcję, to uważam, że zbyt mało się działo. Lubię żywą akcję, kiedy dzieje się naprawdę dużo. Tutaj przez większość książki nic takiego nie było. Mimo, że zdarzały się momenty, w których akcja przyspieszała, to trwały one zdecydowanie zbyt krótko. Dobrze, że pod koniec wszystko ruszyło do przodu, ale i szkoda, że tak późno... Niemniej właśnie końcówka uratowała tę książkę, gdyż w końcu mogłam czytać z większym zainteresowaniem, w końcu zaczęło się coś dziać. 
W tej części brakło mi humoru, którego było dużo w pierwszej części, aczkolwiek głównym prowokatorem zabawnych sytuacji czy rozmów był Jace, który jak już powiedziałam zmienił się w ponuraka. Szkoda, bo humor to był duży atut poprzedniej części. 

  Autorka ma lekkie pióro, więc mimo, że akcja nieco kulała w moim odczuciu, to książkę czytało się bardzo szybko. Co jakiś czas zerkałam na numer strony i za każdym razem zastanawiałam się, kiedy przeczytałam tak dużo. 
Można by powiedzieć, że ta książka ma w sobie jakiś magnes, który nie pozwalał mi się od niej oderwać. Mimo wszystko dałam się wciągnąć w wydarzenia zawarte w książce. 

  Książkę mogę polecić tym, co czytali pierwszą część serii. Mam nadzieję, że kolejna okaże się lepsza, bo mam zamiar po nią sięgnąć, szczególnie, że zainteresował mnie pewien wątek z Simonem, to, co wyszło na jaw właściwie na ostatnich stronach powieści. 


niedziela, 14 lipca 2013

Recenzja #40 "Informacjonistka"

Tytuł: Informacjonistka 
Oryginalny tytuł: The Informatjonist
Autor: Taylor Stevens 
Wydawnictwo: Dom Wydawniczy Rebis
Ilość stron: 316
Moja ocena: 7/10


Zawrotne tempo, przemoc nieustannie tląca się w sercu Afryki - oto Informacjonistka - thriller z bohaterką, jakiej dotąd nie spotkaliście.
Vanessa Munroe ma dość nietypowe zajęcie: handluje informacjami - drogimi informacjami. Wśród jej klientów są korporacje, przywódcy państw i osoby prywatne. Pewien teksański miliarder wynajmuje ją, by odnalazła jego córkę, która zaginęła kilka lat wcześniej w Afryce. Zaintrygowana zagadką zaginięcia dziewczyny Munroe wraca do krainy swego dzieciństwa, gdzie szybko odkrywa, że została zdradzona, odcięta od cywilizacji i pozostawiona na pewną śmierć. Żeby wydostać się z dżungli i uciec przed prześladującymi ją demonami, musi stawić czoło przeszłości, o której od dawna próbowała zapomnieć.

  Główna bohaterka książki nie jest osobą, o których powieści mamy od groma. Jest pewna siebie, przebiegła i bardzo inteligentna. Z niezwykłą wręcz łatwością przyswaja sobie nowe języki oraz zdobywa informacje, których potrzebuje. By to drugie było możliwe potrafi wtopić się w każde otoczenie. Okazuje się jednak, że ma za sobą ciężkie przeżycia, że nie zawsze było jej łatwo. Wracając do Afryki jej wspomnienia odżywają, lecz ona potrafi zdusić je w sobie. 
Miles Bradford dorównuje inteligencją głównej bohaterce. Mimo, iż ona nie chce jego towarzystwa, to tak na prawdę jest on dość przydatny. Patrząc na całą książkę, autorka wykreowała całkiem dobrych bohaterów, każdy z nich mógłby się pochwalić wysoką inteligencją. Prawie że do końca książki nie możemy być tak całkiem pewni za każdego z nich, co chwila zostają nam zasiane kolejne ziarna zwątpienia, co do tego, kto jest po tej "naszej" stronie. Uważam, że za postaci należy się wielki plus dla autorki.
  
