poniedziałek, 24 marca 2014

Recenzja #101 "W pierścieniu ognia"

Tytuł: W pierścieniu ognia
Oryginalny tytuł: Catching Fire 
Seria: Igrzyska śmierci t. 2
Autor: Susanne Collins
Wydawnictwo: Media Rodzina
Ilość stron: 359 
Wysokość: 2.3 cm
  











 



  Katniss i Peeta, jako zwycięzcy igrzysk, wyruszają na tournee po dystryktach. Przypadkiem dowiadują się o zamieszkach w niektórych z nich. Okazuje się, że to oni są źródłem odwagi dla buntujących się ludzi. Rząd nie zamierza pozwolić, by prowokatorce, Katniss, uszło to płazem i szykuje dla niej niespodziankę.

  Akcja jest zdecydowanie bardziej zróżnicowana, niż w pierwszej części, gdzie głównym wątkiem była walka na arenie. W drugim tomie dodano również znaczny czas poza nią. Mam wrażenie, że czas "na wolności" był ciekawszy, było w nim więcej napięcia, bardziej się angażowałam. Akcja na arenie nie nie była dla mnie tak bardzo interesująca, nie zaskakiwała mnie zbyt mocno, nie czułam tego dreszczyku emocji. Nie jestem w stanie powiedzieć, czy powieść była przewidywalna z jednego powodu: obejrzałam wcześniej film - błąd niewybaczalny...

  Katniss i Peeta mocno przeżywają swoje igrzyska. Dzięki ich zachowaniu, emocjom, byłam w stanie nieco bardziej zrozumieć Haymitcha, który zatracił się w alkoholizmie po swoim sukcesie na arenie. 
  Co do głównej bohaterki: dziewczyna momentami wydawała mi się bezradna, a w następnym momencie czytam o tym, że planuje sobie kiedy i jak kogoś zabić. Oprócz tego zauważyłam u niej niewielkie wahania natury uczuciowej. A Peeta? On dalej jest taki, jaki był - złotousty chłopak, uganiający się za miłością swego życia, która nie potrafi do końca odwzajemnić uczucia. Norma. 
  Pojawiło się trochę nowych postaci. Z początku nie rozumiałam powszechnego uwielbienia dla niejakiego Finnicka, ale po kilku rozdziałach zaczęłam w jakimś stopniu je podzielać.
  Szkoda, że większość z nowych charakterów nie została przybliżona czytelnikowi. Wiadomo, że ktoś był, coś zrobił, ale nie mamy raczej żadnych informacji na jego temat. 

  Plusem w książce są zdecydowanie opisy, dzięki którym potrafiłam sobie wyobrazić większość scenerii. Język, którym posługuje się autorka jest na wysokim poziomie. 

  Nie wiem dlaczego, ale książki nie zaliczę do swoich ulubionych - niby wszystko jest dobrze napisane, bohaterowie nie irytują, nie pojawiają się schematy, a i tak coś mi nie pasuje. Od połowy chciałam tylko jak najszybciej ją mieć z głowy. 
Moja ocena: 6/10 
__________________________________________________ 
Recenzja bierze udział w wyzwaniach:

   


__________________________________________________ 
"Beauty underneath" z musicalu "Love never dies" ;)





piątek, 21 marca 2014

Recenzja #100 "Porwana i sprzedana"

Tytuł: Porwana i sprzedana
Oryginalny tytuł: Slave girl 
Seria: Historie prawdziwe
Autor: Sarah Forsyth
Wydawnictwo: Amber 
Ilość stron: 278 
Wysokość: 1.7 cm















   Niektórzy mogą pomyśleć, że niewolnictwo nie jest już problemem w naszych czasach. Nieprawda. Zmieniło nazwę, może nieco formę, ale wciąż istnieje. O czym mowa? Oczywiście o prostytucji. Zatrważająca jest liczba kobiet, które zostały sprzedane. Strach budzi również ilość tych nielicznych, którym udało się wyrwać. Sarah Forsyth jest jedną z takich szczęściar.

