Ten
miesiąc pod względem przeczytanych książek należy do udanych. Żałuję tylko, że
nie starczyło mi czasu na więcej.
- Przeczytane
strony: 2410 = ok. 80 stron dziennie
-
Odwiedziliście mnie już w sumie 18 941 razy, zostawiliście 2 428 komentarzy -
za co serdecznie dziękuję :)
-
Zorganizowałam rozdanie (które wciąż trwa nawiasem mówiąc!!) - KLIKAĆ W BANER Z
BOKU - Tak prywatnie: dostałam się do drugiego etapu olimpiady z j. angielskiego i straasznie się cieszę :D
A jak tam
u Was? Jak Wam minął listopad? Jesteście zadowoleni?
Książka ma formę listów pisanych do nieznanego
przyjaciela przez nastolatka imieniem Charlie, nieśmiałego i wycofanego, choć
niezwykle inteligentnego i wrażliwego ucznia pierwszej klasy liceum w
Pittsburgu. Chłopak pisze o swoich pierwszych miłosnych doświadczeniach,
relacjach w rodzinie, narkotykach i akceptacji.
Może wydawać się, że nie wyjdzie z
tego nic ciekawego. Żadnych nagłych zwrotów akcji, w większości tylko
przemyślenia nastoletniego chłopaka o... wszystkim, opisy jego dni. Jeśli komuś
tak się wydawało - nie dajcie się zwieść i zaryzykujcie! Nie pożałujecie!
Charlie rozpoczyna naukę w
liceum. Chłopak jest nieco nieśmiały, wycofany od momentu śmierci samobójczej
jego najlepszego przyjaciela. Chce być akceptowanym przez rodzinę i znajomych,
których zdobył w pierwszych dniach nauki. Towarzystwo, które wybrał nie należy
do najgrzeczniejszych, ale nie ma na chłopaka aż takiego złego wpływu - mimo,
że dzięki nim narkotyki i alkohol nie były mu już obce, to mógł poczuć, że
gdzieś przynależy, co okazało się istotne w trakcie roku, podczas którego
dzieje się akcja. Charlie uwielbia czytać, przez co zaprzyjaźnia się z
nauczycielem, który podrzuca mu książki. Jednak mimo pozytywnych stron życia
chłopak nadal ma problemy, które poznajemy w trakcie czytania. I jak się potem
okazuje, nie są one takie błahe...
Jak już wcześniej napisałam
- w tej książce nie było żadnych nagłych zwrotów akcji, wszystko toczy się
spokojnym, choć czasem z zakłóceniami, rytmem. Książka ma formę listów, które
główny bohater pisze do swojego, w pewnym sensie obcego, przyjaciela o bliżej
nie znanym imieniu. Opisuje swoje dni, pisze o doznaniach, uczuciach, które mu
towarzyszyły. Niekiedy można się wzruszyć czytając te na pozór zwykłe teksty.
Ten rok z życia Charliego okazał się ciekawszy, niż można by na początku
myśleć.
Bohaterowie są niezwykle
barwni. Główna postać jest bardzo złożona. Z jednej strony chłopak chce być
akceptowany, ale jego działania były czasem tak nieprzemyślane (bądź
przemyślane aż zanadto), że jego próby obracały w pył to, nad czym pracował.
Oprócz tego Charlie jest niezwykle inteligentnym chłopakiem z paroma sekretami,
które stopniowo poznajemy.
Przyjaciele - choć każdy z nich to
osobny charakter, inna osobowość, to napiszę ogólnie - nie są złymi
dzieciakami. Lubią czasem coś zajarać, nie stronią od alkoholu, mają różne
orientacje, problemy, ale są w miarę porządni. I oni nie są otwartymi księgami,
ich też powoli rozpracowujemy.
Język wydawał mi się nieco
infantylny, aczkolwiek w jakiś sposób to pasowało do całokształtu. Wszystko
było wyłożone prosto, a przy okazji nie wprost. Zazwyczaj spotykałam się z
dwoma skrajnościami - albo ciężki język, albo wszystko wyłożone jak na tacy. Tu
udało się przetrzymać w niepewności, zmusić do myślenia.
Mimo, że książka to zebrane listy,
to sprawiają one wrażenie dziennika prowadzonego przez młodego chłopaka - jest
w nich o wiele więcej, niż zazwyczaj się pisze w listach, szczególnie do obcej
osoby.
Książka porusza kilka
ważnych tematów i jak już powiedziałam zmusza do myślenia. Wydaje się prostą
lekturą, ale tak na prawdę ma głębię. Polecam z całego serca - a ja wystawiam
ocenę 9/10
Z tym numerem specjalnym zrobiono mi ogromną przysługę -
to, co w nim się znajduje może mi się przydać do olimpiady z j. angielskiego, w
której startuję. "Zwyczaje i tradycje Wielkiej Brytanii" - taki oto
napis widnieje na pocztówce z okładki. A o czym to konkretnie możecie
poczytać?
Na samym początku jest rozpiska wydarzeń na cały rok.