  Jeśli chodzi o akcję sprawa nie jest już tak cudowna. Cytat z okładki: "Niezwykły thriller, mocny i poruszający, z przyprawiającym o dreszcz, zabójczym finałem". I ja mam teraz takie pytanie: gdzie jest ten dreszcz i zabójczy finał? Hmm... No cóż, zaginął w akcji... Nie wiem, czy to takie moje odczucie, czy inni mieli podobne, ale wydaje mi się, że trochę mało się działo w tej książce. Co prawda śledztwo szło do przodu wręcz w zaskakującym tempie, aczkolwiek miałam nadzieję na więcej działania, a nie tylko myślenia, na to, że bohaterka będzie w poważnym niebezpieczeństwie więcej, niż te dwa razy, a przynajmniej będzie miała trochę ciężej wyjść z opresji. Sceny, gdzie coś się działo trwały dla mnie zdecydowanie zbyt krótko, a te, gdzie było myślenie zbyt długo. Do tego cała tajemnica została trochę zbyt wcześnie odkryta, jednak dalszą część ratowało dochodzenie do zdrajcy. No, może tutaj byłam nieco zaskoczona finałem, aczkolwiek zabójczy? No, trochę zbyt dużo powiedziane... 

  Podobał mi się styl pisania autorki - prosty, ale bez przesady. Szkoda tylko, że nie zostało dodanych trochę opisów przyrody miejsc, w których dzieje się akcja - nie chodzi mi o to, żeby powstał jakiś atlas przyrodniczy, ale myślę, że było tego troszeczkę za mało, a mogłoby to wpłynąć pozytywnie na powieść, przynajmniej jeśli chodzi o mnie. Podobały mi się też nieliczne retrospekcje, które dodawały urozmaicenia.

  Powiem szczerze, że spodziewałam się czegoś więcej po tej książce. Mimo, że mi się podobała, to zawiodłam się nieco na tej akcji... 

środa, 10 lipca 2013

Recenzja #39 "Larista" Melissa Darwood

Tytuł: Larista
Autor: Melissa Darwood
Wydawnictwo: Zielona Sowa
Ilość stron: 383
Moja ocena: 7/10

Larysa kończy właśnie 18 lat. Ma jedno marzenie - chce odnaleźć prawdziwą miłość. W dniu swoich osiemnastych urodzin wypowiada życzenie i wkrótce napotyka na swojej drodze przystojnego Nieznajomego. Kilka dni później poznaje także Daniela. Od tej chwili jej życie zmienia się - obaj mężczyźni, Gabriel i Daniel, kryją w sobie tajemnicę, która kusi Larysę, ale także przeraża. Kiedy poznaje tajemnice Guardianów i Tentatorów, jej życie nabiera tempa. Finał powieści przynosi zaś bardzo zaskakujące rozwiązanie...



  Od razu powiem, że wiem, że większość może się nie zgodzić z moją oceną - widziałam wiele recenzji, które raczej odradzały tę książkę. Przez nie byłam nastawiona do niej sceptycznie i... Jestem zaskoczona! Właściwie zaskoczyła mnie też własna reakcja, ale o tym później.

  Larysa jest zwyczajną dziewczyną. Tak, już mamy powiew schematu, wiem... Jej życie zmienia się po tym, jak poznała tajemniczych mężczyzn. Ok, kolejny powiew, wiem, wiem. Dziewczyna jest uzdolniona plastycznie, nieco nieśmiała, bardzo ładna. Jest bardzo dociekliwa, nie daje za wygraną jeśli coś ją zaintryguje. Zaczytana w książkach, ma duszę romantyczki, wierzy, że gdzieś tam jest ktoś, kto jest jej przeznaczony. 
  Męski główny bohater nie robi na początku dobrego wrażenia - patrzy na kobietę, która umiera i nic nie robi. Na pierwszy rzut oka nieco opryskliwy, bezczelny, odpychający. Poza tym wydaje się, że nikt poza Larysą go nie widział. Okazuje się, że ma swój sekret. I tu nieco odbijamy od schematu, do którego podążaliśmy, gdyż nie jest on "mroczny", jak to zazwyczaj bywa. 