  Sarah jako mała dziewczynka przeżyła w domu koszmar - ojciec, osoba, do której powinna mieć bezgraniczne zaufanie, bezkarnie ją wykorzystywał w bestialski sposób. Trafiła do domu dziecka. Wydawało się, że koszmar się skończył, ale on nadal trwał - i tam nie zaznała spokoju od pedofilii. W końcu zaczęła sobie układać życie, znalazła wymarzoną pracę w Amsterdamie. Wyjechała, lecz jej marzenia zostały brutalnie pogrzebane w momencie, gdy przystawiono jej lufę pistoletu do skroni i zmuszono do zarabiania pieniędzy na ulicy. Tak koszmar rozpoczął się od nowa. 

  Książka pokazuje brutalną prawdę: niewolnictwo w formie prostytucji jest niemalże akceptowalne przez społeczność. Po tym, co autorka przeżyła, wiele kobiet pewnie skończyłoby na oddziale psychiatrycznym lub nawet gorzej - taka dawka nieszczęścia to zdecydowanie zbyt dużo, jak na jedną osobę. Nie ukrywam jednak, że była ona trochę sama sobie winna, przez swą naiwność. Przynajmniej ostatni okropny epizod w jej życiu mógł się spokojnie nie wydarzyć. Ale szczęśliwa kobieta nie zawsze ma ochotę rozważać, co może pójść nie tak...

  Lubię czasem przeczytać takie książki. Nie są łatwymi lekturami, ale warto po nie sięgnąć raz na jakiś czas. Ta jednak nie jest najlepsza. Przez dużą część książki miałam wrażenie, że autorka się nad sobą nieco użala - oczywiście, po tym co przeszła, ma do tego prawo, aczkolwiek gdy czytałam jej historię, było to naprawdę denerwujące. 

  Książka mnie nie porwała, momentami bardzo mnie nużyła. Nie wywołała we mnie żadnych głębszych emocji. Jeśli chodzi o tę tematykę, to sto razy mocniej mogę polecić "Sprzedaną" Sophie Hayes z tego samego cyklu. Tę mogę ocenić jedynie na 5.5/10

__________________________________________________
Recenzja bierze udział w wyzwaniach:


__________________________________________________
Zakochałam się, dziękuję osóbce, która mi pokazała coś nowego :3 "Phantom of the opera - All I ask of you"



czwartek, 20 marca 2014

Filmowo #10 "Kamienie na szaniec"

Tytuł: Kamienie na szaniec
Oryginalny tytuł: - 
Reżyseria: Robert Gliński
Scenariusz: Dominik W. Rettinger, Wojciech Pałys
Czas trwania: 115 min
Obsada: 
Tomasz Ziętek - Jan Bytnar "Rudy"
Marcel Sabat - Tadeusz Zawadzki "Zośka"
Kamil Szeptycki - Maciej Aleksy Dawidowski "Alek"

  Trójka młodych chłopaków bierze czynny udział w akcjach Małego Sabotażu, należy do Szarych Szeregów. Wraz z drużyną walczą przeciwko Niemcom o wolną Polskę, nie bojąc się zapłacić nawet najwyższej ceny. 



  Film widziałam już jakiś czas temu, a wciąż brak mi słów na opisanie tego, co czuję do teraz. Książka pozostawiła we mnie głęboki ślad. Film go tylko wzmocnił.  

  Opowiadana historia jest piękna, wzruszająca i, niestety, w większości prawdziwa. Do treści z książki dodane zostały wątki, głównie miłosne. Udało się wpleść je naturalnie, nic na siłę. Szkoda tylko, że akcji Małego Sabotażu było niewiele, właściwie ukazane były symbolicznie, nie w ramach zadań. Akcja skupia się raczej na działaniach poważniejszych, bardziej niebezpiecznych. 

  Książka, z tego co pamiętam, dość mocno gloryfikuje głównych bohaterów. Film również, ale nie w takim stopniu jak papierowa wersja historii. Bohaterowie wypadli jako mniej perfekcyjni, a zarazem bardziej naturalnie.
  Wiele osób zauważyło, że postać Alka gdzieś zaginęła. Pojawiał się sporadycznie, mało mówił, wtapiał się w tłum. A szkoda. Za to Tomasz Ziętek swoją grą mnie powalił. Razem z odtwórcą roli Zośki świetnie się zgrali i dosłownie grali na emocjach. 