Możecie poczytać o takim wydarzeniu, jakim jest "Pancake Day Race",
"Swan Upping", "London Fashion Week", czy "Burning the
Clocks". Oczywiście to nie wszystko w tym dziale, a jedynie nieliczne z
wydarzeń.
Znacie hymn brytyjski
"God save the Queen"? W kolejnym dziale dowiecie się co
nieco właśnie o nim, przeczytacie trochę ciekawostek i faktów.
Wiele ludzi uważa, że najlepiej uczy się języków z piosenek.
Tu mamy więc utwór "I will survive" Glorii Gaynor rozłożony na części
pierwsze - przydatne zwroty znajdujące się w tekście, nieco gramatycznych
zagadnień - to jest coś, co może się przydać!
Co wiecie o królewskiej etykiecie? Ja nie wiedziałam zbyt
wiele, aż do przeczytania kolejnego artykułu, poświęconego właśnie temu
zagadnieniu. Jest również mini-quiz powiązany z tym tematem.
Uniwersytet Oxfordski... Marzenie wielu ludzi o dużych mózgach. Dzięki
artykułowi poświęconemu tej uczelni możemy dowiedzieć się, jak to tam jest, zobaczyć
przystań wielkogłowych od środka.
Jak wyobrażacie sobie Brytyjczyka? Dobrze wychowani
gentlemani z parasolką? Jeśli tak, to przeczytajcie artykuł o tych, którzy
wyłamywali się z tego stereotypu.
Nie mogło zabraknąć tekstu o mieście nad Tamizą - Londynie,
a także o słynnym "Notting Hill Carnival", a także o lokalnych
wydarzeniach sportowych.
Jak zwykle artykuły uzupełnione są słowniczkami, a niektóre
teksty można odsłuchać na telefonie czy komputerze, w dodatku wszystko uzupełnione wieloma zdjęciami. Tematyka jest zróżnicowana,
więc myślę, że każdy znajdzie coś dla siebie. Polecam, zarówno ten numer, jak i wcześniejsze.
Mówią, że miłość
jest wieczna. Mówią, że przekracza granice czasu, że jest silniejsza nawet od
śmierci. Ale czy na pewno? Elizabeth - niewinna dziewczyna z dobrego domu,
szukająca oparcia po śmierci rodziców. Roderick - tajemniczy osobnik, dla
którego człowiek nic nie znaczy. Dla którego ludzie są jedynie
pożywieniem... Ich drogi przypadkowo się krzyżują. Rodzi się
między nimi niezwykła więź, która może doprowadzić do tragicznego końca. Czy istnieje wieczna miłość, która przezwycięży
wszystko, a jeśli tak, to jakim człowiekiem trzeba być, aby ją odnaleźć? A może
nie trzeba być człowiekiem?
Kolejna książka o
wampirach? Ano tak wyszło. Temat wydaje się już być wyczerpany - tyle książek
powstało, czy jest jeszcze coś, co można by wymyślić z tymi osobnikami w roli
głównej? Zobaczmy...
XIX wieczna Anglia. Na prowincji grasuje bestia, która osusza mieszkańców z krwi. Lucas wraz ze swoją siostrą Elizabeth przenosi się na wieś, gdzie młodzieniec zaczyna polowanie na potwora, a dziewczyna znajduje miłość. Roderick Robilliard wydaje się być ideałem, ale skrywa straszną tajemnicę. Niedługo potem pojawia się książę Duncan, który stara się o rękę dziewczyny. Nie robi tego jednak z miłości do niej - okazuje się, że dziewczyna jest jedynie narzędziem w zemście.
Na samym początku chcę
zaznaczyć, że nie miałam wygórowanych oczekiwań co do tej lektury. Co prawda
autorka ujęła mnie swoją "Magią ukrytą w kamieniu", przez co w ogóle
zdecydowałam się na sięgnięcie po tego e-booka, ale literaturę z wampirami w
roli głównej traktuję raczej z przymrużeniem oka.
Główną bohaterką jest
niejaka Elizabeth Westmoor, dziewczyna pochodząca z wyższych sfer, z XIX
wiecznej Anglii. Po stracie rodziców zostaje sama z bratem, który stara się
zastąpić jej straconego ojca. Traktuje siostrę jak nieco naiwną dziewczynkę,
głupiutką kobietkę, która nie da sobie sama rady w życiu. Sama Elizabeth
momentami również sobie nie pomagała - zdarzało jej się zachowywać w taki
sposób. Normalnie narzekałabym na taką kreację bohaterki, ale biorąc pod uwagę
czasy, w których przyszło jej żyć, jest to zrozumiałe. Szczególnie, że nie przez
cały czas była bezbronną istotką - jak przychodziło co do czego, to stawiała na
swoim, udowadniała swoją odwagę.
Ukochany Elizabeth nie
będzie jednak miał okoliczności łagodzących. Wydaje się być ideałem:
opiekuńczy, szaleńczo zakochany, gotowy zrobić dla swojej wybranki wszystko.
Gdyby ktoś taki stanął na mojej drodze pewnie skakałabym z radości ze
szczęścia, ale gdy takie chodzenie na paluszkach wokół dziewczyny się opisze
słowami... to wychodzi nieco zbyt słodko...
