sobota, 30 listopada 2013

Podsumowanie listopada



To już koniec miesiąca? Ostatnio żyję bez kalendarza i gdyby nie wszechobecne podsumowania zapomniałabym, że już jest prawie grudzień...
- Napisałam 12 postów (9 recenzji = 6 książek+2 filmów+1 magazynu)
- Przeczytane książki: 8
7) "Zemsta"
8) "Prędkość" - recenzja wkrótce
Ten miesiąc pod względem przeczytanych książek należy do udanych. Żałuję tylko, że nie starczyło mi czasu na więcej.
- Przeczytane strony: 2410 = ok. 80 stron dziennie
- Odwiedziliście mnie już w sumie 18 941 razy, zostawiliście 2 428 komentarzy - za co serdecznie dziękuję :)
- Zorganizowałam rozdanie (które wciąż trwa nawiasem mówiąc!!) - KLIKAĆ W BANER Z BOKU
- Tak prywatnie: dostałam się do drugiego etapu olimpiady z j. angielskiego i straasznie się cieszę :D


A jak tam u Was? Jak Wam minął listopad? Jesteście zadowoleni?

czwartek, 28 listopada 2013

Recenzja #78 "Charlie"

Tytuł: Charlie
Oryginalny tytuł: The perks of being a wallflower 
Seria: - 
Autor: Stephen Chbosky 
Wydawnictwo: Remi
Ilość stron: 218

  Książka ma formę listów pisanych do nieznanego przyjaciela przez nastolatka imieniem Charlie, nieśmiałego i wycofanego, choć niezwykle inteligentnego i wrażliwego ucznia pierwszej klasy liceum w Pittsburgu. Chłopak pisze o swoich pierwszych miłosnych doświadczeniach, relacjach w rodzinie, narkotykach i akceptacji.

Może wydawać się, że nie wyjdzie z tego nic ciekawego. Żadnych nagłych zwrotów akcji, w większości tylko przemyślenia nastoletniego chłopaka o... wszystkim, opisy jego dni. Jeśli komuś tak się wydawało - nie dajcie się zwieść i zaryzykujcie! Nie pożałujecie!

  Charlie rozpoczyna naukę w liceum. Chłopak jest nieco nieśmiały, wycofany od momentu śmierci samobójczej jego najlepszego przyjaciela. Chce być akceptowanym przez rodzinę i znajomych, których zdobył w pierwszych dniach nauki. Towarzystwo, które wybrał nie należy do najgrzeczniejszych, ale nie ma na chłopaka aż takiego złego wpływu - mimo, że dzięki nim narkotyki i alkohol nie były mu już obce, to mógł poczuć, że gdzieś przynależy, co okazało się istotne w trakcie roku, podczas którego dzieje się akcja. Charlie uwielbia czytać, przez co zaprzyjaźnia się z nauczycielem, który podrzuca mu książki. Jednak mimo pozytywnych stron życia chłopak nadal ma problemy, które poznajemy w trakcie czytania. I jak się potem okazuje, nie są one takie błahe...

  Jak już wcześniej napisałam - w tej książce nie było żadnych nagłych zwrotów akcji, wszystko toczy się spokojnym, choć czasem z zakłóceniami, rytmem. Książka ma formę listów, które główny bohater pisze do swojego, w pewnym sensie obcego, przyjaciela o bliżej nie znanym imieniu. Opisuje swoje dni, pisze o doznaniach, uczuciach, które mu towarzyszyły. Niekiedy można się wzruszyć czytając te na pozór zwykłe teksty. Ten rok z życia Charliego okazał się ciekawszy, niż można by na początku myśleć. 

  Bohaterowie są niezwykle barwni. Główna postać jest bardzo złożona. Z jednej strony chłopak chce być akceptowany, ale jego działania były czasem tak nieprzemyślane (bądź przemyślane aż zanadto), że jego próby obracały w pył to, nad czym pracował. Oprócz tego Charlie jest niezwykle inteligentnym chłopakiem z paroma sekretami, które stopniowo poznajemy. 
Przyjaciele - choć każdy z nich to osobny charakter, inna osobowość, to napiszę ogólnie - nie są złymi dzieciakami. Lubią czasem coś zajarać, nie stronią od alkoholu, mają różne orientacje, problemy, ale są w miarę porządni. I oni nie są otwartymi księgami, ich też powoli rozpracowujemy.

  Język wydawał mi się nieco infantylny, aczkolwiek w jakiś sposób to pasowało do całokształtu. Wszystko było wyłożone prosto, a przy okazji nie wprost. Zazwyczaj spotykałam się z dwoma skrajnościami - albo ciężki język, albo wszystko wyłożone jak na tacy. Tu udało się przetrzymać w niepewności, zmusić do myślenia. 
  Mimo, że książka to zebrane listy, to sprawiają one wrażenie dziennika prowadzonego przez młodego chłopaka - jest w nich o wiele więcej, niż zazwyczaj się pisze w listach, szczególnie do obcej osoby. 

  Książka porusza kilka ważnych tematów i jak już powiedziałam zmusza do myślenia. Wydaje się prostą lekturą, ale tak na prawdę ma głębię. Polecam z całego serca - a ja wystawiam ocenę 9/10


wtorek, 26 listopada 2013

Językowo... English Matters wydanie specjalne 8/2013

ENGLISH MATTERS WYDANIE SPECJALNE NR 8/2013


  Z tym numerem specjalnym zrobiono mi ogromną przysługę - to, co w nim się znajduje może mi się przydać do olimpiady z j. angielskiego, w której startuję. "Zwyczaje i tradycje Wielkiej Brytanii" - taki oto napis widnieje na pocztówce z okładki. A o czym to konkretnie możecie poczytać? 