  Jak mówił w udzielonym wywiadzie filmowy Zośka, zamiarem było pokazanie bohaterów nie jako pomniki, a jako normalnych ludzi. Myślę, że udało się to w 100%. Młodzi aktorzy, którzy nie są (lub do teraz nie byli) specjalnie znani, mają wielki potencjał. Zagrali bardzo przekonująco - na tyle, żeby połowa widowni składającej się z uczniów w wieku 16 lat, nastawionych dość negatywnie do tej ekranizacji, wyszła  pociągając nosem. Mam nadzieję, że jeszcze nie raz będę mieć okazję do oglądania ich w wielu produkcjach.
  Aż się zdziwiłam, kiedy w naprawdę krytycznych momentach pojawiała się odrobina humoru, który jednak nie ujmował grozy. 

  Stety niestety, gdy było coś brutalnego, to szli na całość. Katowanie Rudego wypadło okropnie - to znaczy realistycznie i naprawdę przekonująco. Ja, jako osoba wrażliwa na takie sceny, zamykałam oczy i otwierałam na sekundę, dwie - nie potrzebowałam obrazu, dźwięki same przywoływały dreszcze.  

  Ujęcia w filmie były bardzo dobre, nie dostałam oczopląsu, jak to się zdarza przy niektórych hollywoodzkich produkcjach. Było dynamicznie, ale dało się zrobić to w taki sposób, by można było to obejrzeć dokładnie. 

  Ktoś bardzo się postarał, by dało się wyczuć klimat wojny. Naprawdę można było się przenieść do Warszawy z tamtych czasów.
  
  Film jest mocny, brutalny - ale spójrzmy prawdzie w oczy: takie były czasy. Może znalazły się jakieś niedociągnięcia, aczkolwiek nie rzucały się mocno w oczy. Dla mnie film jest świetny i polecam każdemu bez wyjątku. Zdecydowanie warto! A ja planuję wybrać się raz jeszcze... 

"Lecz zaklinam - niech żywi nie tracą nadziei
I przed narodem niosą oświaty kaganiec;
A kiedy trzeba - na śmierć idą po kolei,
Jak kamienie przez Boga rzucane na szaniec!..."


niedziela, 16 marca 2014

Recenzja #99 "Dziewczyna w mechanicznym kołnierzu"


Tytuł: Dziewczyna w mechanicznym kołnierzu
Oryginalny tytuł: The girl in the clockwork collar 
Seria: Kroniki Steampunka t.2
Autor: Kady Cross
Wydawnictwo: Fabryka słów
Ilość stron: 384
Wysokość: 2.4 cm

  Wiktoriański Nowy Jork - w takiej scenerii obracają się bohaterowie tym razem. Wyruszają na pomoc Jasperowi, lecz nie wiedzą, że równa się to zadarciem z jednym z najniebezpieczniejszych ludzi w tamtym miejscu. Jasper musi zdobyć kawałki tajemniczej maszyny, by uratować siebie i ukochaną. Natomiast na barkach reszty spoczywa odpowiedzialność za to, by maszyna nie została użyta. 


  Nie wiedziałam, czy warto czytać kolejną część, jeśli pierwsza nie była idealna. W końcu jednak się zdecydowałam i...

  Bardzo polubiłam głównych bohaterów. Nie są do końca zwyczajni - w końcu nadzwyczajnej siły, szybkości i całej reszty nie ma każdy. Jednak plusem jest to, że jest to racjonalnie wytłumaczone, dlaczego akurat oni, a nie ktoś inny. W poprzedniej części denerwowało mnie to, że bohaterowie 16-18 letni, przez swoje zachowanie wychodzą na starszych. Tym razem nie miałam takiego wrażenia, co zdecydowanie zadziałało na korzyść całości. Jedyną osobą, która pozostała w starym stylu okazała się Emily - dziewczyna geniusz, z tego co przeczytałam wychodzi na to, że niemal dorównywała Tesli. Przy niej jednej co chwila musiałam sobie przypominać, że ma jedynie te 16 czy 17 lat.