W książce można rozróżnić
dwa etapy: pobyt w Anglii i pobyt w Ameryce. Powiem szczerze, że bardziej
podobał mi się ten pierwszy. Pojawienie się złego Duncana (nie, nie trójkącik)
i cały wątek z nim w roli głównej okazał się moim ulubionym w ciągu całej
lektury. Szkoda tylko, że tak stosunkowo szybko się zakończył, bo to przy nim
czułam dreszczyk ekscytacji. Pobyt w Ameryce również owocował w nowe, czasem
zaskakujące zdarzenia, ale niestety nie było to to samo...
Niechętnie to piszę, ale
napisać to muszę: momentami czułam trochę naleciałości ze "Zmierzchu"
- nie chodzi o ten typ książki, tylko z tego oryginalnego. Ukochany opuszcza
dziewczynę, by ją chronić, walka pomiędzy dwoma gatunkami (?) drapieżników,
nagle pojawia się dodatkowa miłość - w hm... dziwny sposób. W trakcie czytania
wyłapałam jeszcze kilka takich, przy których autentycznie na myśl przychodziła
mi książka pani Meyer, ale nie pamiętam reszty przykładów. Niemniej akcja
jest chyba bardziej interesująca, niż w opowieści o Belli, a osadzenie jej w
XIX wieku było świetnym posunięciem.
Książka okazała się nieco
przewidywalna, ale nie było tragedii. Malutkim minusem, który złapałam, jest jeszcze to, że niektóre wydarzenia były na zasadzie "-Jestem wampirem. - OK.", aczkolwiek takie przypadki były może ze dwa, trzy, nie więcej.
Język autorki na pierwszy
rzut oka wydał mi się archaiczny, choć wcale taki nie jest. To po prostu ta
uprzejmość, zwroty z szacunkiem, nawet jeśli nie są do końca uprzejme, to to
sprawiło, że poczułam jakby język naprawdę był staromodny. To właśnie tak
wyobrażam sobie rozmowy w tamtych czasach (wyłączmy z tego wampiry, oczywiście
:)). Jedyne moje zastrzeżenie, które pokrywa się w pewnym sensie z bohaterami:
dialogi między kochankami wydawały mi się nieco przesłodzone.
Podsumowując: książka jest
lekka, niewymagająca, ale przyjemna w odbiorze. Nawet jeśli dość macie
wampirów, to zachęcam do zapoznania się z polskim spojrzeniem na ten temat i
przeczytania tej powieści, ale nie oczekujcie od niej nie wiadomo czego. Moja ocena to 6/10
Katniss i Peeta jadą na tournee po
dystryktach jako zwycięzcy Głodowych Igrzysk. Nie wiedzą jednak, czym się stali
dla ludzi mieszkających w nich, którzy dostrzegli w niej nadzieję. Rząd widzi w
dziewczynie zagrożenie i chce się jej pozbyć. Wysyła więc ją po raz kolejny na
arenę, by walczyła o życie, lecz ta walka nie jest równa, a przed dziewczyną
stoi ogromne wyzwanie.
Tak, tak, wiem... Najpierw
książka, łamię swoją najważniejszą zasadę, ale co zrobić, gdy film mogę
obejrzeć teraz, a książki przeczytać jeszcze niestety nie mogę? No dobrze, ale
przejdźmy do recenzji.
Katniss nic się nie
zmieniła - nadal jest odważna, ma cięty język, martwi się o rodzinę i
przyjaciół, ale i nie zgadza się na to, co dzieje się w państwie, w którym
przyszło jej żyć, przez co staje się zarzewiem buntów. Nie znam książkowej
wersji dziewczyny, ale ta mi przypadła do gustu. Jennifer Lawrence, która
wcieliła się powtórnie w tę postać, nie mam nic szczególnego do zarzucenia. Jej
gra aktorska może nie powaliła mnie na kolana, ale nie było źle - miała swoje
momenty, w których była bardzo przekonywująca, ale i takie, gdy wydawała się
nieco, tak odrobinkę drętwa. Niemniej myślę, że poradziła sobie z wyzwaniem,
które przed nią postawiono.
Zdecydowanie na uwagę
zasłużył Woody Harrelson oraz Elizabeth Banks - to oni najbardziej mnie ujęli
swoją grą. Już w pierwszej części polubiłam obie postaci, w które się wcielali,
a teraz, po drugim filmie z serii, tylko spotęgowali moją sympatię do nich.
Akcja jest bardzo
dynamiczna, cały czas na ekranie coś się dzieje. Chwila odpoczynku? Gdzie tam!
Takie rzeczy mi pasują, nie miałam czasu się nudzić. Szkoda, że uśmiercono
pewnych bohaterów, których zdążyłam polubić, mimo iż nie przebywali długo na
ekranie. Myślałam, że dostanę odgrzewanego kotleta, że akcja z pierwszej części
będzie się powtarzać. Na szczęście się myliłam.