  Na samym początku jest rozpiska wydarzeń na cały rok. Możecie poczytać o takim wydarzeniu, jakim jest "Pancake Day Race", "Swan Upping", "London Fashion Week", czy "Burning the Clocks". Oczywiście to nie wszystko w tym dziale, a jedynie nieliczne z wydarzeń. 
Znacie hymn brytyjski "God save the Queen"? W kolejnym dziale dowiecie się co nieco właśnie o nim, przeczytacie trochę ciekawostek i faktów. 
Wiele ludzi uważa, że najlepiej uczy się języków z piosenek. Tu mamy więc utwór "I will survive" Glorii Gaynor rozłożony na części pierwsze - przydatne zwroty znajdujące się w tekście, nieco gramatycznych zagadnień - to jest coś, co może się przydać!
Co wiecie o królewskiej etykiecie? Ja nie wiedziałam zbyt wiele, aż do przeczytania kolejnego artykułu, poświęconego właśnie temu zagadnieniu. Jest również mini-quiz powiązany z tym tematem. 
Uniwersytet Oxfordski... Marzenie wielu ludzi o dużych mózgach. Dzięki artykułowi poświęconemu tej uczelni możemy dowiedzieć się, jak to tam jest, zobaczyć przystań wielkogłowych od środka.
Jak wyobrażacie sobie Brytyjczyka? Dobrze wychowani gentlemani z parasolką? Jeśli tak, to przeczytajcie artykuł o tych, którzy wyłamywali się z tego stereotypu.
Nie mogło zabraknąć tekstu o mieście nad Tamizą - Londynie, a także o słynnym "Notting Hill Carnival", a także o lokalnych wydarzeniach sportowych

  Jak zwykle artykuły uzupełnione są słowniczkami, a niektóre teksty można odsłuchać na telefonie czy komputerze, w dodatku wszystko uzupełnione wieloma zdjęciami. Tematyka jest zróżnicowana, więc myślę, że każdy znajdzie coś dla siebie. Polecam, zarówno ten numer, jak i wcześniejsze. 

_________________________________________________________________

Pamiętacie o rozdaniu, prawda? :) 
Klikać w baner w pasku bocznym - przekieruje Was na odpowiednią stronę.

poniedziałek, 25 listopada 2013

Recenzja #77 "W kolorze krwi. Wieczna miłość"

Tytuł: Wieczna miłość.  
Seria: W kolorze krwi. 
Autor: Katarzyna Stachowiak 
Wydawnictwo: bookio.pl 
Ilość stron: 322

Mówią, że miłość jest wieczna. Mówią, że przekracza granice czasu, że jest silniejsza nawet od śmierci. Ale czy na pewno?
Elizabeth - niewinna dziewczyna z dobrego domu, szukająca oparcia po śmierci rodziców. Roderick - tajemniczy osobnik, dla którego człowiek nic nie znaczy. Dla którego ludzie są jedynie pożywieniem... 
Ich drogi przypadkowo się krzyżują. Rodzi się między nimi niezwykła więź, która może doprowadzić do tragicznego końca.
Czy istnieje wieczna miłość, która przezwycięży wszystko, a jeśli tak, to jakim człowiekiem trzeba być, aby ją odnaleźć? A może nie trzeba być człowiekiem?

  Kolejna książka o wampirach? Ano tak wyszło. Temat wydaje się już być wyczerpany - tyle książek powstało, czy jest jeszcze coś, co można by wymyślić z tymi osobnikami w roli głównej? Zobaczmy... 

  XIX wieczna Anglia. Na prowincji grasuje bestia, która osusza mieszkańców z krwi. Lucas wraz ze swoją siostrą Elizabeth przenosi się na wieś, gdzie młodzieniec zaczyna polowanie na potwora, a dziewczyna znajduje miłość. Roderick Robilliard wydaje się być ideałem, ale skrywa straszną tajemnicę. Niedługo potem pojawia się książę Duncan, który stara się o rękę dziewczyny. Nie robi tego jednak z miłości do niej - okazuje się, że dziewczyna jest jedynie narzędziem w zemście.

  Na samym początku chcę zaznaczyć, że nie miałam wygórowanych oczekiwań co do tej lektury. Co prawda autorka ujęła mnie swoją "Magią ukrytą w kamieniu", przez co w ogóle zdecydowałam się na sięgnięcie po tego e-booka, ale literaturę z wampirami w roli głównej traktuję raczej z przymrużeniem oka. 

  Główną bohaterką jest niejaka Elizabeth Westmoor, dziewczyna pochodząca z wyższych sfer, z XIX wiecznej Anglii. Po stracie rodziców zostaje sama z bratem, który stara się zastąpić jej straconego ojca. Traktuje siostrę jak nieco naiwną dziewczynkę, głupiutką kobietkę, która nie da sobie sama rady w życiu. Sama Elizabeth momentami również sobie nie pomagała - zdarzało jej się zachowywać w taki sposób. Normalnie narzekałabym na taką kreację bohaterki, ale biorąc pod uwagę czasy, w których przyszło jej żyć, jest to zrozumiałe. Szczególnie, że nie przez cały czas była bezbronną istotką - jak przychodziło co do czego, to stawiała na swoim, udowadniała swoją odwagę.
  Ukochany Elizabeth nie będzie jednak miał okoliczności łagodzących. Wydaje się być ideałem: opiekuńczy, szaleńczo zakochany, gotowy zrobić dla swojej wybranki wszystko. Gdyby ktoś taki stanął na mojej drodze pewnie skakałabym z radości ze szczęścia, ale gdy takie chodzenie na paluszkach wokół dziewczyny się opisze słowami... to wychodzi nieco zbyt słodko...