  Sama siebie zaskoczyłam dziś, tak około 21. Czemu? Ano uświadomiłam sobie, że mimo, że w książce akcja nie rwie do przodu to i tak wciąga bardziej, niż zazwyczaj! Książka została pochłonięta w jeden dzień, a przy tempie rozwiązywania się pewnych niewiadomych powinna mnie nudzić. Brakło mi właściwie jednego, takiego wielkiego BUM, przy którym byłoby mi jeszcze ciężej się oderwać od książki, aczkolwiek dostałam i namiastkę tego. Naprawdę, do teraz się zastanawiam, co sprawiło, że pochłonęłam tak szybko tę książkę... Autorka napisała ją niezłym językiem, bardzo łatwo mogłam sobie wyobrazić wszystko, o czym pisała. Do tego czasem znajduję w książkach wątki, które nieco kłócą się z moim przekonaniami. Tutaj było wręcz odwrotnie - znalazłam tam wiele odzwierciedleń tego, co siedzi zakodowane we mnie. 

  Podsumowując: książka wciąga z nie do końca wiadomego powodu, może to te tajemnice, których rozwiązania poznajemy dopiero przy końcu, może to przez dobry język, w każdym bądź razie ja się nie umiałam uwolnić, bohaterowie są nieźle wykreowani i muszę przyznać, że jak na "paranormala", to jest jakiś nowy pomysł, choć w części. 
Jak już pisałam książka mnie zaskoczyła - pozytywnie. Wbrew większości recenzji, na jakie trafiłam, polecam książkę fanom gatunku paranormal romance, a może nawet tym, co za nim nie przepadają.

sobota, 22 czerwca 2013

Recenzja #32 "Błękit szafiru"

Tytuł: Błękit szafiru
Oryginalny tytuł: Saphirblau
Seria: Trylogia czasu (cz. 2. Cz. 1 ->KLIK)
Autor: Kerstin Gier
Wydawnictwo: Egmont
Ilość stron: 364
Moja ocena: 7/10

  Gwendolyn i Gideon zapatrzeni w siebie wrócili właśnie z początku XX wieku. Ale sprawy tylko się skomplikowały. Czy Strażnicy mają rację uznając Lucy i Paula za przestępców, czy też może mylą się w swej wierności Hrabiemu de Saint Germain? Gwendolyn jako jedyna zdaje się mieć wątpliwości. Uczucia Gideona do Gwen wystawione zostają na najpoważniejszą próbę… Podróże w czasie, niebezpieczeństwa, miłość… 


UWAGA! RECENZJA MOŻE ZAWIERAĆ SPOILERY!

środa, 19 czerwca 2013

Recenzja #30 "Dni krwi i światła gwiazd"

Tytuł: Dni krwi i światła gwiazd
Oryginalny tytuł: Days of blood & starlight
Seria: Córka dymu i kości (cz. II. Pierwsza-> KLIK)
Autor: Laini Taylor
Wydawnictwo: Amber
Ilość stron: 350
Moja ocena: 7/10
Na całym świecie muzea historii naturalnej donoszą o tajemniczych włamaniach.
Uskrzydlone armie przekraczają portal dzielący ich świat od naszego.
Odwieczna wojna wybucha ze straszliwą siłą.
A ci, którzy tak bardzo się kochają, stoją po przeciwnych stronach…
Siedemnastoletnia Karou, utalentowana artystka i uczennica tajemniczego Dealera Marzeń, znalazła wreszcie odpowiedź, której tak długo szukała. Już wie, kim jest – i czym jest. Lecz ta wiedza niesie następną prawdę, której z całego serca chciałaby zaprzeczyć: że kocha wroga i że jej ukochany ją zdradził. A świat zapłaci za to krwawą cenę...
Teraz Karou musi wybrać ostatecznie, kim chce być. I zdecydować, jak daleko się posunie, by pomścić swoją rasę.
Tymczasem Akiva bez wytchnienia szuka Karou, bez której nie potrafi już żyć. I prowadzi własną walkę: o odkupienie i o nadzieję.
Lecz czy jakakolwiek nadzieja ocaleje z popiołów ich zniszczonych marzeń?