Wiecie, że zwracam dużą
uwagę na przewidywalność, czy to w filmach, czy to w książkach... Niestety,
przewidziałam kilka szczegółów, choć na szczęście nie wszystkie. I tak pod
koniec zbierałam szczękę z podłogi - skutki nie czytania książki, jak sądzę.
Wcześniej, w środku akcji, również nie raz dałam się zaskoczyć, a osoby obok
mnie musiały mieć niezłą komedię, bo na każdy głośniejszy, niespodziewany
dźwięk podskakiwałam. Nie wiem czemu... Ekscytacja połączona z zaskoczeniem?
Może.
Muzyka i udźwiękowienie
były idealne. Momentami od nich samych przechodziły mnie dreszcze - nie, nie ze
strachu :) Ujęcia nie były jakieś "nowatorskie", czyli takie jak
lubię - bez sztuczek, bez kombinowania. Cóż, przynajmniej jak dla mnie, bo na
tym to znam się średnio. Na uwagę zasługuje również sceneria, która okazała się być dopracowana w każdym calu i mimo swego niebezpieczeństwa (a może dzięki temu) robiła wrażenia.
Uwielbiam ubrania Katniss,
gdy jest już w Kapitolu, zarówno z pierwszej jak i z drugiej części. Musiałam
to napisać!
Ogólnie zachęcam do
obejrzenia wszystkich, którzy widzieli pierwszą część (a nawet tych, co nie
widzieli - moja koleżanka tak oglądała i też jej się podobało :)), bo warto!
Mam nadzieję, że szybko wyjdzie kolejna część, bo jest kilka spraw, których
rozwiązania chciałabym już poznać.
Chciałbyś podzielić się radością? Masz
w domu dawno zapomniane zabawki czy gry planszowe? A może książki dla dzieci?
Przyłącz się i "Oddaj MiSie"!
Zapraszamy na kolejną edycję akcji! W
dniach od 9 do 11 grudnia w kampusie Uniwersytetu Ekonomicznego w Katowicach członkowie
Studenckiej Organizacji Public Relations „PRogress” będą zbierać zabawki dla
podopiecznych ze świetlicy św. Agaty w Katowicach.
Apel odnosi się do każdego rodzaju
zabawek: pluszaków, lalek, samochodzików, klocków, gier planszowych oraz książek.
Choć akcja „Oddaj MiSie” organizowana jest przez studentów, to skierowana jest
do każdego. Przyłączyć mogą się zarówno młodsze, jak i starsze osoby posiadające
zabawki, którymi nikt się już nie bawi.
Jest to już piąta edycja akcji. Podczas
ubiegłorocznej zbiórki studentom udało się wywołać uśmiech na twarzach 50
dzieci, które poczuły upragnioną atmosferę świąt.
Członkowie Studenckiej Organizacji
Public Relations „PRogress” będą czekać na zabawki od 9 do 11 grudnia w
godzinach od 8:00 do 15:00 przy wejściu głównym w budynku A Uniwersytetu
Ekonomicznego w Katowicach (ul. Bogucicka 3).
Finał odbędzie się 17 grudnia 2013r. w
Centrum Sztuki Filmowej „Kosmos” w Katowicach. Wtedy właśnie mali podopieczni
katowickich świetlic otrzymają prezenty.
***
Studencka Organizacja Public Relations
PRogress jest pierwszą w Polsce organizacją studencką zajmującą się szeroko
rozumianą działalnością związaną z public relations. Poprzez organizowanie
cyklu seminariów, konferencji, czy konkursów wiedzy praktycznej upowszechnia
wiedzę z zakresu kształtowania wizerunku osób i organizacji. PRogress powstał w
2000r. z inicjatywy studentów specjalności public relations Akademii
Ekonomicznej im. Karola Adamieckiego w Katowicach."
Naprawdę zachęcam do udziału w tej akcji wszystkich, którzy mieszkają w
Katowicach i okolicy. W ten sposób możemy łatwo wywołać uśmiech na dziecięcych
twarzach!
Zdobywca Oscara
Andrzej Wajda przedstawia historię wielkich przemian, która przetoczyła się nie
tylko przez zebrania partyjne, wiece i Okrągły Stół, ale także przez jedno z
mieszkań na gdańskim osiedlu z wielkiej płyty. Reżyser wdzierając się w
prywatność, nawet intymność związkowego przywódcy próbuje uchwycić fenomen
przemiany prostego, skupionego na codzienności człowieka w charyzmatycznego
przywódcę. To opowieść o mężu, ojcu, prostym robotniku, który wyzwolił ukryte w
sercach milionów ludzi marzenie o wolności.
- filmweb.pl
Przyznam,
że niekoniecznie był to film, na który koniecznie chciałam iść, ale dobrze się
stało, że w końcu wylądowałam na fotelu w kinie. Mogę stwierdzić, że warto było
przeczekać te 20 minut (tak, 20 z zegarkiem w ręku...) reklam na film :)
Akcja
filmu może nie była przez cały czas porywająca, były momenty nieco nudne,
przynajmniej jak dla mnie. Niemniej przez większą część trwania seansu czułam
się zaciekawiona przedstawianą na ekranie historią. Nie wiem, na szczęście, jak
to wyglądało "w oryginale", ale z tego, co dowiedziałam się na własną
rękę mogę uznać, że film ten dobrze odwzorowywał ówczesną rzeczywistość. Sam w
sobie nie był straszny. Najstraszniejszy był fakt, że to się działo naprawdę.