  W książce można rozróżnić dwa etapy: pobyt w Anglii i pobyt w Ameryce. Powiem szczerze, że bardziej podobał mi się ten pierwszy. Pojawienie się złego Duncana (nie, nie trójkącik) i cały wątek z nim w roli głównej okazał się moim ulubionym w ciągu całej lektury. Szkoda tylko, że tak stosunkowo szybko się zakończył, bo to przy nim czułam dreszczyk ekscytacji. Pobyt w Ameryce również owocował w nowe, czasem zaskakujące zdarzenia, ale niestety nie było to to samo...
  Niechętnie to piszę, ale napisać to muszę: momentami czułam trochę naleciałości ze "Zmierzchu" - nie chodzi o ten typ książki, tylko z tego oryginalnego. Ukochany opuszcza dziewczynę, by ją chronić, walka pomiędzy dwoma gatunkami (?) drapieżników, nagle pojawia się dodatkowa miłość - w hm... dziwny sposób. W trakcie czytania wyłapałam jeszcze kilka takich, przy których autentycznie na myśl przychodziła mi książka pani Meyer, ale nie pamiętam  reszty przykładów. Niemniej akcja jest chyba bardziej interesująca, niż w opowieści o Belli, a osadzenie jej w XIX wieku było świetnym posunięciem. 
  Książka okazała się nieco przewidywalna, ale nie było tragedii. Malutkim minusem, który złapałam, jest jeszcze to, że niektóre wydarzenia były na zasadzie "-Jestem wampirem. - OK.", aczkolwiek takie przypadki były może ze dwa, trzy, nie więcej. 

  Język autorki na pierwszy rzut oka wydał mi się archaiczny, choć wcale taki nie jest. To po prostu ta uprzejmość, zwroty z szacunkiem, nawet jeśli nie są do końca uprzejme, to to sprawiło, że poczułam jakby język naprawdę był staromodny. To właśnie tak wyobrażam sobie rozmowy w tamtych czasach (wyłączmy z tego wampiry, oczywiście :)). Jedyne moje zastrzeżenie, które pokrywa się w pewnym sensie z bohaterami: dialogi między kochankami wydawały mi się nieco przesłodzone. 

  Podsumowując: książka jest lekka, niewymagająca, ale przyjemna w odbiorze. Nawet jeśli dość macie wampirów, to zachęcam do zapoznania się z polskim spojrzeniem na ten temat i przeczytania tej powieści, ale nie oczekujcie od niej nie wiadomo czego. Moja ocena to 6/10


sobota, 23 listopada 2013

Filmowo #7 "W pierścieniu ognia"

Tytuł: W pierścieniu ognia
Oryginalny tytuł: Catching Fire 
Reżyseria: Francis Lawrence
Scenariusz: Simon Beaufoy, Michael Arndt
Czas trwania: 146 min
Obsada: 
Jennifer Lawrence - Katniss Everdeen
Josh Hutcherson - Peeta Mellark
Liam Hemsworth - Gale Hawthorne
Woody Harrelson - Haymitch Abernathy
Elizabeth Banks - Effie Trinket

Katniss i Peeta jadą na tournee po dystryktach jako zwycięzcy Głodowych Igrzysk. Nie wiedzą jednak, czym się stali dla ludzi mieszkających w nich, którzy dostrzegli w niej nadzieję. Rząd widzi w dziewczynie zagrożenie i chce się jej pozbyć. Wysyła więc ją po raz kolejny na arenę, by walczyła o życie, lecz ta walka nie jest równa, a przed dziewczyną stoi ogromne wyzwanie.

  Tak, tak, wiem... Najpierw książka, łamię swoją najważniejszą zasadę, ale co zrobić, gdy film mogę obejrzeć teraz, a książki przeczytać jeszcze niestety nie mogę? No dobrze, ale przejdźmy do recenzji.

  Katniss nic się nie zmieniła - nadal jest odważna, ma cięty język, martwi się o rodzinę i przyjaciół, ale i nie zgadza się na to, co dzieje się w państwie, w którym przyszło jej żyć, przez co staje się zarzewiem buntów. Nie znam książkowej wersji dziewczyny, ale ta mi przypadła do gustu. Jennifer Lawrence, która wcieliła się powtórnie w tę postać, nie mam nic szczególnego do zarzucenia. Jej gra aktorska może nie powaliła mnie na kolana, ale nie było źle - miała swoje momenty, w których była bardzo przekonywująca, ale i takie, gdy wydawała się nieco, tak odrobinkę drętwa. Niemniej myślę, że poradziła sobie z wyzwaniem, które przed nią postawiono. 
  Zdecydowanie na uwagę zasłużył Woody Harrelson oraz Elizabeth Banks - to oni najbardziej mnie ujęli swoją grą. Już w pierwszej części polubiłam obie postaci, w które się wcielali, a teraz, po drugim filmie z serii, tylko spotęgowali moją sympatię do nich.