  Karou - w pierwszej części silna, odważna, wie, czego chce. Tamta Karou mi się podobała, ale autorka musiała ją zmienić... Dziewczyna dała się ponieść emocjom (choć nie dziwię się jej po tym, co Akiva jej zrobił...). Dzięki temu nie była w stanie dostrzec tego, że jest wykorzystywana, stała się nieco naiwna, a do tego zaczęła mi przypominać bohaterki wielu, wielu książek, w których schematy się ciągną. Na szczęście miała swoje momenty, które sprawiają, że jestem w stanie przymknąć oko na jej wady, które pojawiły się w tej części.
  Akiva - jak  w poprzedniej części to, że był "Kochasiem" mi nie przeszkadzało, to tu już był denerwujący, przynajmniej w obecności Karou. Zachowywał się jak jakaś ofiara przy niej... Jednak jeśli chodzi o sytuacje, w których dziewczyna była nieobecna, to bardzo mi się podobał. Odważył się zrobić coś, co mogło kosztować go w najlepszym razie dobre imię i jakikolwiek szacunek, a w najgorszym życie. Walczył o coś słusznego, miał swoje przekonania i mimo wszystko nie zmieniał ich. Kiedy był z dala od swojej ukochanej lubiłam go najbardziej ze wszystkich bohaterów.
Poza tymi delikatnymi zmianami w zachowaniu głównych bohaterów nic więcej nie rzuciło mi się w oczy. Szczerze mówiąc mam wrażenie, że w pierwszej części byli oni bardziej wyraziści, lepiej się dało "wejść" w nich...

  Akcja była średnia. Niby wszystko OK, ale... No właśnie, ale... Przez pół książki było prawie to samo. Pojawiały się jedynie szczegóły, które urozmaicały całość. To właśnie one ratują całość przed nudą. A co mi się podobało? Zacznijmy od zakończenia. Był świetny pomysł, świetne ubranie w słowa, zaskakujące. UWAGA SPOILER UWAGA SPOILER UWAGA SPOILER UWAGA SPOILER 
Byłam pewna, że nasi kochankowie się połączą, wszystko zostanie wybaczone i będą dalej walczyć razem i być ze sobą i cała reszta typowych elementów. Otóż spotkało mnie pozytywne zaskoczenie! 

  Podsumowując: książka jest zdecydowanie gorsza niż jej poprzedniczka, aczkolwiek nie odradzam. 


 
  

piątek, 7 czerwca 2013

Recenzja #23 "Bez skrupułów"

Tytuł: Bez skrupułów
Oryginalny tytuł: Deal breaker
Autor: Harlan Coben
Seria: Myron Bolitar tom 1
Wydawnictwo: Albatros
Ilość stron: 335
Moja ocena:  7/10
Studentka Kathy Culver znika w tajemniczych okolicznościach na terenie kampusu uniwersytetu. Jej poplamniona krwią bielizna zostaje odnaleziona w koszu na śmieci. Daje to podstawę do przypuszczenia, że padła ofiarą gwałtu i zabójstwa. Osiemnaście miesięcy później ktoś zamieszcza zdjęcie Kathy w piśmie pornograficznym. Były narzeczony dziewczyny Christian Steele, wschodząca gwiazda amerykańskiego futbolu, odbiera zagadkowy telefon w słuchawce słychać głos zaginionej. Kiedy z rąk mordercy ginie ojciec Kathy, jej starsza siostra, dawna ukochana Myrona piękna pisarka Jessica prosi go o pomoc. Myron przekonuje się, że każda z osób zamieszanych w sprawę ma coś do ukrycia łącznie z Kathy, której przeszłość skrywa wiele tajemnic...

  Przeczytałam tę książkę zachęcona pozytywnymi opiniami Pań Bibliotekarek oraz kilkoma komentarzami pod stosikami. Oczekiwania miałam wielkie, to muszę przyznać, ale miałam nadzieję, że ta książka im sprosta. Niestety... Nie wyszło. Może to ja miałam zbyt wielkie wymagania, spodziewałam się nie wiadomo czego, ale w każdym bądź razie się zawiodłam. Na czym dokładnie? Na najważniejszym elemencie - akcji.