Ale za razem film był piękny. Dlaczego? Bo pokazywał, że nawet jak wszystko
wydaje się być beznadziejne, to odwaga i wiara robią cuda. Mogę zapewnić, że
kilka razy byłam bliska wzruszenia.
Uważam,
że obsada została dobrana wręcz wyśmienicie. Nie mam żadnych zastrzeżeń do ich gry.
Tak naprawdę to jestem pod wrażeniem tego, jak podołali postawionemu przed nimi
zadaniu.
Podobała
mi się ścieżka dźwiękowa. Muzyka była doskonale dobrana do filmu, w
odpowiednich momentach puszczana została odpowiednia piosenka potęgując
wrażenia - czyli wszystko tak, jak powinno być.
Nie wiem, co mogę jeszcze
napisać o tym filmie. Jedyne, co mogę powiedzieć, to to, że zachęcam wszystkich
do zapoznania się z tym filmem. Może nie zobaczycie tutaj zbyt wiele efektów
specjalnych, ale nie są one potrzebne, by stworzyć świetny film!
Oryginalny tytuł: Elyria – Im Visier der Hexenjäge
Autor: Brigitte Melzer
Wydawnictwo: Świat Książki
Ilość stron: 320
Elyrię, osiemnastoletnią córkę
przywódcy trupy komediantów, oskarżono o uprawianie czarów. Gdy jej tropem
ruszają budzący powszechną grozę Łowcy Czarownic, los wiąże ją z Ardanem,
kapitanem Królewskich Wilków. Ardan nieświadomie przekazuje jej swą magiczną
moc, nad którą nastolatka nie potrafi zapanować. W trakcie ucieczki oboje
dowiadują się o prastarym pergaminie z przepowiednią o dziewczynie, która
zniszczy demona - Czarnego Króla - i wybawi świat lub pogrąży go w wiecznej
ciemności. Czy to Elyria jest Świetlistym Naczyniem, dziewczyną o złotych
oczach z proroctwa?
- z okładki
Eh... Ostatnio (jak już
pewnie wiecie) ciężko mi trafić na książkę, która by mnie zadowoliła. Także z
całego serca dziękuję osobie, która pożyczyła mi tę tu, bo przerwała ona pasmo
nudnawych, kiepskawych pozycji. Ta książka nie tylko okładkę ma świetną (na nią
to bym mogła się patrzeć cały czas... :)), treść również okazała się
zadowalająca, a nawet więcej!
Już po pierwszych stronach
pomyślałam, że to może być bardzo klimatyczna powieść. Nie myliłam się. Przez
całą książkę czułam się, jakbym znalazła się nagle w średniowiecznym mieście.
Już za sam ten fakt pozycja wiele zyskała w moich oczach, ale mogła jeszcze
wiele stracić. Okazało się, że jednak do samego końca trzymała fason - wartka
akcja, ciągle nowe problemy, niebezpieczeństwa, humorki bohaterów (nie, nie
typu kocham cie, ty mnie nie i tak w kółko!). Od tego po prostu nie można się
było oderwać! Nie umiem tego do końca ująć słowami, ale tu znalazłam to, czego
najbardziej mi brakuje w większości książek. Cały czas czułam napięcie, nie
potrafiłam się oderwać od wydarzeń, które zostały opisane. Dodatkowo ta
historia, nawet jeśli została umiejscowiona w całkowicie fikcyjnym świecie, w
pewnym sensie ukazuje ciemniejsze oblicze średniowiecza czyli coś, co bardzo
mnie interesuje tak poza książkami.
Nie mam pojęcia, jak ubrać w słowa
to, co mnie tak ujęło w tej powieści. To jest ujęte w książce i żeby to
zrozumieć trzeba ją przeczytać.
Powiem szczerze, że
domyśliłam się zakończenia i to zaskakująco trafnie. Jednak było to już
naprawdę na ostatnich stronach, a wszystko inne, to, co było wcześniej,
zaskakiwało mnie nie raz.
Na początku Elyria
przedstawiła się jako bohaterka, dla mnie, idealna. Nic przerysowanego, wypadała
całkiem naturalnie. Z czasem stawała się nieco bardziej bezradną, słabszą
postacią, i gdyby nie okoliczności pewnie denerwowałoby mnie to w trakcie
czytania. Jednak nawet jak już się zmieniła, to nie została ona irytującą
osóbką, która lubi się nad sobą użalać. Jakoś udało się połączyć silną ze
słabą, choć brzmi to nieco abstrakcyjnie.
