Kto ma ochotę
na odrobinę angielskiego w wakacje? Do takich osób English Matters wychodzi
naprzeciw. Ja jednak nie czuję się w pełni usatysfakcjonowana tym, co tym razem
mi zaserwowano...
Miałam
wrażenie, że numer składa się z dwóch działów: o miłości i sztuce. Gdy
zerknęłam na spis treści, to odczucie zmniejszyło się, lecz nie zanikło - tak
jakby te dwa tematy zdominowały numer. Pierwszym artykułem, który mnie
przyciągnęł do czytania, był "The sound of movies", w którym pojawiły
się jedne ze słynnych kwestii wziętych z wielkiego ekranu. Przyjemny, acz
niewiele wprowadził nowości do mojego życia. Kolejny, o wyspie Bali, okazał się
ciekawszy od poprzedniego - aż zapragnęłam kiedyś odwiedzić tamto miejsce. Na
tym jednak kończą się artykuły, które zachęcały do przeczytania.
Teksty o
sławnych osobistościach, Lewandowskim oraz okładkowym Leonardo, mogłabym
zaliczyć do kategorii "ostatecznie przeczytałam, ale bez rewelacji".
Nie są one słabe, mają wiele informacji, ale nie byłam w nastroju, by lepiej
poznawać owych panów. Lepiej wypadl artykuł "English is sexy" -
początkowo myślałam, że nie znajdę tam nic ciekawego i doznałam miłego
zaskoczenia. Na końcu warto wspomnieć jeszcze o tanecznym kinie oraz o dziale
językowym, w którym (nareszcie!) znalazła się piosenka rozłożona na części
pierwsze.
Kliknij - powiększysz :) |
Dla
ciekawskich załączam pełny spis treści - może kogoś zainteresuje coś, o czym
nie wspomniałam. Ja jednak uznałam ten numer za jeden z mniej interesujących,
choć wciąż wierzę w jego edukacyjną wartość - kilka razy zmusił mnie do
zastanowienia się nad konstrukcjami, no i z pewnością poszerzyłam swoje
słownictwo. Czy sięgać po niego? To już należy do Was.