  Akcja jest bardzo dynamiczna, cały czas na ekranie coś się dzieje. Chwila odpoczynku? Gdzie tam! Takie rzeczy mi pasują, nie miałam czasu się nudzić. Szkoda, że uśmiercono pewnych bohaterów, których zdążyłam polubić, mimo iż nie przebywali długo na ekranie. Myślałam, że dostanę odgrzewanego kotleta, że akcja z pierwszej części będzie się powtarzać. Na szczęście się myliłam.
  Wiecie, że zwracam dużą uwagę na przewidywalność, czy to w filmach, czy to w książkach... Niestety, przewidziałam kilka szczegółów, choć na szczęście nie wszystkie. I tak pod koniec zbierałam szczękę z podłogi - skutki nie czytania książki, jak sądzę. Wcześniej, w środku akcji, również nie raz dałam się zaskoczyć, a osoby obok mnie musiały mieć niezłą komedię, bo na każdy głośniejszy, niespodziewany dźwięk podskakiwałam. Nie wiem czemu... Ekscytacja połączona z zaskoczeniem? Może.  

  Muzyka i udźwiękowienie były idealne. Momentami od nich samych przechodziły mnie dreszcze - nie, nie ze strachu :) Ujęcia nie były jakieś "nowatorskie", czyli takie jak lubię - bez sztuczek, bez kombinowania. Cóż, przynajmniej jak dla mnie, bo na tym to znam się średnio. Na uwagę zasługuje również sceneria, która okazała się być dopracowana w każdym calu i mimo swego niebezpieczeństwa (a może dzięki temu) robiła wrażenia. 

  Uwielbiam ubrania Katniss, gdy jest już w Kapitolu, zarówno z pierwszej jak i z drugiej części. Musiałam to napisać!

  Ogólnie zachęcam do obejrzenia wszystkich, którzy widzieli pierwszą część (a nawet tych, co nie widzieli - moja koleżanka tak oglądała i też jej się podobało :)), bo warto! Mam nadzieję, że szybko wyjdzie kolejna część, bo jest kilka spraw, których rozwiązania chciałabym już poznać. 

Zwiastun: 




środa, 20 listopada 2013

Zróbmy coś dobrego!

"Rusza akcja „Oddaj MiSie”
Chciałbyś podzielić się radością? Masz w domu dawno zapomniane zabawki czy gry planszowe? A może książki dla dzieci? Przyłącz się i "Oddaj MiSie"!
Zapraszamy na kolejną edycję akcji! W dniach od 9 do 11 grudnia w kampusie Uniwersytetu Ekonomicznego w Katowicach członkowie Studenckiej Organizacji Public Relations „PRogress” będą zbierać zabawki dla podopiecznych ze świetlicy św. Agaty w Katowicach.
Apel odnosi się do każdego rodzaju zabawek: pluszaków, lalek, samochodzików, klocków, gier planszowych oraz książek. Choć akcja „Oddaj MiSie” organizowana jest przez studentów, to skierowana jest do każdego. Przyłączyć mogą się zarówno młodsze, jak i starsze osoby posiadające zabawki, którymi nikt się już nie bawi.
Jest to już piąta edycja akcji. Podczas ubiegłorocznej zbiórki studentom udało się wywołać uśmiech na twarzach 50 dzieci, które poczuły upragnioną atmosferę świąt.
Członkowie Studenckiej Organizacji Public Relations „PRogress” będą czekać na zabawki od 9 do 11 grudnia w godzinach od 8:00 do 15:00 przy wejściu głównym w budynku A Uniwersytetu Ekonomicznego w Katowicach (ul. Bogucicka 3). 
Finał odbędzie się 17 grudnia 2013r. w Centrum Sztuki Filmowej „Kosmos” w Katowicach. Wtedy właśnie mali podopieczni katowickich świetlic otrzymają prezenty.

***
Studencka Organizacja Public Relations PRogress jest pierwszą w Polsce organizacją studencką zajmującą się szeroko rozumianą działalnością związaną z public relations. Poprzez organizowanie cyklu seminariów, konferencji, czy konkursów wiedzy praktycznej upowszechnia wiedzę z zakresu kształtowania wizerunku osób i organizacji. PRogress powstał w 2000r. z inicjatywy studentów specjalności public relations Akademii Ekonomicznej im. Karola Adamieckiego w Katowicach."



Naprawdę zachęcam do udziału w tej akcji wszystkich, którzy mieszkają w Katowicach i okolicy. W ten sposób możemy łatwo wywołać uśmiech na dziecięcych twarzach!

poniedziałek, 18 listopada 2013

Filmowo #6 "Wałęsa. Człowiek z nadziei"

Tytuł: Wałęsa. Człowiek z nadziei
Reżyseria: Andrzej Wajda
Scenariusz: Janusz Głowacki
Czas trwania: 127 min 
Obsada: 
Robert Więckiewicz - Lech Wałęsa
Agnieszka Grochowska - Danuta Wałęsa
Maria Rosaria Omaggio - Oriana Fallaci

Zdobywca Oscara Andrzej Wajda przedstawia historię wielkich przemian, która przetoczyła się nie tylko przez zebrania partyjne, wiece i Okrągły Stół, ale także przez jedno z mieszkań na gdańskim osiedlu z wielkiej płyty. Reżyser wdzierając się w prywatność, nawet intymność związkowego przywódcy próbuje uchwycić fenomen przemiany prostego, skupionego na codzienności człowieka w charyzmatycznego przywódcę. To opowieść o mężu, ojcu, prostym robotniku, który wyzwolił ukryte w sercach milionów ludzi marzenie o wolności.
- filmweb.pl