Męskich postaci było o
wiele więcej, niż żeńskich. Jak się zastanowić, to kobiety wystąpiły chyba
tylko dwie... No, ale nie o tym chciałam. "Ci dobrzy" mężczyźni przyjmowali
postawę idealnego rycerza. To jest to, co odrobinkę mnie denerwowało, choć nie
aż tak, by odebrało mi przyjemność z czytania. Poza tym maleńkim szkopułem
uważam, że i dobre i złe charaktery zostały bardzo dobrze wykreowane, każdy,
kto się liczył w powieści miał zarysowaną przeszłość na tyle, byśmy wiedzieli,
czym motywuje swoje działania, bądź co takiego przeżył.
Powieść nie jest napisana
językiem archaicznym, a cały czas miałam wrażenie, jakby jednak była. Od samego
początku poznać można, że autorka ma lekkie pióro. To jest lektura, którą
pochłania się w mgnieniu oka i chce się więcej. Oceniam na 9/10
Nieodległa przyszłość. Siedemnastoletnia Amy i jej
rodzice biorą udział w misji, której celem jest zaludnienie nowej planety.
Podroż ma trwać trzysta lat, dlatego pasażerowie poddani są hibernacji.
Któregoś dnia Amy zostaje brutalnie zbudzona z lodowatego snu. Ktoś próbuje ją
zamordować! Statek kosmiczny zmienia się w zdradliwą pułapkę. Jego mieszkańcy
poddali się władzy Najstarszego, despotycznego i przerażającego przywódcy. Jest
jednak jeszcze Starszy - zafascynowany Amy zbuntowany nastolatek i następca Najstarszego.
Zdeterminowany, by przejąć władzę. Czy Amy może mu zaufać?
- z okładki
Książkę zakupiłam przy
okazji w antykwariacie. Ucieszyłam się, bo od dawna chciałam ją przeczytać.
Lubię taką tematykę i miałam nadzieję, że ta pozycja podoła moim wymaganiom.
Zacznijmy od
"brutalnej pobudki". Miałam nadzieję na coś bardziej spektakularnego,
opisanego w trakcie. Ale jedźmy dalej, bo obudzenie dziewczyny to dopiero
początek. Cała akcja nie była jakaś specjalna, tak szczerze mówiąc. Tak, ciągle
się coś działo, i owszem, było to ciekawe, aczkolwiek nic nie wgniotło mnie w
fotel, nie musiałam zbierać szczęki z podłogi, nie czułam tego przyjemnego
skręcania w okolicach żołądka. Czułam się po prostu jak bierny obserwator, nie
umiałam się wczuć w sytuację bohaterów.
W tej książce są Gody. Nie
u zwierząt, ale u ludzi (wrażliwszym na tym tle mówię - nie było nic
nieprzyzwoitego :)). Przyznaję, że pomysł na to był ciekawy, na takie coś
jeszcze się nie natknęłam. Do tego pojawia się więcej elementów science fiction,
nie jest to tylko sama podróż, ale nie chcę zdradzać Wam wszystkiego :) Powiem
tylko, że mimo iż nie do końca powieść mnie wciągnęła, to akcja i cały świat
przedstawiony (ograniczający się tylko do statku) zostały ciekawie ukazane.
Również muszę przyznać, że zakończenie mnie nie rozczarowało, jestem z niego
zadowolona. Jedyne, czego mi brakowało to porządnego punktu kulminacyjnego -
znowu...
Co do bohaterów: mogę
przyznać, że zostali oni nawet nieźle wykreowani. Nie irytujący, różnorodni,
barwni. Tak mogę wszystkich w skrócie opisać. Zachowywali się odpowiednio do
ich wieku, ich reakcje, uczucia i działania raczej nie były przejaskrawione.
Może tylko miłość w książce była nieco nienaturalna - chodzi o tempo
zakochiwania się w sobie... Ale to już się stało tradycją - widzę ją (tym razem
to od niego się zaczęło) pierwszy raz - chyba się zakochałem!
Mimo iż Najstarszy wydaje
się nieco czarnym charakterem, to polubiłam go najmocniej. Jest on postacią
drugoplanową, ale jest chyba wykreowany najlepiej ze wszystkich. Wszystkie jego
działania mają motyw, może nie zawsze słuszny, ale jednak. Naprawdę troszczy
się o statek i ludzi na nim.
Pojawiło się nieco
neologizmów stworzonych na potrzeby powieści, ale poza tym język, którym jest
ona napisana, nie wyróżnia się niczym specjalnym - jest na dobrym poziomie, ale
to nic wybitnego. Po prostu łatwy w odbiorze, idealny dla grupy docelowej -
nastolatków.
Podsumowując: książka jest dobra,
ale nic aż tak specjalnego w niej nie znalazłam. Mimo wszystko nie zniechęcam
do jej przeczytania, gdyż ma swoje momenty. Moja ocena to 6/10.
Ziemiański
jak trójkąt bermudzki po raz kolejny wciąga czytelnika w swoje historie. Bawi się jego wiedzą i niewiedzą o świecie. Dużo
w tym wszystkim Wrocławia, miasta, które zdawałoby się dobrze znamy, a jednak
poznajemy na nowo trzymając się śladów Autora. Tutaj czas nie ma granic i ram. Gdzieś w tle
przechadza się Amy Winehouse. Lars Ericsson poszukuje partnerów w dalekiej
Japonii, a Nikola Tesla próbuje walczyć o swoje patenty z Bellem i Edisonem. Prawdziwe testosteron story z intrygującą
pułapką w tle.