   Akcja również poszła do przodu - stała się bardziej dynamiczna, więcej się działo, było więcej niespodzianek. Autorka często trzymała mnie w niepewności, choć czasem wiedziałam, że coś jest nie tak - znaczy: jeśli coś szło zbyt dobrze, to niedługo coś się stanie. Dobrze, że nie wiedziałam jednak, co. Najbardziej przypadły mi do gustu ostatnie zdarzenia - wniosły najwięcej dynamizmu i napięcia. Chociaż właściwie... Tego napięcia to ja bym dodała jeszcze trochę, tak szczerze mówiąc...
  Wątek romantyczny się przewija przez całą powieść, ale nie przyćmiewa właściwych wydarzeń. Jest tu tylko miłym dodatkiem. Nie jest irytujący, przesłodzony, brakuje trójkątów, choć może na upartego jeden by się odnalazł. Inni pisarze w tej sprawie mogliby brać przykład z autorki.

  Język, dialogi, wszystko jest na wysokim poziomie. Przewijają się humorystyczne scenki, aczkolwiek nie ma ich wiele - a szkoda...

  Czytając nie byłam pewna, czy aby na pewno epoka wiktoriańska tak wyglądała - czasem zdawało mi się, że jest zbyt współcześnie. Ale może to po prostu moja wyobraźnia zawodziła?

  Czy polecam tę książkę? Jak najbardziej. Bije ona na głowę pierwszą część, naprawdę warto ją przeczytać nawet, jeśli pierwsza część zostawiła po sobie, jak u mnie, mieszane uczucia. Moja ocena to mocne 8/10.

P.S. Mimo iż staram się nie oceniać książek po okładce, to przyznać muszę, że te z Kronik Steampunka są wyjątkowo piękne! :)

|Dziewczyna w stalowym gorsecie|Dziewczyna w mechanicznym kołnierzu|The girl with the iron touch|
__________________________________________________


Recenzja bierze udział w wyzwaniach:


 

__________________________________________________ 

Uwielbiam od kiedy po raz pierwszy obejrzałam! 



sobota, 15 marca 2014

English Matters nr 45/2014 - marzec/kwiecień

  Ten numer jest pełen ciekawych artykułów. Na początek coś dla moli książkowych - "Co czyta się w Ameryce", czyli bestsellery New York Timesa pod lupą. Następnie przeczytać można mini-artykulik o przesądnych numerach. Co dziwne, nie ma 13, aczkolwiek dowiedzieć się można jakie inne numery uważane są za pechowe. 
  Do jednych z najlepszych artykułów bez wahania mogę zaliczyć ten o "słodkiej szesnastce". "Sweet sixteen" jest czymś w rodzaju naszej osiemnastki, przez co musi być cudownym wydarzeniem. Dla kontrastu, w dalszej części magazynu, przeczytać można o wchodzeniu w dorosłość młodzieży w niektórych kulturach - już nie są one tak kolorowe. Rytuały przejścia w dorosłość bywają naprawdę okrutne, a rzadziej po prostu dziwne. Nie miałam pojęcia o nich - choć może to i dobrze...?
  Również warto przeczytać artykuł o Nelsonie Mandeli - opisana jest tu jego historia.
  Brytyjczycy kojarzą się większości z gentelmenami, dobrymi manierami, chłodem. W kolejnym artykule zawarte są rady, jak przeżyć brytyjski obiad i nie popełnić faux-pas.
  Jest tu również artykuł o Irlandii oraz poezji, na które również warto rzucić okiem, aczkolwiek nie porwały mnie równie mocno, jak powyższe.

W tym numerze znajdziemy też gratis - lista przydatnych zwrotów. 

  Uważam, że ten numer jest naprawdę ciekawy i zdecydowanie warto po niego sięgnąć. 

_______________________________________________________
Coś, co nadesłała mi Agnes Recenzentka - pierwszy raz opera u mnie :) Polecam nawet, jeśli ktoś jest uprzedzony!

"Phantom of the Opera"


czwartek, 13 marca 2014

Recenzja #98 "Złodziej pioruna"

Tytuł: "Złodziej pioruna"
Oryginalny tytuł: The lighting thief
Seria: Percy Jackson i bogowie olimpijscy
Autor: Rick Riordan
Wydawnictwo: Galeria Książki
Ilość stron: 360
Wysokość: 2.5 cm

  Percy Jackson nie ma łatwo: co chwila wywalają go ze szkoły, nauczyciele są dla niego wyjątkowo wredni, on sam ma dysleksję i ADHD. Do tego matka mieszka z mężczyzną, który traktuje ich jak śmieci. Gdy razem z mamą wyjeżdża na wybłagane wakacje, on sam omal nie ginie, a matka zostaje porwana. W ten dramatyczny sposób dowiaduje się, że nie jest zwykłym śmiertelnikiem, a w jego żyłach płynie krew bogów. W dodatku dość zagniewanych, bo zginęło im coś bardzo cennego. A Percy ma im to zwrócić. 