  Przyznam, że niekoniecznie był to film, na który koniecznie chciałam iść, ale dobrze się stało, że w końcu wylądowałam na fotelu w kinie. Mogę stwierdzić, że warto było przeczekać te 20 minut (tak, 20 z zegarkiem w ręku...) reklam na film :)

  Akcja filmu może nie była przez cały czas porywająca, były momenty nieco nudne, przynajmniej jak dla mnie. Niemniej przez większą część trwania seansu czułam się zaciekawiona przedstawianą na ekranie historią. Nie wiem, na szczęście, jak to wyglądało "w oryginale", ale z tego, co dowiedziałam się na własną rękę mogę uznać, że film ten dobrze odwzorowywał ówczesną rzeczywistość. Sam w sobie nie był straszny. Najstraszniejszy był fakt, że to się działo naprawdę. Ale za razem film był piękny. Dlaczego? Bo pokazywał, że nawet jak wszystko wydaje się być beznadziejne, to odwaga i wiara robią cuda. Mogę zapewnić, że kilka razy byłam bliska wzruszenia.  

  Uważam, że obsada została dobrana wręcz wyśmienicie. Nie mam żadnych zastrzeżeń do ich gry. Tak naprawdę to jestem pod wrażeniem tego, jak podołali postawionemu przed nimi zadaniu. 

  Podobała mi się ścieżka dźwiękowa. Muzyka była doskonale dobrana do filmu, w odpowiednich momentach puszczana została odpowiednia piosenka potęgując wrażenia - czyli wszystko tak, jak powinno być. 

  Nie wiem, co mogę jeszcze napisać o tym filmie. Jedyne, co mogę powiedzieć, to to, że zachęcam wszystkich do zapoznania się z tym filmem. Może nie zobaczycie tutaj zbyt wiele efektów specjalnych, ale nie są one potrzebne, by stworzyć świetny film!


sobota, 16 listopada 2013

Recenzja #75 "Elyria. Polowanie na czarownice"

Tytuł: Elyria. Polowanie na czarownice
Oryginalny tytuł: Elyria – Im Visier der Hexenjäge
Autor: Brigitte Melzer
Wydawnictwo: Świat Książki
Ilość stron: 320

Elyrię, osiemnastoletnią córkę przywódcy trupy komediantów, oskarżono o uprawianie czarów. Gdy jej tropem ruszają budzący powszechną grozę Łowcy Czarownic, los wiąże ją z Ardanem, kapitanem Królewskich Wilków. Ardan nieświadomie przekazuje jej swą magiczną moc, nad którą nastolatka nie potrafi zapanować. W trakcie ucieczki oboje dowiadują się o prastarym pergaminie z przepowiednią o dziewczynie, która zniszczy demona - Czarnego Króla - i wybawi świat lub pogrąży go w wiecznej ciemności. Czy to Elyria jest Świetlistym Naczyniem, dziewczyną o złotych oczach z proroctwa?
- z okładki

  Eh... Ostatnio (jak już pewnie wiecie) ciężko mi trafić na książkę, która by mnie zadowoliła. Także z całego serca dziękuję osobie, która pożyczyła mi tę tu, bo przerwała ona pasmo nudnawych, kiepskawych pozycji. Ta książka nie tylko okładkę ma świetną (na nią to bym mogła się patrzeć cały czas... :)), treść również okazała się zadowalająca, a nawet więcej!

  Już po pierwszych stronach pomyślałam, że to może być bardzo klimatyczna powieść. Nie myliłam się. Przez całą książkę czułam się, jakbym znalazła się nagle w średniowiecznym mieście. Już za sam ten fakt pozycja wiele zyskała w moich oczach, ale mogła jeszcze wiele stracić. Okazało się, że jednak do samego końca trzymała fason - wartka akcja, ciągle nowe problemy, niebezpieczeństwa, humorki bohaterów (nie, nie typu kocham cie, ty mnie nie i tak w kółko!). Od tego po prostu nie można się było oderwać! Nie umiem tego do końca ująć słowami, ale tu znalazłam to, czego najbardziej mi brakuje w większości książek. Cały czas czułam napięcie, nie potrafiłam się oderwać od wydarzeń, które zostały opisane. Dodatkowo ta historia, nawet jeśli została umiejscowiona w całkowicie fikcyjnym świecie, w pewnym sensie ukazuje ciemniejsze oblicze średniowiecza czyli coś, co bardzo mnie interesuje tak poza książkami.  
Nie mam pojęcia, jak ubrać w słowa to, co mnie tak ujęło w tej powieści. To jest ujęte w książce i żeby to zrozumieć trzeba ją przeczytać.
  Powiem szczerze, że domyśliłam się zakończenia i to zaskakująco trafnie. Jednak było to już naprawdę na ostatnich stronach, a wszystko inne, to, co było wcześniej, zaskakiwało mnie nie raz.   