  Bohaterowie byli w porządku. Czasem zabawni, czasem poważni, inteligentni. Chyba pierwszy raz przeczytałam książkę, w której występujący bohaterowie mnie nie irytowali w najmniejszym stopniu. Nie poddałam się i dokończyłam tę pozycję głównie dla głównych bohaterów - ujęli mnie swoim zachowaniem, rozwalali mnie swoimi tekstami, a w dodatku nie byli niezdecydowanymi nastolatkami, których mam dość. Najlepszy był tekst Wina, który przeczytałam siedząc na nudnej lekcji. Nie wiem, czy miała ona jakiś wpływ na to, czy po prostu na siłę chciałam zobaczyć coś zabawnego, by nie zasnąć, aczkolwiek widok dorosłego faceta mówiącego do swojego odbicia w lustrze, jakim jest przystojniakiem nie jest codzienny. Jak to sobie wyobraziłam to musiałam dusić w sobie śmiech, by zachować książkę w moim posiadaniu.
Do dzięki postaciom stworzonym przez autora moja ocena się waha. Nie mogę powiedzieć, że ratowali książkę, gdyż nie było tak źle, aczkolwiek byli najjaśniejszymi promykami w lekturze.

  Dlaczego nie podobała mi się akcja...? Powiem krótko: wolno się rozwijała. Po połowie książki bohaterowie byli tak samo blisko rozwiązania, jak na początku, może tylko nieznacznie dalej. Wydawało mi się, że będzie ciekawie, zapowiadało się tak dobrze, a tu nudy. Przynajmniej do 2/3 książki. Nie dość, że musiałam ją czytać po nocach (co pewnie też miało wpływ), to jeszcze akcja nie wciągała mnie wystarczająco, by utrzymać powieki w górze. Czasem tak mam, że nie potrafię zasnąć, dopóki nie skończę czytać. Tu było odwrotnie.
Wielki plus należy się za zakończenie. Pozostałą 1/3 książki przeczytałam bez mrugnięcia okiem, a w każdym bądź razie usiłowałam mrugać jak najrzadziej, gdyż nie chciałam zmarnować cennych chwil, kiedy dałam się porwać akcji. Winną okazała się osoba, po której najmniej, a właściwie wcale, bym się tego spodziewała. W życiu bym nie pomyślała, ale znalazły się tak logiczne wyjaśnienia, że można w to uwierzyć, choć pewnie mało kto na nie wpadł.

  Czy sięgnę po inne książki tego autora? Jeszcze się zastanowię. Jeśli jednak trafię na coś, co mnie zainteresuje, to nie będę się wahać. Może akurat coś spodoba mi się bardziej, niż ta książka? Jest to prawdopodobne. Macie jakieś propozycje dla mnie?


sobota, 1 czerwca 2013

Recenzja #22 "Requiem"

Tytuł:Requiem
Oryginalny tytuł: Requiem
Trylogia: Delirium (cz. 3 - druga -> TUTAJ, pierwsza -> TUTAJ)
Autor: Lauren Oliver
Wydawnictwo: Wydawnictwo Otwarte
Ilość stron: 390
Moja ocena: 7/10
Rewolucja rozlewa się na cały kraj, oddziały rządowe śledzą i brutalnie tępią grupy Odmieńców. Jako członkini ruchu oporu Lena znajduje się w samym centrum konfliktu. Rozdarta między Aleksem i Julianem walczy o swoje życie i prawo do miłości. 

W tym samym czasie Hana prowadzi bezpieczne, pozbawione miłości życie u boku narzeczonego – nowego burmistrza Portland. Wkrótce drogi dziewczyn znów się zejdą, a ich spotkanie doprowadzi do bolesnej konfrontacji. 

Czy można wybaczyć zdradę? Czy mury wreszcie runą?