  Twórczość pana Riordana ubóstwiam! Seria o Percym należy do moich ulubionych. Obawiałam się jednak sięgnięcia po tę książkę - ostatnio miałam nieprzyjemne powtórne spotkanie z inną, także obawiałam się, że magiczne coś, co kazało mi pokochać tę książkę, zniknęło. Na szczęście nie. 

  Pierwszą rzeczą, jaka mi się nasunęła podczas czytania, było to, że pod jednym względem Percy przywodzi na myśl Harry'ego Pottera. Nie lata on z różdżką na miotle (Zeus nie byłby zadowolony), ale jest bohaterem "silnym i słabym jednocześnie", jak to gdzieś kiedyś przeczytałam o Harrym. Dlaczego? Ponieważ jest w stanie dokonać wielkich czynów, ale bez wsparcia przyjaciół nie dałby sobie rady. 
  Pan Riordan stworzył całą masę różnych bohaterów o całej gamie charakterów, z sekretami, czasem fałszywych, wrednych, niektórych cudownych. Nigdy do końca nie można być pewnym, czy aby na pewno ten tu jest pokojowo nastawiony do głównego bohatera. Również ani Percy, ani Annabeth, ani żaden inny, nie jest też ukazany jako ktoś idealny, przez co zdają się być bardziej realni. 

  Mity. Jedno słowo a przyciąga moją uwagę jak magnes od chwili, w której dowiedziałam się, czym są. To pewnie dlatego, dawno, dawno temu, gdy książki czytałam raz na jakiś czas (straszne czasy...), sięgnęłam po tę pozycję. Jest wiele nawiązań do starożytnych wierzeń (co jest chyba logiczne :)). Autor zastosował tu pewien myk: zamiast kazać się czytelnikowi domyśleć, o jaki mit chodzi, to często przemycał w jakiś sposób historię tak, że wszystko łączyło się ze sobą. Powiem szczerze, że choć kiedyś przeczytałam mity Parandowskiego od deski do deski, to wiele rzeczy pozapominałam. W tym wypadku zabieg autora był przydatny. 
  
  Akcja jest dynamiczna, ciekawa, obfituje w różne niespodzianki. Autor zatroszczył się, by nie każda rzecz była oczywista, dodał trochę ludzkiego fałszu, trochę tajemnic, przez co książkę czyta się jednym tchem. W dodatku cały świat wymyślony przez niego, choć na pierwszy rzut oka podobny do naszego, jest świetnie obmyślony. 

  Występuje tu trochę opisów, ale nie na tyle, by przynudzać - odpowiednia ilość by sobie wyobrazić scenerię i nie przysnąć. Język jest prosty i przystępny, ale nie infantylny. Dużym plusem jest humor, którego w tej książce nie brak. 

  Nie potrafię się doszukać żadnej skazy w tej książce, jest to pozycja, według mnie, idealna! Jeśli lubisz mity, a jeszcze nie przeczytałeś/aś tej pozycji - do biblioteki marsz! 10/10
 __________________________________________________ 
Recenzja bierze udział w wyzwaniach:



__________________________________________________ 
Co by wam tu dziś zaserwować...? A może Wy macie jakieś ulubione sceny baletowe/operowe/jakiekolwiek? 
Na razie dam Wam pas de deux z "Kopciuszka"



Nowa książka Anety Jadowskiej - "Wszystko zostaje w rodzinie" już niedługo!