  Na początku Elyria przedstawiła się jako bohaterka, dla mnie, idealna. Nic przerysowanego, wypadała całkiem naturalnie. Z czasem stawała się nieco bardziej bezradną, słabszą postacią, i gdyby nie okoliczności pewnie denerwowałoby mnie to w trakcie czytania. Jednak nawet jak już się zmieniła, to nie została ona irytującą osóbką, która lubi się nad sobą użalać. Jakoś udało się połączyć silną ze słabą, choć brzmi to nieco abstrakcyjnie.
  Męskich postaci było o wiele więcej, niż żeńskich. Jak się zastanowić, to kobiety wystąpiły chyba tylko dwie... No, ale nie o tym chciałam. "Ci dobrzy" mężczyźni przyjmowali postawę idealnego rycerza. To jest to, co odrobinkę mnie denerwowało, choć nie aż tak, by odebrało mi przyjemność z czytania. Poza tym maleńkim szkopułem uważam, że i dobre i złe charaktery zostały bardzo dobrze wykreowane, każdy, kto się liczył w powieści miał zarysowaną przeszłość na tyle, byśmy wiedzieli, czym motywuje swoje działania, bądź co takiego przeżył. 

  Powieść nie jest napisana językiem archaicznym, a cały czas miałam wrażenie, jakby jednak była. Od samego początku poznać można, że autorka ma lekkie pióro. To jest lektura, którą pochłania się w mgnieniu oka i chce się więcej. Oceniam na 9/10



_____________________________________________________________

Liczę, że pamiętacie o rozdaniu? :) Jeśli się jeszcze nie zgłosiliście - zapraszam:

czwartek, 14 listopada 2013

Recenzja #74 "W otchłani"

Tytuł: W otchłani
Oryginalny tytuł: Across the Universe 
Seria: W otchłani tom 1 
Autor: Beth Revis
Wydawnictwo: Dolnośląskie 
Ilość stron: 388 
 Nieodległa przyszłość. Siedemnastoletnia Amy i jej rodzice biorą udział w misji, której celem jest zaludnienie nowej planety. Podroż ma trwać trzysta lat, dlatego pasażerowie poddani są hibernacji. Któregoś dnia Amy zostaje brutalnie zbudzona z lodowatego snu. Ktoś próbuje ją zamordować! Statek kosmiczny zmienia się w zdradliwą pułapkę. Jego mieszkańcy poddali się władzy Najstarszego, despotycznego i przerażającego przywódcy. Jest jednak jeszcze Starszy - zafascynowany Amy zbuntowany nastolatek i następca Najstarszego. Zdeterminowany, by przejąć władzę. Czy Amy może mu zaufać? 
- z okładki

  Książkę zakupiłam przy okazji w antykwariacie. Ucieszyłam się, bo od dawna chciałam ją przeczytać. Lubię taką tematykę i miałam nadzieję, że ta pozycja podoła moim wymaganiom. 

  Zacznijmy od "brutalnej pobudki". Miałam nadzieję na coś bardziej spektakularnego, opisanego w trakcie. Ale jedźmy dalej, bo obudzenie dziewczyny to dopiero początek. Cała akcja nie była jakaś specjalna, tak szczerze mówiąc. Tak, ciągle się coś działo, i owszem, było to ciekawe, aczkolwiek nic nie wgniotło mnie w fotel, nie musiałam zbierać szczęki z podłogi, nie czułam tego przyjemnego skręcania w okolicach żołądka. Czułam się po prostu jak bierny obserwator, nie umiałam się wczuć w sytuację bohaterów. 
  W tej książce są Gody. Nie u zwierząt, ale u ludzi (wrażliwszym na tym tle mówię - nie było nic nieprzyzwoitego :)). Przyznaję, że pomysł na to był ciekawy, na takie coś jeszcze się nie natknęłam. Do tego pojawia się więcej elementów science fiction, nie jest to tylko sama podróż, ale nie chcę zdradzać Wam wszystkiego :) Powiem tylko, że mimo iż nie do końca powieść mnie wciągnęła, to akcja i cały świat przedstawiony (ograniczający się tylko do statku) zostały ciekawie ukazane. Również muszę przyznać, że zakończenie mnie nie rozczarowało, jestem z niego zadowolona. Jedyne, czego mi brakowało to porządnego punktu kulminacyjnego - znowu... 
  
  Co do bohaterów: mogę przyznać, że zostali oni nawet nieźle wykreowani. Nie irytujący, różnorodni, barwni. Tak mogę wszystkich w skrócie opisać. Zachowywali się odpowiednio do ich wieku, ich reakcje, uczucia i działania raczej nie były przejaskrawione. Może tylko miłość w książce była nieco nienaturalna - chodzi o tempo zakochiwania się w sobie... Ale to już się stało tradycją - widzę ją (tym razem to od niego się zaczęło) pierwszy raz  - chyba się zakochałem!
  Mimo iż Najstarszy wydaje się nieco czarnym charakterem, to polubiłam go najmocniej. Jest on postacią drugoplanową, ale jest chyba wykreowany najlepiej ze wszystkich. Wszystkie jego działania mają motyw, może nie zawsze słuszny, ale jednak. Naprawdę troszczy się o statek i ludzi na nim.
  
  Pojawiło się nieco neologizmów stworzonych na potrzeby powieści, ale poza tym język, którym jest ona napisana, nie wyróżnia się niczym specjalnym - jest na dobrym poziomie, ale to nic wybitnego. Po prostu łatwy w odbiorze, idealny dla grupy docelowej - nastolatków. 