  Lena jest już członkinią Ruchu Oporu, pomaga w walce o swoją wolność i prawo do miłości. Najgorsze jest to, że nie wie, dla kogo jeszcze - dla Juliana czy Alexa? Ona sama czuje się rozdarta. Na szczęście ktoś podejmuje decyzję za nią - Alex odrzuca ją. Oprócz tego, Rząd nie zaprzecza już istnieniu Odmieńców. Porządkowi przeszukują Głuszę, bez skrupułów atakują jej mieszkańców. Nadchodzi czas na odwet.

  Ojj... Co ja mogę napisać o naszej Lenie...? W tej części już zupełnie nie przypomina już tej dziewczyny, którą była w pierwszym tomie. Ona chce walczyć, chce być wolna, jest zdeterminowana, by wygrać. Czuje się też odpowiedzialna za Juliana - w końcu ona go przyprowadziła do Głuszy. Jednak miałam takie dziwne uczucie, że mimo, że jest już inną osobą, to gdzieś znów obudziła się w niej bezradna dziewczynka. Wiem, gryzie się to z tym, co napisałam wcześniej, ale takie mam wrażenie, gdy przebywa przy Alexie. Wtedy miałam wrażenie, że ta jej natura z czasów, gdy była jeszcze po drugiej stronie muru się przebija, co nie działa na jej korzyść.
  Hana jest już po zabiegu, ale nie potrafi zapomnieć o Lenie. Co prawda nie wspomina jej z radością, aczkolwiek mimo to odzywa się w niej empatia do jej rodziny i do niej, kiedy spotykają się ponownie. Dowiadujemy się też o jej zdradzie. Co takiego zrobiła nie zdradzę, powiem tylko, że podejrzewałam to od początku (czyli właściwie od końca pierwszego tomu), potem tylko uśpiła moją czujność.
  Wydaje się, że Alex się poddał. Tak po prostu odpuścił sobie Lenę. Od początku wydawało mi się to nieprawdopodobne, szczególnie po tym, co przeszli. Miałam dwie wersje wydarzeń, które go do tego skłoniły: albo go "wyleczyli", albo nie chciał się narzucać, mam nadzieję, że wiecie, o co mi chodzi, bo nie umiem tego wyjaśnić. Jedna z tych wersji okazała się trafna.

  Mam trochę ALE, co do akcji. Jak w poprzednich częściach rozkręciła się dopiero gdzieś w połowie. Jednak na szczęście ta druga połowa nadrabia to, czego pierwsza nie miała. Jeden z wielu plusów to świetnie napisany koniec. Jest on bowiem tak jakby urwany tuż przed ostatecznym końcem, aczkolwiek i tak już wszyscy wiedzą, jaki na pewno jest finał, mimo, że go tak na prawdę nie ma. Trochę zawile, aczkolwiek mam nadzieję, że wiecie mniej więcej o co mi chodzi.
  Jeśli chodzi o styl pisania: chyba polubiłam historie opowiadane w czasie teraźniejszym :D.
Czytając wchodziliśmy całkowicie do głowy narratora - Leny bądź Hany, w zależności od rozdziału. Dlatego też uwielbiam narrację pierwszoosobową. Dzięki temu żadne podjęte działanie nie jest niejasne.

Podsumowując całą serię: w całości jest więcej plusów niż minusów, w każdej książce akcja rozwija się tak dopiero po przekroczeniu połowy, oraz możemy zobaczyć wyraźne zmiany w zachowaniu jak i charakterze bohaterów. Akcja zaskakuje, pomysł jest oryginalny. Całość bardzo mi się podobała, aczkolwiek mimo to czuję niedosyt. Może trzeba namówić autorkę na serię kontynuującą?

piątek, 31 maja 2013

Recenzja #21 "Wilczy pakt"

Tytuł: Wilczy pakt
Oryginalny tytuł: Wolf pact
Seria: Błękitnokrwiści (dodatkowo)
Autor: Melissa de la Cruz
Wydawnictwo: Jaguar
Moja ocena: 7/10
Uwięzieni w najmroczniejszych głębiach podziemnego świata, Lawson i jego pobratymcy mieli stać się Ogarami Piekieł. Ucieczka na ziemię tylko odwlekła to, co nieuniknione. Mistrz wytropił hordę i odebrał Lawsonowi to, co trzymało go przy zdrowych zmysłach – dziewczynę, którą kochał. Teraz chłopak sam poluje na bestie przed którymi niegdyś uciekał, w próżnej nadziei odzyskania ukochanej. Kiedy Lawson dowiaduje się, że Bliss, tajemnicza eks-wampirzyca poszukuje Ogarów na własną rękę, wie, że oto dostał kolejną szansę. Ale czy dziewczyna, w której żyłach płynie krew aniołów będzie w stanie zaufać mężczyźnie z wilczą duszą