  Już niedługo fani Anety Jadowskiej będą cieszyć się zapewne nowiutkim egzemplarzem kolejnej książki naszej rodzimej pisarki! "Wszystko zostaje w rodzinie ma bowiem swoją premierę już 14 marca - czyli jutro! A tych, którzy mają wątpliwości, czy sięgnąć po tę powieść, zapraszam do przeczytania fragmentu powieści KLIK :)

Czytaliście powieści tej autorki? Co o nich myślicie? Ja wciąż nie umiem się za nie zabrać...

niedziela, 9 marca 2014

Recenzja #97 "Więzień labiryntu"

Tytuł: Więzień labiryntu
Oryginalny tytuł: The Maze Runner
Seria:  Więzień labiryntu t. 1
Autor: James Dashner 
Wydawnictwo: Papierowy księżyc
Ilość stron: 424
Wysokość: 3 cm

  Thomas budzi się w windzie. Nie pamięta nic poza swoim imieniem. Kiedy drzwi windy się otwierają ma przed oczami grupę dzieciaków. Właśnie trafił do Strefy - przestrzeni w samym środku ogromnego labiryntu. Nikt z tu przebywających nie wie, kim jest, skąd pochodzi. Wszyscy chcą jednego: wyjść z labiryntu. A Thomas może im w tym pomóc.





  Chrapkę na tę książkę miałam od dawna. Z tego miejsca pragnę podziękować mojej ukochanej pani Bibliotekarce za to, że mimo iż miałam wypożyczone możliwe cztery książki, pozwoliła mi wziąć i tę! 

  Na początku książka nie była porywająca. Sceneria kojarzyła mi się z jakimś wojskowym obszarem, niebezpiecznym, z napiętą atmosferą, surowym. Wraz z kolejnymi stronami wrażenie to zanikało, choć w ostateczności nie do końca się go pozbyłam. Za to akcja stawała się coraz to ciekawsza. Jak już się wydawało, że znajdą rozwiązanie, coś się komplikowało jeszcze bardziej uniemożliwiając wyjście. Autor trzymał mnie w niepewności przez całą książkę, i mimo że wiedziałam, że musi się skończyć dobrze (choć co najmniej nie najgorzej), to i tak denerwowałam się o bohaterów. Przewidziałam jedną rzecz, co prawda nie żadną kluczową dla sprawy, ale jednak - poza tym było naprawdę zaskakująco. A pan Dashner? Nie miał litości dla bohaterów...

  No właśnie, bohaterowie. Jest ich dużo, ale bliżej poznajemy tylko kilku z nich - najlepiej Thomasa, Teresę, Newta, Alby'iego, Minho i Chucka. Ten ostatni zyskał moją największą sympatię, chyba dlatego, że był jednym z najmłodszych chłopców w Strefie i wydawał się, w przeciwieństwie do reszty, bezbronny i kruchy. 
W powieści jest cała gama charakterów - od ostrych, władczych poczynając, przez buntownicze, na delikatnych kończąc. Nie wszyscy żyli ze sobą w zgodzie, nikt nie był idealny, popełniali błędy - to mi się podobało. Zostali naprawdę świetnie wykreowani. 

  Rzeczą, o której trzeba by jeszcze wspomnieć, jest język - w strefie był on nieco inny, niż nasz. Nadal można było zrozumieć, o czym się mówi, ale czasem trzeba było się domyślić. Występowały słowa typu "klump", "purwa", "njubi". Do tego wymyśleni zostali bóldożercy - coś, z czym nikt nigdy nie chciałby się spotkać. 

  Autor miał naprawdę ciekawy pomysł i zrealizował go w wielkim stylu. Książka jest świetna, nawet jeśli nie była od początku idealna. Cieszę się, że w końcu udało mi się ją przeczytać - oceniam na 8/10.

__________________________________________________ 

Recenzja bierze udział w wyzwaniach:


__________________________________________________ 

Na szybko: "Śpiąca królewna" - Rose Adagio





czwartek, 6 marca 2014

Gdzie byłam gdy mnie nie było? - relacja z wycieczki na Sycylię

  Pod postem ze stosikiem było pytanie o relację z pobytu na Sycylii. Nie wiedziałam, czy ktokolwiek byłby zainteresowany, ale skoro tak, to zdecydowałam się napisać mini - relację.

  Jak może wiecie, a może nie, wyjazd był zorganizowany w ramach projektu COMENIUS. W sumie było około dwudziestu przedstawicieli pięciu państw - bez nauczycieli i Włochów (gospodarzy). Z Polski wyruszyło nas trzech. Mieszkaliśmy u rodzin uczniów ze szkoły partnerskiej w Syrakuzach. Miasto, mmm... Przepiękne, stare, klimatyczne.