Nie wiem, czy wiecie, ale nie przepadam za antologiami. Jednak mimo to
zdecydowałam się na przeczytanie tej książki, gdyż zainteresował mnie opis. Co
otrzymałam? Ano, czytajcie dalej :)
Trzeba przyznać jedno:
czytając "Pułapkę Tesli", moją pierwszą książkę tego autora, od razu
można było wyczuć, że ma on na swoim koncie niezły dorobek. Odniosłam wrażenie,
że posługuje się on piórem z niezwykłą wręcz gładkością, przez co książkę
czytało się błyskawicznie.
W skład
książki wchodzi pięć opowiadań: "Polski dom", "Wypasacz",
"Pułapka Tesli", "Chłopaki, wszyscy idziecie do piekła"
oraz "A jeśli to ja jestem Bogiem?". Powiem szczerze, że nie
oczekiwałam, że wywrą na mnie takie wrażenie. Każde z nich jest dopracowane w
najmniejszych szczegółach, oryginalne i ciekawe. Z początku podchodziłam do
książki nieco sceptycznie, ale już po pierwszym opowiadaniu zmieniłam swoje
nastawienie.
Historie mają różne
charaktery. "Polski dom" jest utrzymany w aurze tajemniczości. Przy
"Wypasaczu" można było się spokojnie rozluźnić i pośmiać. Natomiast
przy tytułowym opowiadaniu przeniesiono nas nieco w przeszłość, gdzie mogliśmy
choć trochę śledzić "wojnę" między Bellem, Edisonem, Markonim, a
Teslą. Przedostatnie opowiadanie jest o drodze bezdomnego Walickiego do
kariery. Szczerze mówiąc ta historia nie wbiła mi się w pamięć, jakoś nie mam
co do niej żadnych odczuć. Natomiast ostatnie opowiadanie jest moim ulubionym.
Porusza tematykę snów, w których dzieje się duża część akcji. Ciekawie
zarysowana fabuła, świetny główny bohater, posiadający ciekawą umiejętność - ta
historia w moim odczuciu jest (prawie) arcydziełem!
Jedyne, co mi się raczej
nie spodobało to to, że nie znalazłam takiego punktu kulminacyjnego, w którym
napięcie by sięgało zenitu. Jest to chyba jedyny minus, jaki znalazłam,
aczkolwiek jak dla mnie znaczący, Jeśli nie ma takiego momentu, to książkę
czytam raczej tak bez emocji. Jedynym wyłamaniem były momenty z humorem. Poza
tym powiedziałabym, że było nieco beznamiętnie.
Podsumowując: książkę polecam tym,
którzy lubią opowiadania. Całej reszcie tego bynajmniej nie odradzam - wręcz
przeciwnie, może zaczniecie częściej sięgać po antologie? Uważam, że książka w
większości jest ciekawa, myślę, że każdy znajdzie w niej coś dla siebie. Moja
ocena to 7.5/10
Widzicie ten stos? Radzę się już zastanowić, którą z książek
byście najchętniej przeczytali, bo już za miesiąc kilka z tych pozycji może
zmienić właściciela! Tak, to jest ten konkurs, który zapowiadam i zapowiadam od dawna!
NAGRODY: "Podróż w nieznane" A. Christie "Magiczny ogród" S.A. Allen "Słodki zapach brzoskwiń" S.A. Allen "Zagubieni" Sharon Sala "Zdradzona" P.C. Cast + Kristin Cast "Anioł" Dorotea De Spirito "Księga wiedzy czarodziejskiej" wyd. rozszerzone A.Z. Kronzek + E. Kronzek
Regulamin:
1. Organizatorem i sponsorem rozdania jestem ja,
właścicielka bloga In the corner with a book.
2. Czas trwania rozdania: 09.11.2013 - 15.12.2013 (do
północy)
3. Wyniki zostaną ogłoszone w ciągu 3 dni od zakończenia
rozdania, nagroda zostanie wysłana w ciągu tygodnia od otrzymania od zwycięzcy
adresu korespondencyjnego.
4. Zasady: a) należy zgłosić się w komentarzu używając wzoru zgłoszenia (niżej)
b) można polubić bloga na Facebooku (prawy pasek boczny)
bądź zaobserwować go, ale nie jest to obowiązkowe
c) należy dodać podlinkowany baner na swojego bloga/facebooka
d) nagrodzona zostanie jedna osoba. W przypadku dużej ilości
zgłoszeń liczba zwycięzców może się zmienić.
5. Zwycięzca zostanie wybrany drogą losowania. Nie zostanie powiadomiony mailowo, na zgłoszenie się po nagrodę będzie miał 7 dni (na adres julia321998@gmail.com)
6. Nie wysyłam nagród za granicę!
Wzór zgłoszenia:
Zgłaszam się!
