Tę książkę kupiłam pod wpływem impulsu, od razu razem z drugą częścią (recenzja na dniach :)). Przeleżała swoje, ochota na nią poszybowała gdzieś w eter, no ale książki jak stały na półce, tak stoją - trzeba by się z tym uporać... Z tego też powodu w końcu się zabrałam za dzieła Josephine Angelini (czy jej nazwisko nie brzmi baśniowo?) i, no cóż...
Jałowa pustynia dręczy Helenę każdej nocy. Koszmar wydaje się być rzeczywistością - kurz i krew, które pokrywają stopy dziewczyny są zdecydowanie realne.
Na ogół spokojna, dziewczyna wpada w furię na widok nowego ucznia, Lucasa Delosa. Oboje czują do siebie nienawiść, choć nigdy wcześniej się nie poznali. Okazuje się jednak, że rodzina Delosów ma odpowiedzi na wszystkie pytania, jakie dręczyły Helenę. Jednak cóż z tego, skoro gdy tylko się widzą, mają nieodparte pragnienie walczenia ze sobą na śmierć i życie?
Pierwszym, co rzuciło mi się w oczy, był język. Prosty, ale w taki nieprzyjemny sposób - infantylnie napisanych powieści nie czyta się aż tak dobrze. Miałam jednak wrażenie, że wraz z upływem stron styl autorki się poprawił na tyle, by nie raziło to w oczy.
Kolejną rzeczą, którą zauważyłam, były lekkie nieścisłości. Wydaje mi się, że przeczytałam książkę dość uważnie, a i tak niektóre elementy wydawały mi się brać z nikąd. Tak samo, nie do końca zrozumiałam całą naturę Sukcesorów, pewne fakty zdawały się być naginane tak, żeby pasowały. Ostatecznie te szczegóły nie były AŻ tak znaczące, uznałam, że przyjmę to tak, jak jest, by nie niszczyć sobie przyjemności.
Minusy już wypunktowałam, czas na słodszą część. Tym, co kocham w każdej książce, są sytuacje, w których bohaterowie postawieni są pod ścianą, ich sytuacja jest dramatyczna, nadchodzi moment ostatecznego poświęcenia, maślane oczy wyrażające najgłębszą miłość... Wiadomo o co chodzi? Otóż w tej powieści dostałam tego więcej, niż mogłam sobie wymarzyć. Nawet te dwie wyżej wymienione wady straciły nieco na znaczeniu, a ja czytałam z zapartym tchem. Sprzyjające okoliczności pozwoliły mi skończyć książkę w (jak na ten moment) szybkim czasie trzech dni, w trakcie których nawet gdy nie czytałam, moje myśli krążyły wokół Heleny i Lucasa.
Nie było momentu w książce, kiedy bym się przy niej nudziła. Takiego zakończenia się jednak nie spodziewałam. Może nie wbiło mnie w fotel ani nie musiałam zbierać szczęki z chodnika, ale jednak takiego obrotu spraw się nie spodziewałam.
Co do bohaterów... Powiem tak: nie mam im nic do zarzucenia. Ich związek, choć lukrowy i pełen miłości (no, może nie od początku), nie drażnił, jak się tego spodziewałam po tonie przeczytanych książek w tym typie. Drażniła mnie za to sama Helena. Używane przez Hektora przezwisko "Księżniczka" pasuje do niej idealnie, z tym, że wydźwięk ma ono niezbyt pozytywny. Dziewczyna miała swoje lepsze momenty, ale przez dużą część powieści wydawała się nieporadna, jakby nie była zdolna wykrzesać z siebie zbyt dużo energii przy ćwiczeniach, przez co musi być ratowana - ona natomiast nie widziała problemu.
Jak oceniam tę książkę? Myślę, że zasługuje na mocne sześć i pół gwiazdki. Nie jest to powieść wysokich lotów, ale mimo to bawiłam się przy niej dobrze i mam nadzieję, że i Wy będziecie, jeśli ją przeczytacie.
Tytuł: Spętani przez bogów
Oryginalny tytuł: Starcrossed
Autor: Josephine Angelini
Wydawnictwo: Amber
400 stron
Okładka jest śliczna :D Gdybym ją zobaczyła to pewnie bym po książkę sięgnęła. Ale po Twojej recenzji już wiem, że się na nią nie skuszę, bo nie potrafię czytać książek, w których język odbiega od moich oczekiwań :)
OdpowiedzUsuńKsiążka wydaje się być ciekawa
OdpowiedzUsuńPóki co nie mam jej w planach. Ale może w przyszłości się skuszę.
OdpowiedzUsuńCzasem i takie książki też są potrzebne - może i nienajlepsze, ale za to pozwalające się zrelaksować ;)
OdpowiedzUsuńJa tę książkę przeczytałam już dość dawno, ale pomimo minusów, nadal należy do moich ulubionych lekkich książek. Za drugą część się zabrałam, ale... coś nie iskrzyło i od dwóch lat leży nieprzeczytana na półce. Teraz poluje na pierwszy tom, aby wrócić do tej historii.
OdpowiedzUsuńChętnie bym poznała ale kiedy ja znajdę czas :(
OdpowiedzUsuńCiekawa, ale nie zależy mi jakoś mocno na jej poznaniu :D
OdpowiedzUsuńKsiążka wydaje się idealna dlacmjie na jesienne wieczory-lekka, ale... hm, nie umiem się wyslowic:/ po prostu chętnie ją przeczytam :)
OdpowiedzUsuńPoza tym bardzo lubię imię helena: kojarzy mi się z Grecją, którą uwielboam :)
Fajna, rzetelna recenzja- chyba zostanę tu na dluzej :)
W wolnej chwilce zapraszam do mnie: dariavaria.blogspot.com
Szkoda, że język autorki pozostawia sporo do życzenia. Jednak nie skuszę się na tę książkę.
OdpowiedzUsuńZ chęcią dałabym jej szanse
OdpowiedzUsuń