  Pierwszy dzień pobytu był najgorszy - czekały nas prezentacje dotyczące jedzenia, tematu przewodniego przypadającego akurat na Włochy. Nie znoszę publicznych wystąpień, ale wyuczyłam się swojego tekstu, więc stres był opanowany. Do czasu gdy jeden z moich współtowarzyszy się rozchorował i na mnie przypadła jego część przemowy... Stres rozładowały za to występy uczniów prezentujących narodowe tańce i śpiewy włoskie/sycylijskie.


Wszyscy uczestnicy projektu, gospodarze podczas występów (i nas niektórych zaciągnęli :))



  Drugiego dnia zaczęło się chodzenie. Zwiedziliśmy Ortigię, piękną wyspę pełną zabytków. Niestety nie znam nazw większości z nich - z niewiadomych powodów większość informacji podawana była po włosku... Mimo to wspomnienia i zdjęcia zostają :) Spotkaliśmy się też z kilkoma radnymi miasta. Pochwalę się jeszcze, że wieczorem rozniosłam wszystkich w kręgle, choć zwracam honor koledze - szedł ze mną łeb w łeb.

Stary kościółek - górny lewy róg, makieta sanktuarium - poniżej,  fontanna Diany (zdjęcie nieciekawe...) po prawej, a pozostałe...? Za Chiny nie wiem, ale było ładnie...
  Niedziela upłynęła na zwiedzaniu sanktuarium Matki Boskiej Płaczącej, robieniu zdjęć z "rodziną zastępczą" i spacerku po pobliskich plażach - a kilka ich było. Oberwałam kilka razy suchymi gąbkami z brzegu, ale cóż... :) Wspomnieć bym chciała, że niemal co wieczór spotykaliśmy się z rodziną kolegi. Eh... Jak fajnie się uczyło Włochów brzydkich słówek... :D

Źródło Aretuzy - jedyne miejsce poza Egiptem, gdzie naturalnie rośnie papirus - pierwsze zdjęcie. Zerk na morze z Ortigii (pionowe zdj). Morze w Marzamemi na pozostałych.
  W poniedziałek odwiedziliśmy farmę pomidorów - pozbyli się dzięki nam chyba połowy zbiorów, pyszne były, prosto z krzaczka! Miałam możliwość spróbować m.in. krewetek i kalmara - ale nie przemogłam się... Odbyła się też wycieczka do Noto, po której nie umiałam ustać na nogach ze zmęczenia, ale warto było! Zwiedziliśmy m.in. kilka kościołów, pałac księcia Noto, teatr i wiele więcej.

Po kolei: Marzamemi, teatr Tiny di Lorenzo, kościółek/zamek/pałac? na najbardziej wysuniętym na południe fragmencie Europy, budynek z oknami zazdrości i najlepsze - POMIDORKI!!!

  Ostatni dzień = warsztaty żywnościowe, które polegały na tym, że chodziliśmy po klasach i kosztowaliśmy włoskich specjałów, np. w jednej klasie było wszystko cytrynowe, w innej pierniczki, w kolejnej pizze itd. Uczniowie odegrali "La Orestedię" - zaskakująco dobrze im poszło, mając na uwadze fakt, iż mieli po 10-13 lat.
  Ostatnia wycieczka była najlepsza: zwiedziliśmy amfiteatr, teatr grecki i tzw. Rajski Ogród - miejsca, w których spokojnie bym mogła przebywać całymi dniami.
Wieczorem była dyskoteka pożegnalna - zdecydowana większość nas płakała w trakcie, ja przez pół nocy... Trafiła mi się naprawdę kochana rodzinka...

Po kolei: starożytny amfiteatr, teatr grecki, ucho Dionizosa oraz... jakieś stare mury :)
 






środa, 5 marca 2014

Recenzja #96 "Gorączka"

Tytuł: Gorączka 
Oryginalny tytuł: Fever
Seria: Gorączka t.1 
Autor: Dee Shulman
Wydawnictwo: Egmont 
Ilość stron: 430
Wysokość: 2.8 cm

  Sethos Leontis, gladiator, zostaje ranny na arenie. Przyjmuje go do domu przybrana rodzina Liwii, dziewczyny, którą pokochał, a z którą nie ma prawa być. Po niedługim czasie chłopaka zaczyna trawić dziwna gorączka. 
  Ewa, dziewczyna nadzwyczaj inteligentna, przez nieuwagę rozbija fiolkę z dziwnym wirusem. W ciągu kilku godzin ociera się o śmierć. Nieoczekiwanie spotyka na swojej drodze Sethosa i, choć jest pewna, że nigdy wcześniej go nie spotkała, czuje, że nie jest jej obcy. 