Podsumowując: książka jest dobra, ale nic aż tak specjalnego w niej nie znalazłam. Mimo wszystko nie zniechęcam do jej przeczytania, gdyż ma swoje momenty. Moja ocena to 6/10.



sobota, 9 listopada 2013

Recenzja #73 "Pułapka Tesli"

Tytuł: Pułapka Tesli 
Autor: Andrzej Ziemiański 
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Ilość stron: 296

Ziemiański jak trójkąt bermudzki po raz kolejny wciąga czytelnika w swoje historie.
Bawi się jego wiedzą i niewiedzą o świecie. Dużo w tym wszystkim Wrocławia, miasta, które zdawałoby się dobrze znamy, a jednak poznajemy na nowo trzymając się śladów Autora.
Tutaj czas nie ma granic i ram. Gdzieś w tle przechadza się Amy Winehouse. Lars Ericsson poszukuje partnerów w dalekiej Japonii, a Nikola Tesla próbuje walczyć o swoje patenty z Bellem i Edisonem.
Prawdziwe testosteron story z intrygującą pułapką w tle.



  Nie wiem, czy wiecie, ale nie przepadam za antologiami. Jednak mimo to zdecydowałam się na przeczytanie tej książki, gdyż zainteresował mnie opis. Co otrzymałam? Ano, czytajcie dalej :)

   Trzeba przyznać jedno: czytając "Pułapkę Tesli", moją pierwszą książkę tego autora, od razu można było wyczuć, że ma on na swoim koncie niezły dorobek. Odniosłam wrażenie, że posługuje się on piórem z niezwykłą wręcz gładkością, przez co książkę czytało się błyskawicznie.

  W skład książki wchodzi pięć opowiadań: "Polski dom", "Wypasacz", "Pułapka Tesli", "Chłopaki, wszyscy idziecie do piekła" oraz "A jeśli to ja jestem Bogiem?". Powiem szczerze, że nie oczekiwałam, że wywrą na mnie takie wrażenie. Każde z nich jest dopracowane w najmniejszych szczegółach, oryginalne i ciekawe. Z początku podchodziłam do książki nieco sceptycznie, ale już po pierwszym opowiadaniu zmieniłam swoje nastawienie. 

  Historie mają różne charaktery. "Polski dom" jest utrzymany w aurze tajemniczości. Przy "Wypasaczu" można było się spokojnie rozluźnić i pośmiać. Natomiast przy tytułowym opowiadaniu przeniesiono nas nieco w przeszłość, gdzie mogliśmy choć trochę śledzić "wojnę" między Bellem, Edisonem, Markonim, a Teslą. Przedostatnie opowiadanie jest o drodze bezdomnego Walickiego do kariery. Szczerze mówiąc ta historia nie wbiła mi się w pamięć, jakoś nie mam co do niej żadnych odczuć. Natomiast ostatnie opowiadanie jest moim ulubionym. Porusza tematykę snów, w których dzieje się duża część akcji. Ciekawie zarysowana fabuła, świetny główny bohater, posiadający ciekawą umiejętność - ta historia w moim odczuciu jest (prawie) arcydziełem! 

  Jedyne, co mi się raczej nie spodobało to to, że nie znalazłam takiego punktu kulminacyjnego, w którym napięcie by sięgało zenitu. Jest to chyba jedyny minus, jaki znalazłam, aczkolwiek jak dla mnie znaczący, Jeśli nie ma takiego momentu, to książkę czytam raczej tak bez emocji. Jedynym wyłamaniem były momenty z humorem. Poza tym powiedziałabym, że było nieco beznamiętnie. 

Podsumowując: książkę polecam tym, którzy lubią opowiadania. Całej reszcie tego bynajmniej nie odradzam - wręcz przeciwnie, może zaczniecie częściej sięgać po antologie? Uważam, że książka w większości jest ciekawa, myślę, że każdy znajdzie w niej coś dla siebie. Moja ocena to 7.5/10


(PRZED)ŚWIĄTECZNE ROZDANIE KSIĄŻKOWE


  Widzicie ten stos? Radzę się już zastanowić, którą z książek byście najchętniej przeczytali, bo już za miesiąc kilka z tych pozycji może zmienić właściciela! Tak, to jest ten konkurs, który zapowiadam i zapowiadam od dawna!

NAGRODY:
"Podróż w nieznane" A. Christie
"Magiczny ogród" S.A. Allen
"Słodki zapach brzoskwiń" S.A. Allen
"Zagubieni" Sharon Sala
"Zdradzona" P.C. Cast + Kristin Cast
"Anioł" Dorotea De Spirito
"Księga wiedzy czarodziejskiej" wyd. rozszerzone A.Z. Kronzek + E. Kronzek

Regulamin: 
1. Organizatorem i sponsorem rozdania jestem ja, właścicielka bloga In the corner with a book.
2. Czas trwania rozdania: 09.11.2013 - 15.12.2013 (do północy)
3. Wyniki zostaną ogłoszone w ciągu 3 dni od zakończenia rozdania, nagroda zostanie wysłana w ciągu tygodnia od otrzymania od zwycięzcy adresu korespondencyjnego. 
4. Zasady:
  a) należy zgłosić się w komentarzu używając wzoru zgłoszenia (niżej) 
  b) można polubić bloga na Facebooku (prawy pasek boczny) bądź zaobserwować go, ale nie jest to obowiązkowe
  c) należy dodać podlinkowany baner na swojego bloga/facebooka 
  d) nagrodzona zostanie jedna osoba. W przypadku dużej ilości zgłoszeń liczba zwycięzców może się zmienić.
5. Zwycięzca zostanie wybrany drogą losowania. Nie zostanie powiadomiony mailowo, na zgłoszenie się po nagrodę będzie miał 7 dni (na adres julia321998@gmail.com)
6. Nie wysyłam nagród za granicę!