  Bliss pokonała ducha Lucyfera opanowującego jej ciało i umysł. By odkupić swoje czyny wyrusza w podróż, której celem jest sprowadzenie Wilków, by te pomogły wampirom w walce ze Srebrnokrwistymi. Dziewczynie w końcu udaje się odnaleźć sforę, jednak zanim poprosi ją o pomoc musi pomóc jej pokonać sługę Księcia Ciemności. Sfora jednak nie wie, że Bliss jest córką ich wroga.

  Bliss od początku była moją ulubioną postacią w serii. Nie wiem dlaczego, tak jakoś się po prostu stało. Dlatego też cieszę się, że powstała książka opowiadająca właśnie o niej. Dziewczyna jest dość cicha, ale ma swoje momenty. Jest mocno zdeterminowana, by pomóc swojej byłej rasie.

  Ulf, później Lawson (nie wiem czemu, ale to imię kojarzy mi się ze staruszkiem, tak na marginesie), pomad wszystko stawia sforę. Czuje się odpowiedzialny za nią i za bezpieczeństwo grupy. Cały czas usiłuje dojść do jednego: do uwolnienia reszty Wilków. Czytając mamy pełny wgląd do jego myśli, przeżywamy z nim każdą stratę, radość, każdą myśl. Dzięki temu możemy świetnie wczuć się w jego sytuację.

  Jedyny minus książki, jaki wyłapałam, to to, że akcja nie jest jakaś zawiła, nieco przewidywalna. Toczy się niezbyt szybko, miałam wrażenie, że momentami wręcz zbyt wolno. Kilka razy powtarzało się: O, jesteśmy bezpieczni, o, już nie, powalczymy trochę, odniesiemy obrażenia i lecimy dalej. Jeśli o akcję chodzi, to miałam większe nadzieje.
Co do plusów: autorka ma niesamowicie lekkie pióro. Jej książki czyta się szybko, a mimo to nadal możemy się nimi delektować. Co prawda, pomysł nie jest zbyt oryginalny, jeśli chodzi o tematykę (biorę pod uwagę całą serię), aczkolwiek czyta się (większość) z zapartym tchem i nie chce się odłożyć książki choćby na moment.

P.S. Tak, tak, wiem, że następna miała być "Apokalipsa" Koontza, ale tak jakoś wyszło, że tę książkę już skończyłam, a w tamtej jestem dopiero w połowie :)

poniedziałek, 13 maja 2013

Recenzja #15 "Delirium"

Tytuł: Delirium
Oryginalny tytuł: Delirium
Autor: Lauren Oliver
Wydawnictwo: Wydawnictwo Otwarte
Ilość stron: 357
Moja ocena: 7/10

„Mówili, że bez miłości będę szczęśliwa. 
Mówili, że lekarstwo na miłość sprawi, że będę bezpieczna. 
I zawsze im wierzyłam. 
Do dziś.
Teraz wszystko się zmieniło. 
Teraz wolę zachorować i kochać choćby przez ułamek sekundy, niż żyć setki lat w kłamstwie”.


Dawniej wierzono, że miłość jest najważniejszą rzeczą pod słońcem.
W imię miłości ludzie byli w stanie zrobić wszystko, nawet zabić.
Potem wynaleziono lekarstwo na miłość.

Czy gdyby miłość była chorobą, chciałbyś się wyleczyć?