  Proszę, niech mi ktoś wytłumaczy, dlaczego rok temu pokochałam tę książkę, bo nie rozumiem zupełnie. Ledwo przebrnęłam przez nią drugi raz - chcąc przypomnieć sobie co nieco przed przeczytaniem kolejnej części. 

  Ewa na początku przedstawiona jest jako inteligentna, acz nieco niesforna nastolatka. Wydawałoby się, że dla jej matki jest tylko zbędnym problemem. Z pozoru wydawałaby się być dziewczyną, jakie lubię - samodzielna, lekko zbuntowana i nie głupiutka. No właśnie... Gdybym powiedziała, że taka była do końca, smażyłabym się w piekle za kłamstwo. Ta dziewczyna użalała się nad sobą praktycznie non stop, choć czasem było to trochę zawoalowane - dopiero po momencie, gdy pomyślała sobie, że czas skończyć się użalać, uświadamiałam sobie, że rzeczywiście to robiła. Bez powodu stroni od ludzi - OK. Kilka razy się sparzyła, ale nie można chyba uciekać od każdego, prawda? Niby inteligentna... Mhm... Przez 3/4 książki myślałam o tym, jakim cudem dostała się do szkoły dla wybitnych, wręcz geniuszy. 
  Sethos to facet typu "przesadny romantyk gotowy umrzeć, jeśli będzie mógł żyć ze swoją ukochaną". Mnóstwo było cytatów typu "Liwio, moja najdroższa, ucieknijmy razem. Co z tego, że mogą nas zabić przy pierwszym kroku, jaki zrobimy" czy "Muszę ją znaleźć, na pewno tu gdzieś jest, nie poddam się, miłość zwycięży" i tak dalej. Jeden czy dwa takie momenty - OK, nie ma problemu. Ale przez zdecydowaną większość książki..? 

  Akcja... Jaka akcja? Wydarzenia skupiały się głównie na poszukiwaniu wirusa przez Ewę oraz ciągłym traceniu przez nią przytomności. A, nie zapominajmy o szukaniu Liwii przez Setha. Początek zapowiadał się ciekawie: gladiatorzy, starożytność - dość obiecujące. Szkoda tylko, że musiałam obejść się smakiem... Naprawdę, nic się nie działo, większość momentów okazała się przewidywalna. Może raz czy dwa udało się mnie zaskoczyć, nic więcej.

  Styl pisania autorki nie jest zły, aczkolwiek te przemyślenia typu "kocham cię i nie ważne co się dzieje, i tak będziemy razem" były denerwujące. Przy którymś z rzędu zaczynałam przedrzeźniać bohaterów. Naprawdę... 

  Książki nie polecam, chyba że ktoś lubi przesłodzonych kochanków i totalny brak akcji. Daję 2/10 - za okładkę, która jest chyba jedynym pozytywem w całości. 
  
__________________________________________________  
Recenzja bierze udział w wyzwaniach:





__________________________________________________  

Z tego wszystkiego muszę puścić Wam jakiś balet... Uff... Od razu mi lepiej! :)
"Chopiniana" lub, jak kto woli, "Les Sylphides"

niedziela, 2 marca 2014

Podsumowanie lutego

  Luty to był cudowny miesiąc - nie tylko dzięki książkom, lecz również przez wyjazd, który skutecznie umilił mi czas. Pytał ktoś, czy coś o nim napiszę. Odpowiedź: już niedługo możecie się spodziewać krótkiego posta o Sycylii :)

A co do samego podsumowania: 

Wychodzi na to, że muszę czytać średnio... 12.8 cm miesięcznie i się wyrobię :) Dam radę... chyba!

A jak Wam minął luty? Macie się czym pochwalić czy leniuchowaliście? Piszcie!

Aaaaa, no i dalej sprzedaję książki: http://in-corner-with-book.blogspot.com/2014/02/sprzedaje-ksiazki-czyli-poszukiwania.html
Do nich doszła jeszcze "Dziewczyna w stalowym gorsecie" gdyby komuś się marzyła ;) W razie czego na moim FP jest album z "cennikiem" :)