Baner: [link]
Wybieram książki: [3 pozycje, w kolejności od najbardziej pożądanej] Wszelkie pytania proszę kierować na adres julia321998@gmail.com
Dla Vanessy i
Justine Sands miały to być zwyczajne wakacje w miasteczku Winter Harbor, w
towarzystwie braci Carmichaelów.
Jednak kiedy
Justine wybiera się nad urwisko, by skakać do wody, a nazajutrz fale wyrzucają
jej ciało na brzeg, Vanessa nie ma wątpliwości, że to coś więcej niż wypadek.
Całe nadbrzeżne
miasteczko wpada w popłoch, kiedy następuje seria ponurych zdarzeń – fale
wyrzucają na brzeg ciała mężczyzn z twarzami zastygłymi w uśmiechu… Vanessa i
Simon próbują ustalić, czy te wypadki mają cokolwiek wspólnego z Justine i
Calebem. Ale to, co odkryje Vanessa, może oznaczać koniec jej wakacyjnej
miłości, a może nawet życia… - lubimyczytać.pl
Jeśli usłyszycie hasło "syrena", co Wam
przychodzi na myśl? Zwodniczo piękne i niebezpieczne kobiety, czy pół kobiety,
pół ryby? A może macie inną ich wizję? Mi syrena zawsze kojarzyła się
nieodłącznie z pięknym ogonem, za każdym razem widziałam takową siedzącą na
skale. Jednak syreny w Winter Harbor takowych elementów były pozbawione,
właściwie niewiele różniły się od zwyczajnych kobiet.
Autorka, Tricia Rayburn, mieszka na
wschodnim wybrzeżu Long Island. Swoją pierwszą książkę napisała już w
wieku 16 lat, ale to dopiero "Syrena" zapewniła jej uznanie. Ale czy
słusznie?
Widać, że autorka postarała się przy tworzeniu swoich
postaci. W porównaniu do innych książek, w których głównymi bohaterkami są
16-18 latki, Vanessa okazała się całkiem dobrze wykreowaną dziewczyną. Raczej
nie miała "swoich momentów", w których by mnie irytowała, nie
zachowywała się jak rozpuszczona dziewczynka. Mogę uznać, że wszystko było
naprawdę adekwatne do jej wieku.
Równie dobrze zostali wykreowani Simon i Caleb
Carmichael - przyjaciele dziewczyny. Ciekawi, bez zbędnych cech superbohaterów,
po prostu naturalni. Może Simon w jednym jedynym momencie przesłodził
troszeczkę przy uczuciach, ale nie była to duża wpadka.
Szukałam dobrego thrillera i myślę, że go znalazłam.
Nie był idealny, ale i do tego nie było daleko. Ciekawa, wartka akcja, wątek
fantastyczny dobrze wpleciony, zaakcentowany, dobrze zbudowany punkt
kulminacyjny - czego chcieć więcej? Czytając nie sposób było się nudzić,
wydarzenia w Winter Harbor całkowicie mnie pochłonęły. Ciekawe było dodanie
również tajemniczych głosów słyszanych przez główną bohaterkę. Jedyne, co mogę
zarzucić, to (w bardzo niewielkim stopniu, ale jednak) przewidywalność oraz
nieco naciągane wyjaśnienie tajemniczych bólów głowy Vanessy w pewnym
towarzystwie. Poza tym wszystko było w porządku.
Książka napisana jest świetnym językiem, prostym w
odbiorze. Mimo że może nie wyróżnia się niczym specjalnie, to można odczuć
fakt, że autorka ma dobry warsztat.
Rzadko to robię, ale w tym wypadku po prostu muszę:
uwielbiam oprawę graficzną książki. Okładka jest genialna, kolory, w których
została utrzymana, bardzo mi się podobają Myślę, że w jakiś sposób odwzorowują
wydarzenia w książce, gdyż nie są zbyt żywe, a także nie ma ich wiele. Również
na każdej stronie przy numerze znajdziemy trochę wodorostów.
Książkę polecam mimo niewielkich niedociągnięć.
Myślę, że naprawdę warto ją przeczytać.
Ale ten
październik szybko minął... Przeraża mnie to, jak ten czas szybko leci. Szkoła
pochłania 90% każdego dnia, codziennie sprawdziany/kartkówki/pytanie... No, ale
dość użalania się nad sobą, bo nie po to tu chyba jesteście. Szybki bilans
miesiąca:
- W
październiku było 10 postów, z czego 7 było recenzjami książek, 1 filmu, a 1
dotyczył magazynu.
-
Przeczytane strony: 2049 = ok. 66 stron dziennie
Jestem
załamana tym wynikiem, ale cóż.. przeżyję.
-Odwiedziliście
mnie w sumie 16 074 razy i zostawiliście już 2 158 komentarzy
Dziś
krótko, nie będę już was zamęczała resztą ponurych statystyk :) Mam tylko
nadzieję, że w listopadzie uda mi się w końcu nadrobić zaległości w Waszych
blogach. Prośba: jeśli dodaliście jakiś post, którego nie skomentowałam, dajcie
linka w komentarzu, bo inaczej mogę Was przypadkiem pominąć :)