Wzór zgłoszenia:
Zgłaszam się!
Baner: [link]
Wybieram książki: [3 pozycje, w kolejności od najbardziej pożądanej]

Wszelkie pytania proszę kierować na adres julia321998@gmail.com

BANER:


środa, 6 listopada 2013

Recenzja #72 "Syrena"

Tytuł: Syrena
Oryginalny tytuł: Siren
Seria: Syrena
Autor: Tricia Rayburn
Wydawnictwo: Dolnośląskie
Ilość stron: 358

Dla Vanessy i Justine Sands miały to być zwyczajne wakacje w miasteczku Winter Harbor, w towarzystwie braci Carmichaelów.
Jednak kiedy Justine wybiera się nad urwisko, by skakać do wody, a nazajutrz fale wyrzucają jej ciało na brzeg, Vanessa nie ma wątpliwości, że to coś więcej niż wypadek.
Całe nadbrzeżne miasteczko wpada w popłoch, kiedy następuje seria ponurych zdarzeń – fale wyrzucają na brzeg ciała mężczyzn z twarzami zastygłymi w uśmiechu… Vanessa i Simon próbują ustalić, czy te wypadki mają cokolwiek wspólnego z Justine i Calebem. Ale to, co odkryje Vanessa, może oznaczać koniec jej wakacyjnej miłości, a może nawet życia… - lubimyczytać.pl

  Jeśli usłyszycie hasło "syrena", co Wam przychodzi na myśl? Zwodniczo piękne i niebezpieczne kobiety, czy pół kobiety, pół ryby? A może macie inną ich wizję? Mi syrena zawsze kojarzyła się nieodłącznie z pięknym ogonem, za każdym razem widziałam takową siedzącą na skale. Jednak syreny w Winter Harbor takowych elementów były pozbawione, właściwie niewiele różniły się od zwyczajnych kobiet. 

  Autorka, Tricia Rayburn, mieszka na wschodnim wybrzeżu Long Island. Swoją pierwszą książkę napisała już w wieku 16 lat, ale to dopiero "Syrena" zapewniła jej uznanie. Ale czy słusznie? 

  Widać, że autorka postarała się przy tworzeniu swoich postaci. W porównaniu do innych książek, w których głównymi bohaterkami są 16-18 latki, Vanessa okazała się całkiem dobrze wykreowaną dziewczyną. Raczej nie miała "swoich momentów", w których by mnie irytowała, nie zachowywała się jak rozpuszczona dziewczynka. Mogę uznać, że wszystko było naprawdę adekwatne do jej wieku.  
  Równie dobrze zostali wykreowani Simon i Caleb Carmichael - przyjaciele dziewczyny. Ciekawi, bez zbędnych cech superbohaterów, po prostu naturalni. Może Simon w jednym jedynym momencie przesłodził troszeczkę przy uczuciach, ale nie była to duża wpadka.

  Szukałam dobrego thrillera i myślę, że go znalazłam. Nie był idealny, ale i do tego nie było daleko. Ciekawa, wartka akcja, wątek fantastyczny dobrze wpleciony, zaakcentowany, dobrze zbudowany punkt kulminacyjny - czego chcieć więcej? Czytając nie sposób było się nudzić, wydarzenia w Winter Harbor całkowicie mnie pochłonęły. Ciekawe było dodanie również tajemniczych głosów słyszanych przez główną bohaterkę. Jedyne, co mogę zarzucić, to (w bardzo niewielkim stopniu, ale jednak) przewidywalność oraz nieco naciągane wyjaśnienie tajemniczych bólów głowy Vanessy w pewnym towarzystwie. Poza tym wszystko było w porządku. 

  Książka napisana jest świetnym językiem, prostym w odbiorze. Mimo że może nie wyróżnia się niczym specjalnie, to można odczuć fakt, że autorka ma dobry warsztat. 

  Rzadko to robię, ale w tym wypadku po prostu muszę: uwielbiam oprawę graficzną książki. Okładka jest genialna, kolory, w których została utrzymana, bardzo mi się podobają Myślę, że w jakiś sposób odwzorowują wydarzenia w książce, gdyż nie są zbyt żywe, a także nie ma ich wiele. Również na każdej stronie przy numerze znajdziemy trochę wodorostów. 


  Książkę polecam mimo niewielkich niedociągnięć. Myślę, że naprawdę warto ją przeczytać. 
Moja ocena: 9/10


niedziela, 3 listopada 2013

Podsumowanie października


Ale ten październik szybko minął... Przeraża mnie to, jak ten czas szybko leci. Szkoła pochłania 90% każdego dnia, codziennie sprawdziany/kartkówki/pytanie... No, ale dość użalania się nad sobą, bo nie po to tu chyba jesteście. Szybki bilans miesiąca:
- W październiku było 10 postów, z czego 7 było recenzjami książek, 1 filmu, a 1 dotyczył magazynu.
- Przeczytane książki: 7:
7) Makbet
Ogólnie prawie żadna mnie nie zachwyciła.
- Przeczytane strony: 2049 = ok. 66 stron dziennie
Jestem załamana tym wynikiem, ale cóż.. przeżyję.
-Odwiedziliście mnie w sumie 16 074 razy i zostawiliście już 2 158 komentarzy

Dziś krótko, nie będę już was zamęczała resztą ponurych statystyk :) Mam tylko nadzieję, że w listopadzie uda mi się w końcu nadrobić zaległości w Waszych blogach. Prośba: jeśli dodaliście jakiś post, którego nie skomentowałam, dajcie linka w komentarzu, bo inaczej mogę Was przypadkiem pominąć :)