  Lena wychowuje się w Portland. Jest jedną z wielu zwolenniczek usuwania miłości, zwanej od jakiegoś czasu chorobą. Niedługo sama ma przejść ten zabieg. Jest jednak coś, co ją powstrzymuje. Dziewczyna na niedługo przed zabiegiem "choruje". Obiektem jej uczuć, których stara się za wszelką cenę pozbyć, stał się Alex. Chłopak jednak jest po zabiegu... przynajmniej tak to wygląda, tak się zachowuje, ale czy aby na pewno? A może stało się to, co z jej matką - lek nie zadziałał? Pod wpływem Alexa inaczej spogląda na niektóre sprawy. Po niedługim czasie Lena jest pewna, że dla chłopaka poświęci wiele, ale czy zdoła poświęcić wszystko?
  
 "Delirium" jest książką, która chodziła za mną przez bardzo długi czas, a równocześnie wciąż się mi wymykała. W końcu ją dostałam i... No cóż... Zacznijmy od Leny. Osiemnastoletnia dziewczyna, ślepo wierzy w to, co mówi rząd, jest głęboko przekonana, że miłość to choroba, której jak najszybciej trzeba się pozbyć. Jednak jej sposób myślenia nie jest do końca jej winą - został wpojony przez całe otoczenie, przyjęła go tak jak inni, przez groźby pod adresem wszelkich głosów sprzeciwu. Gdy poznaje Alexa poznaje również sposób myślenia Odmieńców, ludzi, którym udało się uciec poza granice kraju, nadal wierzących w miłość, nadal potrafiących ją odczuwać. Jak można krótko określić jej dalsze postępowanie? Jak się zakochała, to na maksa. Jest gotowa na coś, o czym w poprzednim życiu bez Alexa nigdy by nawet nie pomyślała. Jest dosyć naturalnym bohaterem, raczej nie zdarzały się sytuacje, w których byłaby sztuczna, a jeśli już, to były na prawdę ledwo zauważalne.

  Alex jest dosyć stereotypowym modelem kochasia, a jednak go lubię. Oczywiście, jaki musi być kochaś? Jest bardzo opiekuńczy względem Leny, stara się stwarzać romantyczne sytuacje dla siebie i dziewczyny mimo ciężkich czasów dla takich zachowań oraz za wszelką cenę stara się uratować jej życie. Ale czymże byłaby książka, gdyby nie było takiej postaci? Gdyby nie to jego zachowanie, ciężko jest mi sobie wyobrazić inne zakończenie. 

 Czytając nawet nie zauważyłam jednej rzeczy, która zazwyczaj bardzo mnie irytuje - książka jest napisana w czasie teraźniejszym. Oprócz tego nie zauważyłam żadnych większych błędów. Autorka wpadła na oryginalny pomysł. Mimo moich usilnych prób nie potrafię wyobrazić sobie życia bez miłości - nie mówię tu tylko o tej romantycznej. Gdy "leczyło się" ludzi z tego uczucia, gasło wszystko - miłość rodzica do dziecka, przyjaźń, również inne, bardziej negatywne odczucia zanikały, takie jak nienawiść, jeśli gdzieś tam głęboko w środku miała zalążek w miłości. Brzmi absurdalnie, a jednak. Do tego realia ukazane w powieści też nie były kolorowe. Mieszkańcy byli uwięzieni w miejscu swoich narodzin, każdy głos sprzeciwu był od razu tłumiony. Ja miałam to szczęście, że nie doświadczyłam komunizmu, lecz sytuacja ukazana w powieści (wyłączając usuwanie miłości oczywiście) bardzo mi przypominała ten ustrój. Stwierdzam to na podstawie opowieści ludzi, którzy w tamtych czasach dorastali.
Akcja tak mniej więcej do połowy jakoś mnie nie porywała. Było spokojnie, ale jak się okazało, była to cisza przed burzą. Zakończenie było nieco przewidywalne, co nie umniejsza całości. Szybka akcja nie pozwalała bowiem zastanawiać się nad nim, czytało się to jednym tchem. W połowie książki dałam się wciągnąć w akcję i nie umiałam się oderwać do samego końca. 

 Mogę polecić tę książkę osobom, które chciałyby przeczytać o czymś nowym, nie ma tu bowiem zjawisk paranormalnych i tego typu rzeczy, których jest masa na rynku. Myślę, że się nie zawiedziecie na tej książce.